Maciej Gdula o zakazie handlu w niedzielę. Wywiad Michała Wybieralskiego dla wyborcza.pl.
Dawniej osoby pracujące w centrach handlowych traktowano jak roboty, albo nawet gorzej, bo potrzebują przerw w pracy. To się poprawiło od czasu ostatniej debaty o zakazie handlu. Zaczęliśmy dostrzegać destrukcyjny wpływ elastycznej pracy na własne życie i coraz częściej jesteśmy w stanie przełożyć to doświadczenie na sytuację innych osób, również pracowników centrów handlowych. Ale wciąż zasłonięty w debacie publicznej jest wymiar ciężkiej pracy fizycznej. Dyskusja wygląda tak, jakby nie było już robotników, a praca w usługach była lekka. To nieprawda. Klasa średnia i wyższa może skarżyć się na to, że praca pożera jej czas wolny. Tymczasem klasa ludowa wciąż może skarżyć się na pracę ponad siły, po godzinach, obciążającą fizycznie. Tego jednak najczęściej nie widzimy – zdejmując towar z półek i pakując go do koszyków, zapominamy, że ktoś ten towar musiał przetransportować, porozkładać na półkach itd.
Przeciwnicy zakazu mówią, że jak komuś się taka praca nie podoba, to może zmienić pracodawcę czy zawód.
To bałamutne stwierdzenie. Rośnie bezrobocie, ludzie skupiają się na zachowaniu miejsca pracy. W relacjach z pracodawcami są na straconej pozycji. Muszą się podporządkować, bo usłyszą, że na ich miejsce czeka dziesięć innych osób. Argument o zmianie pracy odwołuje się do wolności, a adresuje się go do osób żyjących w sytuacji przymusu ekonomicznego. Więc to fałszywy argument.
Niedzielne zakupy są ważnym elementem stylu życia Polaków?
Stały się sposobem spędzania wolnego czasu, ale to doraźne zjawisko kulturowe. Z badań wynika, że Polacy starają się dzielić czas pomiędzy konsumpcję a rodzinę i przyjaciół, którzy są dla nich coraz ważniejsi. Staramy się zachowywać równowagę pomiędzy konsumpcją a podtrzymywaniem więzi.
Co byśmy zrobili, gdyby centra handlowe były zamknięte w niedziele?
Nie wybralibyśmy się tłumnie do kościoła, nie zwiększyłoby to uczestnictwa w praktykach religijnych. Raczej wyjechalibyśmy za miasto, na działki, rozpalilibyśmy grill. Zjawisko grilla w ostatnich latach jest równie ważne kulturowo jak spędzanie czasu w centrach handlowych. W dużych miastach zaczęlibyśmy uprawiać więcej sportu, i to raczej w wymiarze wspólnotowym, co już dziś obserwujemy – ludzie biegają i jeżdżą na rowerach w parach i grupach, a nie indywidualnie. […]
Zakaz handlu w niedzielę jako postulat pracowniczy i związkowy był podnoszony przez socjalistów i socjaldemokratów w Europie, zresztą w wielu krajach skutecznie. Tymczasem SLD i Ruch Palikota – które uchodzą za lewicowe ugrupowania – dystansują się od zakazu. Może właśnie przez te moralizatorskie uzasadnienie, przez to, że pomysł uchodzi u nas za kościelny, „czarny”, a nie „czerwony”?
SLD i Ruch Palikota są słabe w interpretowaniu zakazu handlu, słabe w redefiniowaniu dominującej ideologii. Zachowują się tak, jakby faktycznie istniała tylko rodzina i tradycyjne wartości albo rynek i nie było trzeciej drogi czy optyki. Nie potrafią wejść w tę dyskusję z własnymi argumentami. Nie trzeba być konserwatystą, by popierać zakaz handlu. Partie lewicowe mają słabą łączność ze swoim elektoratem, on jest gotowy na inny przekaz. Na komunikat o wolnym czasie, który nie musi być wykorzystywany tylko do konsumpcji.