Nie ma błędów, są zdrady („o świcie”), godności i honorowi przeciwstawiona jest hańba; nie ma sojuszów, są targowice.
Agnieszka Wiśniewska: Prawo i Sprawiedliwość jest od lat skupione na polityce historycznej. Dowiedzieliśmy się niedawno, że Ministerstwo Sprawiedliwości przedstawi projekt prawa przewidujący możliwość karania za stosowanie sformułowania „polskie obozy śmierci”. Czy prawo karne to dobra metoda nauki historii?
Irena Grudzińska-Gross: Polityka historyczna nie jest wynalazkiem obecnego rządu. Uprawiały ją rządy PO, w Polsce powojennej Partia promowała książki i filmy opisujące odwieczną walkę z „żywiołem niemieckim” i podkreślała różnicę między imperialną Rosją, a przyjacielskim Związkiem Radzieckim. Od roku 1989 rozgorzała otwarta wojna o historię, której kolejne wzmożenie przyniósł nam ostatnio atak na Wałęsę.
Te walki o historię dotyczą oczywiście teraźniejszości. Powiedział to jasno Jarosław Kaczyński: kompromitacja Wałęsy ma doprowadzić do wprowadzenia na miejsce historycznego przywódcy Solidarności inną twarz – Lecha Kaczyńskiego. To rodzaj ojcobójstwa połączonego z namaszczeniem-beatyfikacją następcy. Ciekawe, czy to się uda. Zbyt otwarta polityka historyczna przeważnie nie wypala.
Na czym polegałby sukces tego zamierzenia?
To tylko najnowszy etap podważania legitymizacji ludzi i środowisk, które właśnie straciły władzę. Nie chodzi o ocenianie ich, a o ich zniszczenie, wymazanie wszystkich zasług, oskarżenie o wszelkie bezeceństwa. Sprawa Wałęsy służy resetowaniu polskiego kalendarza.
Dotychczasowa powojenna Polska była rządzona przez komunistów i ich agentów. Niepodległość zaczyna się dzisiaj.
Jest to radykalne odcięcie historii przez ludzi, którzy wcale nie mają większości wśród wyborców. Ale mają zamiar użyć do przepchania Polski przez ten zakręt historyczny całej mocy państwa: mediów, edukacji, kultury, prawa, sądów, policji. I pedagogiki dumy.
Ale krajowe i zagraniczne reakcje na atak na Wałęsę były negatywne…
Minister Spraw Zagranicznych wyjaśnia te reakcje niezrozumieniem działań nowego rządu spowodowanym dezinformującymi wpływami wrogów Polski. Zewnętrzny wróg Polski to bardzo ważny czynnik obrazu świata przedstawianego przez PiS. Takie „knowania” mają konsolidować Polaków, mobilizować ich do obrony ich państwa i tożsamości.
Stąd na przykład publicznie rozważane odebranie Kawalerskiego Orderu Zasługi Janowi Grossowi (czy się mylę, czy dotychczas po 1989 roku odebrano order tylko Breżniewowi?). Apelując do prezydenta Dudy o odebranie tego odznaczenia Grossowi, Maciej Świrski, szef Reduty Dobrego Imienia, pisał „Czyny Grossa, jego zakłamana publicystyka pokazuje, że jest śmiertelnym wrogiem Polski, nienawidzącym Polaków, dążącym do tego, by Polaków pozbawić godności i honoru, a bezpieczeństwo Polski było zagrożone”.
Otwarte na nowo śledztwo smoleńskie ma, według słów ministra Macierewicza, przywrócić honor Polsce i Wojsku Polskiemu. O honorze Polski wypowiedział się także minister Ziobro, podając wiadomość, od której zaczęła się nasza rozmowa, że Ministerstwo Sprawiedliwości przedstawi wkrótce projekt prawa przewidującego możliwość karania za stosowanie sformułowania „polskie obozy śmierci”.
Mówiąc o tych sprawach, politycy i ideologowie PiSowscy używają słownika rycerskiego, który przynależy do tematyki odzyskiwania niepodległości państwowej. Polski broni Reduta Dobrego Imienia.
Nie ma błędów, są zdrady („o świcie”), godności i honorowi przeciwstawiona jest hańba; nie ma sojuszów, są targowice. Najważniejsza jest obrona dobrego imienia kraju, a „dobre imię” to też termin ze szlacheckiego kodeksu honorowego.
Nie można temu słownictwu odmówić skuteczności, przynajmniej emocjonalnej. Dodałabym tutaj, że w tym kontekście, Wałęsa świetnie nadaje się na Kmicica, bohatera, który odkupuje ku chwale ojczyzny chwilowy upadek z młodości.
„Śmiertelny wróg Polski” – to brzmi jak groźba.
Tak, to brzmi bardzo groźnie, choć narazie są to działania symboliczne, niektóre chyba bez możliwości praktycznego wykonania. Myślę przede wszystkim o prawie karzącym za użycie sformułowania „polskie obozy koncentracyjne”. Nie słyszałam, żeby polscy dziennikarze czy historycy używali tego wyrażenia; dotychczas chodziło o dziennikarzy zagranicznych (i prezydenta Stanów Zjednoczonych). Podobno karą za użycie tego sformułowania będzie pięć lat więzienia. Trudno by było osądzić zagranicznego dziennikarza i wykonać wyrok. Trzeba tu dodać, że Polskie władze, także za czasów poprzedniego rządu, błędnie odczytywały to sformułowanie nie jako określenie geograficzne – obozy na terenie okupowanej Polski, a jako oskarżenie Polaków o prowadzenie swoich własnych obozów.
Za czasów mojego długiego już życia poza granicami Polski nigdy nie spotkałam nikogo, kto nie wiedziałby, że chodzi o obozy na terenie Polski, że Holokaust w Polsce (we Francji, w Holandii) nie oznacza, że to nie Niemcy byli jego sprawcami.
Nigdy nie ukazała się żadna książka, która mówiłaby, że obozy koncentracyjne czy obozy śmierci na terenie okupowanej Polski były obozami zarządzanymi przez Polaków. Ale rozumiem, że państwo polskie od wielu lat inwestowało w obronę przed tą wyimaginowaną obrazą i nie da się przekonać.
Z reakcji na każdą taką wzmiankę widać, że polska emigracja zmobilizowana jest do obrony dobrego imienia Polski. Co innego jednak, gdy ma się pisać listy do prasy, co innego, gdy ma się wsadzać ludzi do więzienia. Poza granicami kraju.
Jeśli jest to prawo w dużej mierze symboliczne, przeciw komu jest skierowane? Przed kim się bronią Polacy?
Wydaje się, że przywoływanie „polskich obozów śmierci” jako oskarżania Polaków jest sposobem na mobilizację społeczeństwa polskiego w obronie przeciw groźnym, ale niejasnym zagrożeniom. Takie oskarżenia muszą być związane z niecnymi zamiarami, ale kim jest oskarżyciel? Czy to Niemcy usiłują się wybielić? Czy Amerykanie, którzy przecież „wiedzieli i nie zareagowali”? Francuzi, którzy wiadomo, co robili? Czy też jest to działający w tych wszystkich krajach Żyd? Wróg oczywiście służy obronnej konsolidacji. Tak jak i reaktywowanie śledztwa smoleńskiego. Rosja jest tu w tle, wszyscy wiemy, ale głośno nie wypowiadamy. PiS czerpie siłę z poczucia zagrożenia, urażonej godności i starych historycznych urazów.
Nie widzę w tym jednak nic nowego, taka atmosfera panowała przecież także za poprzednich rządów.
Tak, państwo narodowe stało się naszym bogiem, oddajemy mu hołd , inwestujemy w niego naszą tożsamość. Jednocześnie jesteśmy zależni od sojuszy międzynarodowych, od siły i trwania europejskiej federacji, której jesteśmy członkiem i której solidarność podważamy. Rząd polski podkreśla sojusz militarny z USA, a obniża wagę Unii Europejskiej. Może się to okazać polityką krótkowzroczną. Tu jednak widać, że słownictwo rycerskie prawdziwie odzwierciedla PiSowski obraz świata i związane z nim rojenia o polskim przywództwie. Polityka to potyczki, a nie dogadywanie się i umowy. To, żeby zacytować Czesława Miłosza, „egzaltacja swojszczyzny, do czego skłonne są narody, które wiele przecierpiały”. Chodzi o zmuszenie obywatela do działania zbiorowego, do pełnego zaakceptowanie przynależności do zbiorowości i wzmacniania ideologii, która tę grupowość uzasadnia. Na tym ma polegać bycie Polakiem.
***
Irena Grudzińska-Gross – historyczka literatury, idei, eseistka i publicystka.
**Dziennik Opinii nr 53/2016 (1203)