Tusk mógł wykorzystać sytuację, aby zredefinować rolę NBP. Zamiast tego mamy znów twardego premiera, który chroni Polskę.
Premier jest twardy. Nie zdymisjonował Sienkiewicza i nie kajał się. Przeciwnie, zapowiedział wykrycie sprawców nielegalnych podsłuchów i prezentował się jako gwarant bezpieczeństwa państwa. Dla mediów przychylnych Tuskowi i ich publiczności takie postawienie sprawy może być zadowalające, ale co dla jednych jest twardością, inni poczytają za arogancję.
Z perspektywy „Faktu”, który staram się regularnie czytać, sprawa taśm wygląda zgoła inaczej, niż stara się ją przedstawić premier. Sienkiewicz i Belka nad kawiorem sprzedawali Polskę. Szef NBP domagał się głowy Rostowskiego i w zamian za to gotów był pomóc rządowi łatać dziury w budżecie. Poza tym premier wiedział o aferze Amber Gold, a wcześniej twierdził, że wiedział tyle. co inni, czyli tyle, co nic.
Nawet jeśli mamy tu do czynienia z podkręcaniem afery, to zlekceważenie merytorycznej treści nagrań i wyrażanie zażenowania przede wszystkim ich formą jest ucieczką przed problemem.
Jednak urzędujący minister rządu namawiał prezesa NBP do pomocy tak, aby partia rządząca utrzymała się przy władzy. Apolityczny podobno szef NBP stawiał z kolei polityczne warunki swojego zaangażowania.
Mogę sobie łatwo wyobrazić dzisiejszych obrońców Tuska komentujących podobne wydarzenia z udziałem PiS-owskich polityków i szefa NBP z nadania prawicy. Na pewno nie koncentrowaliby się na nielegalności nagrań.
Zgoda, odwołanie Sienkiewicza byłoby ryzykowne, bo nie wiadomo, co kryją kolejne taśmy. Rozliczenie ministra mogłoby być wstępem do rozpaczliwej obrony polegającej na wyrzucaniu kolejnych szefów resortów. To nie mogłoby się skończyć dobrze. Teraz jednak Tuska czeka długa obrona Sienkiewicza nie tylko w mediach, ale także w Sejmie przy okazji wniosku o wotum nieufności. Po ostatnim głosowaniu w sprawie immunitetu dla Kamińskiego premier nie może być w stu procentach pewien tego, co zrobi Sejm.
Na korzyść Belki i Sienkiewicza, a pośrednio także oczywiście Tuska działa to, że nie załatwiali oni prywaty. To nie były korupcyjne rozmowy o tym, jak powiększyć tajne konta w Szwajcarii, ale rozmowa dwóch polityków o możliwych scenariuszach wspólnego działania. Warunkiem zabezpieczenia interesów partii było dla nich zabezpieczenie interesów kraju.
Te rozmowy stają się nadużyciem przede wszystkim dlatego, ze niezależność NBP traktowana jest w Polsce jak złoty cielec. Dziś, kiedy w największych gospodarkach świata banki aktywnie uczestniczą w kreowaniu stabilności gospodarczej, u nas wciąż mówi się, że szef NBP i RPP muszą być neutralne i odpowiadać wyłącznie przed historią.
Tusk mógł wykorzystać sytuację, aby zredefiniować rolę NBP w Polsce. Jeśli uznamy, że instytucja ta odpowiedzialna jest także za wzrost gospodarczy i stabilność budżetu (nie przesądzając oczywiście konkretnych technicznych rozwiązań i decyzji), to rozmowy między ministrem i prezesem tracą sporo ze swojej skandaliczności. Wskazanie na konieczność zmian w NBP byłoby też sygnałem działań, które odnoszą się jakoś do przyczyn spotkania u Sowy i przyjaciół.
Zamiast tego mamy twardego premiera stojącego na straży porządku i bezpieczeństwa państwa.
Na taśmy Sienkiewicza chyba to wystarczy. Na kolejne może okazać się samobójczą strategią. Twarde rzeczy bywają przecież kruche.