Te wybory pokazują, od czego może zacząć się w niedługim czasie rekonstrukcja polskiej sceny politycznej.
Przyglądając się kampanii samorządowej i wynikom wyborów, trudno pozbyć się wrażenia, które towarzyszy oglądaniu wymęczonych zawodów sportowych, gdy starzy mistrzowie są jeszcze na tyle silni, żeby nie przegrać, ale jednocześnie nie zachwycają i ich ruchy zdradzają już schyłek.
Kaczyńskiemu udało się pokonać Platformę w wyborach do sejmików. Przewaga PiS-u w sondażach wynosi 4%. Trudno nazwać to zdecydowanym zwycięstwem. Bardziej jest to efekt nijakości nowego przywództwa w PO. Pamiętam, że pojawił się jakiś spot z Ewą Kopacz, ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć żadnego hasła, przesłania czy wizji sformułowanej przez rządzącą partię. Kaczyński zapunktował natomiast, skutecznie rozbrajając potencjalnie niebezpieczną sprawę „afery madryckiej”. Pozbycie się przez niego ważnych przecież posłów stanowiło dowód, że polityka to dla niego wciąż sprawa poważna i nie można jej mieszać z robieniem koperkowych interesów.
Czy Kaczyński ma jednak dużo powodów do radości? W żadnym z wielkich miast kandydaci z jego partii nie zagrozili rządzącym prezydentom. Stało się tak dlatego, że partia nie była w stanie wystawić mocnych graczy. Symbolem może być tutaj Warszawa z Jackiem Sasinem jako kontrkandydatem dla Hanny Gronkiewicz-Waltz. Musiałby wydarzyć się cud, żeby w drugiej turze HGW znalazła się na deskach. Wedle podobnego scenariusza wybory przebiegną pewnie i w pozostałych miastach. Zmęczeni prezydenci dowloką się do zwycięstwa, pokonując nijakich przeciwników z PiS-u. Prawo i Sprawiedliwość jest partią wydrenowaną i ciągniętą wyłącznie słabnącymi siłami Kaczyńskiego. Starczyło ich na sejmiki, ale wcale nie jest powiedziane, że starczy na Sejm.
Zmęczenie najbardziej widać w SLD. Wynik w wyborach do sejmików jest druzgocący. Jeśli potwierdzą się sondaże, Sojusz otrzymał ponad 40% mniej głosów niż w 2010. Stało się to w dodatku bez konkurencji ze strony Twojego Ruchu. Obrazu nieszczęścia dopełnia wynik Sebastiana Wierzbickiego w Warszawie. Mimo maszyny partyjnej i dużych środków, które poszły na kampanię, kandydata SLD poparło tylko 4,4% wyborców. Gra Leszka Millera na stabilny elektorat i ciche układanie się z PO w przekonaniu, że Sojusz może potrzebny będzie do koalicji, przynosi swoje opłakane efekty. Tożsamościowemu elektoratowi potrzebne jest poczucie godności, a trudno je zachować, jeśli ma się wrażenie, że nasza partia chce zostać przybocznym rządzących.
Pomimo słabości głównych graczy trudno odtrąbić zmianę warty.
Wybory pokazują jednak, od czego może zacząć się w niedługim czasie rekonstrukcja polskiej sceny politycznej.
W wyborach w Krakowie i Warszawie całkiem przyzwoite wyniki osiągnęli kandydaci na urząd prezydenta kojarzeni z ruchami miejskimi. Tomek Leśniak dostał 5,7%, a Joanna Erbel 2,8% głosów. Kandydaci nie zbliżyli się do głównych graczy, ale zaprezentowali spójną i co najważniejsze alternatywną ofertę polityczną wobec wizji bliskiej rządzącym politykom. Erbel i Leśniak zamiast o stadionach i drogach mówili o stołówkach i transporcie publicznym, wychodząc od potrzeb mieszkańców, a nie interesów inwestorów. Choć odnosili się do spraw lokalnych, to język, jakiego używali, sprawdzić się może także w polityce krajowej. Problemem są tu jednak ograniczone do lokalności ambicje polityczne tych liderów.
Nie dotyczy to oczywiście przywódców Nowej Prawicy. Swoje ambicje do urządzenia Polski i Świata według darwinowskich zasad będą jednak musieli na jakiś czas schować do kieszeni. Nowa Prawica nie powtórzyła nawet wyniku do Parlamentu Europejskiego i w wyborach do sejmików otrzymała tylko 4,2% głosów. Wynik Ruchu Narodowego także można uznać za słaby (1,7%). Radość ze znikomego poparcia dla partii skrajnie prawicowych nie powinna przesłaniać jednak tego, że posługują się one dobrze wyartykułowanym i krytycznym wobec istniejącego systemu językiem, przyciągając jednocześnie wielu zdeterminowanych zwolenników, co w sytuacji przesilenia może okazać się atutem i wtedy z marginesu ugrupowania te mogą wejść do zasadniczej politycznej gry.
W przeprowadzanych przeze mnie podczas kampanii wyborczej rozmowach częściej niż kiedyś słyszałem narzekania na brak osobowości i jałowość świata politycznego. Kilka razy spotkałem rozgoryczonych wyborców, którzy mówili, że zawsze głosowali partyjnie, ale teraz naprawdę nie wiedzą, co ze sobą zrobić.
Być może jesteśmy świadkami domykania się długiego cyklu politycznego, który zaczął się ponad 10 lat temu i charakteryzował centralnością konfliktu PO-PiS.
Wybory parlamentarne w 2015 roku odbędą się pewnie jeszcze na starych regułach, ale dalej przyszłość jest niepewna. Czy ktoś zresztą naprawdę wierzy w konfrontację Kopacz i Kaczyńskiego w 2019?