Wspólne listy lewicy sprawdzą się jako ideowy projekt, a nie jako cyniczna gra o przetrwanie.
Zieloni parokrotnie próbowali startować w wyborach samodzielnie i nie pokonali progu. W 2011 startowaliście z list SLD, rozmawialiście też o starcie z list RP. Przeszliście lekcję realizmu politycznego. Jak z tego punktu widzenia oceniacie sytuację waszą, ale także całej najszerzej rozumianej centrolewicy przed wyborami do europarlamentu? I co tym razem zamierzacie zrobić?
Po pierwsze, zacznę od tego, że absolutnie nie skreślałabym Zielonych z rynku politycznego jako siły suwerennej i autonomicznej. Patrząc z perspektywy czasu, uważam, że za szybko zrezygnowaliśmy z samodzielnego startu, próbując tworzyć koalicje czy porozumienia z partiami z szeroko pojmowanej centrolewicy. Biorąc pod uwagę coraz większe zrozumienie dla zielonych idei i zainteresowanie zielonym projektem politycznym, wiem, że nasz potencjał wzrasta.
Jeśli chodzi o idee, a nawet elektorat – być może. Ale naprzeciw was są cementujące scenę polityczną ordynacja wyborcza i zasady finansowania partii politycznych.
To, że nam się nie udało w 2004 roku, kiedy startowaliśmy po raz pierwszy w wyborach do Parlamentu Europejskiego, wynikało właśnie z bariery blokującej rozwój polskiego systemu politycznego, a nie z konserwatyzmu polskiego społeczeństwa i braku gotowości na przyjęcie idei, które głosiliśmy. My prezentujemy całościową wizję świata i polityki, kwestię bezpieczeństwa ekologicznego łączymy z bezpieczeństwem ekonomicznym i socjalnym, wszystkie te elementy są dla nas równie ważne. Jednocześnie zawsze mocno podkreślamy, że filarem naszego programu są prawa człowieka, prawa kobiet, prawa osób LGBT, rozdział kościoła od państwa, czyli najszerzej rozumiane kwestie emancypacyjne. Choć różni „wujkowie dobra rada” z rynku marketingu politycznego doradzali nam swego czasu, żebyśmy zapomnieli o tych „zbyt awangardowych” ideach i skupili się na budowaniu konserwatywnej partii ekologicznej ze względu na konserwatyzm polskiego społeczeństwa, my na to nie przystaliśmy. Po pierwsze dlatego, że byłaby to zdrada ideałów i celu, w jakim osoby wywodzące się z różnych środowisk ekologicznych, feministycznych, ruchów społecznych zdecydowały się razem działać. Po drugie nie uważamy wcale, aby teza o odwiecznej zachowawczości Polek i Polaków była prawdziwa.
Zatem jaki był powód waszych wyborczych porażek?
To, na czym się potknęliśmy i na czym się potykają wszystkie nowe siły polityczne, które próbują budować coś od podstaw, nie bazując na już istniejącym potencjale politycznym czy organizacyjnym, lecz na pracy społecznej, wolontariacie, zaangażowaniu – to obowiązujące prawo wyborcze. Kiedy dziesięć lat temu zaczęliśmy budować partię, a było to apogeum afery Rywina i powszechnego wstrętu do polityki w wydaniu ówczesnych polityków, wydawało nam się, że wystarczy niezgoda na tak uprawianą politykę, wypraną z wszelkich treści, a do tego zapał i zaangażowanie, żeby się przebić przez barierę dotychczasowego systemu politycznego.
Zamiast was, na aferze Rywina wypłynęli politycy tradycyjnych ugrupowań prawicowych, którzy wrócili pod nowymi sztandarami PiS i PO, i wygrali tamte wybory.
Być może w owym czasie oni dla Polek i Polaków uosabiali siłę, które może wprowadzić pożądaną zmianę. Faktem jest jednak, że nie wzięli się znikąd, ale mieli do swej dyspozycji ogromny potencjał organizacyjny, kapitał zgromadzony we wcześniejszych projektach politycznych, w których uczestniczyli. A my rozbiliśmy się o system polityczny, o ustawę o partiach politycznych, o ordynację wyborczą. Kampania nie zaczyna się w momencie zarejestrowania komitetu wyborczego, ale dużo wcześniej, kiedy w krótkim czasie trzeba zebrać po kilka tysięcy podpisów w jednym okręgu wyborczym, żeby zarejestrować listę wyborczą. W 2004 roku nie udało nam się zarejestrować list wyborczych we wszystkich okręgach, i podobnie było później z Partią Kobiet, która była ruchem wyrosłym na gniewie, była pospolitym ruszeniem kobiet. Nowe podmioty polityczne, których siła opiera się na wolontariacie, przegrywają na starcie z tymi, które mają finansowe struktury i aparat, chyba że znajdzie się milioner, który to wszystko sfinansuje.
Po tych 10 latach nadal mamy blokadę w postaci ustawy o partiach i ordynacji wyborczej, dodatkowo pojawił się Ruch Palikota, który barierę przełamał i rynek nowych inicjatyw politycznych częściowo zagospodarował.
Sukces Ruchu Palikota jest dowodem na to, że to my, Zieloni, mieliśmy rację od lat głosząc idee emancypacyjne. Wygrał, posiłkując się postulatami, które od zawsze mieliśmy w swoim programie, takimi jak liberalizacja prawa do przerywania ciąży, dostęp do edukacji seksualnej i antykoncepcji, świeckie państwo, związki partnerskie i możliwość adopcji dzieci przez pary homoseksualne czy legalizacja miękkich narkotyków. Ale jestem ciekawa jestem, czy gdyby Palikot nie zainwestował w swój projekt 20 milionów złotych, to odniósłby sukces? Poza tym warto pamiętać, że korzystał z aktywów politycznych, jakie zgromadził, będąc jeszcze w PO.
Promowała go też sytuacja, na którą złożyły się błędy Kościoła i zachowanie prawicy po katastrofie smoleńskiej. Ludzie myślący niemartyrologicznie, a także nie mogący wytrzymać totalnej już instrumentalizacji religii i Kościoła w polityce partyjnej, poczuli się przyciśnięci do ściany. Ale tę sytuację lewica czy liberałowie byli zobowiązani wykorzystać.
To prawda, tyle że u nas nie ma prawdziwych liberałów – ich liberalizm ogranicza się wyłącznie do gospodarki, a lewica parlamentarna jest dość mocno konserwatywna i spętana lękiem przez Kościołem. Mieli za mało odwagi albo wyobraźni, żeby powiedzieć sobie, że to jest ten moment, żeby wreszcie zakwestionować hegemonię Kościoła w sferze publicznej.
Jak widzicie dalszą własną strategię polityczną w kontekście wyborów do europarlamentu, a także w kontekście liberalno-lewicowej sceny politycznej, podzielonej dziś przez Millera i Palikota, z możliwym wejściem Kwaśniewskiego i walką pomiędzy nimi wszystkimi przy wtórze deklaracji ogólnej chęci współpracy?
Jeśli naprawdę chcemy przełamać konserwatywną hegemonię, to potrzebne będzie porozumienie sił liberalno-lewicowych. I my jako Zieloni się jak najbardziej za tym opowiadamy. Muszą być jednak spełnione określone warunki: to porozumienie musi być budowane na partnerskich zasadach i poprzedzone debatą programową. Tymczasem obserwujemy taniec godowy dwóch samców alfa przy jednoczesnym kuszeniu czy też nawet lekkim szantażowaniu prezydenta Kwaśniewskiego, aby zechciał wejść w rolę mesjasza alternatywnej wobec PO i PiS listy do Parlamentu Europejskiego. Palikotowi szczególnie zależy na przekonaniu prezydenta Kwaśniewskiego do współpracy, gdyż wie, że bez niego jego łódź daleko nie popłynie. Przez długi czas Janusz Palikot był dla wielu w Polsce symbolem zmiany, być może nawet nadzieją na stworzenie „nowej”, autentycznej i wiarygodnej lewicy, która wreszcie zacznie realizować swoje postulaty nie tylko na papierze. Teraz to się jednak zmieniło i to z dwóch powodów. Po pierwsze, przegrał bój o prymat na lewicy, popierając w ciemno podniesienie wieku emerytalnego. Po drugie, dokonał wyraźnego skrętu w neoliberalną stronę, przyjmując w swoje szeregi skrajnego liberała, jakim jest były poseł PO Łukasz Gibała, i proponując rozmontowanie systemu emerytalnego poprzez obniżenie składek do ZUS oraz postulując dobrowolne oskładkowanie. A wreszcie jego wiarygodność stawia pod dużym znakiem zapytania wolta, jaką wykonał w sprawie więzień CIA. Najpierw gotów był zgnieść na miazgę Millera, domagał się odpowiedzialności dla polityków, którzy dopuścili do utraty suwerenności i zgodzili się na torturowanie więźniów przetrzymywanych przez CIA na naszym terytorium, a teraz nawołuje do współpracy.
Wy w 2011 roku startowaliście z list SLD. Nie weszliście do parlamentu, podczas gdy Nowicka, Biedroń czy Grodzka weszli z list Palikota. To wszystko było trochę politycznym przypadkiem, jednak wiarygodność SLD i Leszka Millera z punktu widzenia idei lewicowych czy ekologicznych też ma swoje granice.
Leszek Miller może nie jest atrakcyjny wizerunkowo dla młodego elektoratu, ale można go szanować za determinację, z jaką podniósł się z własnej porażki. Faktem jest jednak, że obaj panowie mają kłopoty z wiarygodnością. Millerowi można zarzucić niespełnienie obietnic wyborczych w czasach, kiedy rządził, co było w dużej mierze podyktowane lękiem przed utratą poparcia Kościoła w referendum akcesyjnym. To dlatego m.in. odstąpiono wówczas od liberalizacji prawa do przerywania ciąży. Można mu także zarzucić, że błędem była fascynacja tzw. „trzecią drogą”, co zaowocowało pomysłami wprowadzenia podatku liniowego, likwidacją funduszu alimentacyjnego, odebraniem dopłat do barów mlecznych i polityką zaciskania pasa kosztem wydatków na cele społeczne. Trzeba mu jednak przyznać, że odkąd objął przywództwo SLD, konsekwentnie stara się wzmacniać lewe skrzydło.
Powracam do pytania, jak się teraz zachowacie wobec Millera, Palikota i Kwaśniewskiego?
Przede wszystkim rozwijamy nasze struktury i precyzujemy program. Stawiamy na współpracę z ruchami społecznymi i lewicą pozaparlamentarną. W listopadzie w Zielonym Centrum odbyło się z inicjatywy portalu lewica24.pl spotkanie środowisk lewicowych z Bruno Fialho, współpracownikiem Jean-Luca Melenchona z francuskiej Partii Lewicy. W Warszawie udało nam się zawiązać szeroką koalicję różnych organizacji, które obecnie zbierają podpisy pod uchwałą przeciwko podwyżce cen biletów ZTM. Po zebraniu 15 tys. podpisów projekt uchwały trafi pod obrady Rady Miasta.
A jeśli to nie jest potencjał wystarczający do obecności w realnej walce o władzę lub choćby wpływ na władzę?
Jak już mówiłam, nie odrzucamy szerokiej współpracy na okoliczność wyborów do Parlamentu Europejskiego, a potem wyborów do Sejmu i Senatu w 2015 roku. Nie może być to jednak czysto taktyczna zagrywka, gdyż wyborcy i wyborczynie bardzo szybko wyczują fałsz takiego przedsięwzięcia. Poza tym inne środowiska, podobnie jak nasze, na pewno nie zgodzą się na traktowanie instrumentalne, na bycie kwiatkiem do kożucha pomagającym budować czyjś jednoosobowy autorytet. Na to nie zgodzi się elektorat ekologiczny czy autentycznie lewicowy.
A co by was i ten elektorat przekonało do współpracy z innymi liderami czy siłami politycznymi?
Kwestie programowe. Zanim przystąpimy do sadzenia i podlewania tego „drzewa oliwnego”, powinniśmy sobie najpierw odpowiedzieć na pytanie, czym ma być lewica i Europa. Jakiej Europy chcemy? Tworzonej pod dyktat Trojki i nakierowanej na zaspokajanie żarłoczności rynków finansowych, czy też Europy demokratycznej, pluralistycznej, będącej w stanie zmierzyć się z wyzwaniami globalnymi. Czy chcemy Europy dla mrówek czy dla mrówkojadów? Nie wystarczy hasło „Europa plus” i dopisywanie kolejnych sloganów do starego projektu politycznego, Europę trzeba przemyśleć na nowo i warto także uwzględnić sceptyczne głosy europejskiej lewicy. Tymczasem stanowisko Millera i Palikota, ochoczo popierających pakt fiskalny i politykę zaciskania pasa, która pogłębiła zadłużenie np. Grecji, jasno pokazuje, że niewiele nowego mają oni do zaoferowania i właściwie nie różnią się niczym od Platformy Obywatelskiej.
Powstaje pytanie, czy obalić pakt fiskalny, ryzykując całą obecną konstrukcję europejską, czy walczyć o uzupełnienie paktu fiskalnego europejskim pakietem społecznym?
Tu dochodzimy do kluczowego punktu debaty, jaka musi się odbyć. Jeśli mówimy o federalizmie, to o jakim federalizmie, potrzebny jest zupełnie nowy projekt polityczny.
A deklaracja Cohn-Bendita i Verhofstadta na rzecz federalizmu i wspólnej europejskiej reprezentacji Zielonych i liberałów?
Nie sądzę, żeby doszło do utworzenia wspólnej frakcji Zielonych i liberałów po następnych eurowyborach. To jest idee fixe Verhofstadta oraz Palikota, który od niedawna zaczął to powtarzać, natomiast grupa Zielonych w Parlamencie Europejskim ma sprecyzowane stanowisko.
Cohn-Bendit jest ważną postacią europejskiego ruchu Zielonych.
Cohn-Bendit wspólnie z Verhofstadtem napisali manifest, w którym kreślą propozycje przezwyciężenia „kryzysu egzystencjalnego”, jaki trapi dziś Europę. Ale jednocześnie Cohn-Bendit musiał zawiesić swoje członkostwo we francuskiej partii Zielonych, bo jako jedyny nie mógł pogodzić się z odrzuceniem przez nich paktu fiskalnego. Manifest Cohn-Bendita i Verhofstadta to manifest „starych federalistów”. Próbują ratować Europę przez nacjonalizmem, ale nie analizują przy tym społecznych i ekonomicznych przyczyn jego nawrotu w Europie. To nieprawda, że Grecy nacjonalizm czy wręcz faszyzm „wyssali z mlekiem matki”. Problemem jest to, że w imię „ratowania Europy”, czy też raczej w imię ratowania zagranicznych inwestorów i rynków finansowych, narzucono im działania, które pozbawiły Greków jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa socjalnego czy ekonomicznego. W ten sposób „ratując Europę” poprzez politykę cięć, poprzez zaspokajanie żarłoczności rynków finansowych, będziemy ciągle generować nacjonalizm, z którym rzekomo chcemy walczyć. To największa słabość manifestu Cohn-Bendita i Verhofstadta, że w pewnym sensie ulegają dyktatowi prawicowych federalistów w imię dalszej integracji. Pakt fiskalny, polityka promowana przez Trojkę, zaciskanie pasa w imię ratowania nie tyle Europy, ile sektora finansowego uderzają już nie tylko w grupy najbiedniejsze, ale także w europejską klasę średnią, którą też już poświęcono w części na ołtarzu stabilności rynków finansowych. W ten sposób hoduje się nacjonalizm, antyeuropejskość, ksenofobię – to wszystko, z czym autorzy manifestu chcą walczyć, tyle że deklaratywnie, bez pogłębionej refleksji nad ekonomicznymi źródłami faszystowskich i nacjonalistycznych postaw w Europie.
Idąc taką drogą, rzeczywiście nie będziemy mieć europejskiej konstytucji, ale wyłącznie europejskie prawo bankowe, nie będziemy mieć europejskiego demosu, ale tylko europejską administrację fiskalną. To jest w oczywisty sposób dziurawe, ale co w zamian?
Kontrola rynków finansowych, podatek od transakcji, osłona narodowych i europejskich programów socjalnych. W projekcie nowego federalizmu, czy też alterfederalizmu, który zamierzamy już wkrótce przedstawić publicznie, opisujemy zupełnie inne przestrzenie integracji. Liczymy przy tym, że nasza propozycja doprowadzi do poważnej dyskusji i przewartościowań na lewej stronie sceny. Jeśli mamy kiedykolwiek wspólnie grać o Europę – to musimy ustalić jaka to ma być Europa. My stawiamy na postawy obywatelskie, ale w wymiarze społeczno-ekonomicznym. Np. na „obywatelstwo socjalne”. Chcemy zlikwidować deficyt partycypacji obywatelskiej, bo to on niszczy dzisiaj Europę, sprawia, że projekt europejski zaczyna być dla coraz większej liczby obywateli i obywatelek tego kontynentu całkowicie obcy. Do tego dochodzą wyzwania związane z polityką klimatyczną, która dziś też jest poświęcana na ołtarzu „rynkowej pragmatyki”. Stanowisko polskiego rządu jest tu najlepszym przykładem. Należy też podjąć temat architektury finansowej Unii Europejskiej. Rynki finansowe, które rozszalały się podobnie jak klimat pod wpływem ekstensywnej gospodarki i konsumpcji, należałoby regulować. Mamy dziś do czynienia z wirtualnym pieniądzem, narzuca się krajom i społeczeństwom plany oszczędnościowe po to, by spłacać odsetki od wirtualnego zadłużenia, które zostało wykreowane w dużej części przez rynki finansowe, a wcale nie przez realne zadłużenie budżetów państw. Domagamy się obywatelskiego audytu zadłużenia.
Z perspektywą redukcji części zadłużenia?
Wyzerowania zadłużenia albo przynajmniej zmniejszenia go o tę część, która została wykreowana czysto spekulacyjnie. Zieloni proponują też zwiększenie budżetu Unii Europejskiej. Cohn-Bendit i Verhofstadt proponują w swoim manifeście poziom 10 proc. PKB. My i Zieloni z innych krajów europejskich jesteśmy za osiągnięciem skali pomiędzy 10 a 20 proc.
Decydujący dziś o tym realnie szefowie rządów proponują zamrożenie albo cięcia budżetu UE.
Zatem konieczna jest polityczna mobilizacja. Poza tym my mamy propozycje dotyczące źródeł pozyskiwania pieniędzy do budżetu UE. Ekologiczna reforma podatkowa, opodatkowanie transakcji finansowych, likwidacja rajów podatkowych – przy założeniu, że te środki będą trafiać do budżetu Unii. Równie ważne jest dla nas to, na co te środki będą wydawane. Naszym zdaniem na „zieloną gospodarkę”, na przejście do gospodarki niskoemisyjnej, a także na zapewnienie minimum praw socjalnych. Mówiąc o „obywatelstwie socjalnym”, mam na myśli to, aby na poziomie całego kontynentu zostały wypracowane pewne minimalne, niezbywalne standardy, od których może być odstępstwo w krajach bogatszych w górę, ale które wszędzie w UE muszą być przestrzegane jako obowiązkowe minimum. Chcemy skończyć z chorą praktyką dumpingu socjalnego, którym państwa europejskie próbują konkurować między sobą, co jeszcze bardziej przyspiesza niszczenie państwa socjalnego, które ponadnarodowa polityka europejska miała przecież osłaniać.
Pojawia się jednak pytanie o siłę polityki europejskiej albo zsumowaną siłę polityk europejskich rządów wobec globalizacji. Kapitał szantażuje Europę ucieczką na peryferia. Obecny etap globalizacji czyni ten szantaż skutecznym, wyrównywanie w skali globu poziomów bogactwa, regulacji społecznych, mechanizmów kontrolnych wobec rynku – nawet się jeszcze na dobre nie zaczęło. Czy w tym momencie polityka europejska jest rzeczywiście na tyle silna, żeby się temu szantażowi efektywnie oprzeć?
Ale przecież my po to „sumowaliśmy” polityki narodowe w formule polityki europejskiej, żeby się rynkom oparła, żeby stanęła po stronie społeczeństw, żeby zrównoważyła globalizację. Bez sensu było budowanie polityki ponadnarodowej, europejskiej, po to tylko, żeby nowe elity tej polityki powiedziały: teraz my jesteśmy wobec rynków finansowych równie bezradni jak rządy państw narodowych, teraz my będziemy demontować państwo socjalne, będziemy prowadzić dialog nie ze związkami zawodowymi, nie z organizacjami społecznymi, nie ze społeczeństwami, ale z finansową oligarchią jako jedynym poważnie traktowanym partnerem. Zieloni uważają, że taka „europejska polityka” nie byłaby społeczeństwom europejskim do niczego potrzebna.
Agnieszka Grzybek, ur. 1970, polonistka, feministka, tłumaczka, przewodnicząca partii Zielonych. W latach 2002–2005 kierowała Ośrodkiem Informacji Środowisk Kobiecych OŚKA. Współzałożycielka Porozumienia 8 Marca, organizującego m.in. coroczne Manify. Jest członkinią zespołu KP oraz rady programowej Kongresu Kobiet.