W sierpniu dysponenci mitu ponarzekają, że duch „S” gdzieś wyparował, a przez resztę roku będą piętnować roszczeniowców i chwalić konfederacje pracodawców.
Jarosław Kurski wstydzi się za „Solidarność” i Piotra Dudę. A to przecież nie Kurski powinien się wstydzić, ale Duda, bo reprezentuje nomenklaturę związkową, nie dostanie pałką na dzisiejszej demonstracji, a w ’81 stał tam, gdzie stało ZOMO, ochraniając gmach TV w mundurze komandosa.
Korci odpowiedzieć, że jeśli ktoś dziś ma prawo do odwoływania się do „Solidarności”, to właśnie Duda reprezentujący ludzi pracy, tradycję protestu i obywatelską samoorganizację. Ale wiadomo, że w tak ustawionym sporze Duda zawsze przegra z młodym Wałęsą, a dzisiejsza „Solidarność” z „Solidarnością” mityczną.
I właśnie o taki szantaż mitem chodzi Jarosławowi Kurskiemu. Jego efektem ma być sytuacja, w której każdy ruch społeczny liczący mniej niż 10 milionów członków siedzi cicho, bo nikogo nie reprezentuje. Sytuacja, w której wstydzimy się za każdym razem, gdy wracamy z demonstracji bez śladów pałki. Tamtej, wielkiej „Solidarności” nie dorastamy przecież do pięt.
W sierpniu dysponenci mitu ponarzekają, że jej duch gdzieś wyparował, a przez jedenaście pozostałych miesięcy piętnować będą roszczeniowców i zacierać ręce, że konfederacje pracodawców są bardziej wpływowe i lepiej zorganizowane niż związki zawodowe.
Na szczęście szantaż mitem działa coraz mniej i demonstracje w Warszawie są na to dowodem.
W końcu nie organizuje ich „Solidarność” eksponująca swoje blizny i ordery z czasów walki z komuną, ale kilka central związkowych połączonych wspólną niezgodą na kierunek przekształceń stosunków pracy i usług publicznych wdrażanych przez rząd Tuska.
Związkowcy na ulicach to nie jest żadne wykorzystywanie mitu do partykularnych, wąsko politycznych celów, jak chce Kurski. Rzeczywistość bierze górę i dlatego na transparenty i ulotki trafiły sprawy ważne dziś dla milionów pracowników i obywateli. Są tam postulaty wprowadzenia minimalnej stawki godzinowej, przemyślenia kwestii wieku emerytalnego, wycofania się z regulacji dotyczących elastycznego czasu pracy czy przeciwdziałania negatywnym skutkom komercjalizacji usług publicznych.
Ludzi na ulicę wyciągają ich bolączki i lęki, a mit „Solidarności” wydaje się dziś o wiele bardziej potrzebny establishmentowi niż protestującym.