Kraj

Gdula: Nasz Mieszko

Z Mieszkiem łączy nas pytanie o to, jakie zasoby mają słabi w relacjach z silnymi, czy jakie jest miejsce religii w życiu politycznym.

Nie lubimy prawicowej opowieści o chrzcie Polski. Snuje się ona na zbyt dobrze znanych motywach „genetycznego” związku chrześcijaństwa i Polskości, kościoła jako jedynego źródła cywilizacji na tych ziemiach i odwiecznej roli Polski jako przedmurza wobec Wschodu. Równie mocno jak treść tej opowieści denerwująca jest też jej forma, to znaczy jej mityczny charakter. Mit działa w ten sposób, że unieważnia czas. Zawsze myślimy i przeżywamy to samo. Mieszko przyjął chrzest, aby ochronić się przed przemocą ze strony niemieckiego Cesarstwa. Czyli zawsze – jak potem z Krzyżakami, Szwedami, Moskalami, Hitlerowcami, Bolszewikami – byliśmy broniącą się przed obcą przemocą ofiarą. Czy jesteśmy jednak w stanie zaoferować coś innego niż ta opowieść?

Na pewno demitologizację. Mało rzeczy cieszy tak, jak demolka. Chrzest Polski? Jakub Majmurek trafnie zauważa, że nie żadnej Polski tylko Mieszka I i jego dworzan. Polski w znaczeniu, w jakim znamy ją z ideologii nacjonalistycznych XIX wieku, w ogóle wtedy nie było, więc nie ma się co za bardzo ekscytować. Poza tym Mieszko – ojciec Polaków – to handlarz niewolnikami. Max Cegielski nie przepuszcza okazji i pisze, że państwo Piastów zbudowano za islamskie pieniądze. I przyznać trzeba, że trudno się nie uśmiechnąć na myśl, jaką minę mają dumni Polacy, gdy muszą się skonfrontować z tak przedstawioną historią.

Gdyby jednak chcieć zorganizować obchody chrztu używając zasobów demitologizacji, to wyszłyby one dość karykaturalnie. Potępiamy Mieszka za elitaryzm i handel niewolnikami. Odcinamy się od dziedzictwa Piastów i domagamy się depiastyzacji w nazewnictwie ulic, patronach szkół i last but not least na banknotach NBP!

Co by jednak nie mówić, Mieszko jest nasz.

Jeśli kogoś nie przekonuje to, że był przywódcą plemienia Polan, przedstawicielem dynastii Piastowskiej, która władała potem Królestwem Polskim, że stworzył pierwociny polskiej państwowości, to chyba zgodzi się na „nacjonalizm apofetyczny”. Z Mieszkiem łączy nas przecież jednak więcej niż z Ottonem I Wielkim albo z Bolesławem I Okrutnym. Bardziej jest on nasz niż Bazyli II Bułgarobójca czy Parantaka Chola II.

Przyznanie, że coś nas łączy z Mieszkiem jest ważne o tyle, że istnieje też pokusa nienacjonalistycznej mitologizacji historii. Nie uniknął jej Kuba Majmurek rozbrajający mity prawicy, żeby w ich miejsce zaproponować inne myślenie unieważniające czas.

Z Mieszka I zapamiętać powinniśmy przede wszystkim niewolnictwo. Na tych ziemiach elity mogą być elitami to znaczy sprawować przywództwo, korzystając z bogactwa i prestiżu, dlatego że niewolniczo eksploatują lokalną ludność. Najpierw chwytali ją i sprzedawali. Potem przywiązali ją do ziemi i wyzyskiwali, sprzedając owoce jej pracy. Dziś w firmach, które działają podobnie jak folwarki pańszczyźniane, ludzie wyzyskiwani są za głodowe stawki godzinowe. Ci, którzy nie mogą tego znieść, decydują się na emigrację. Cały czas tkwimy w błędnym kole. Majmurek pisze: „Po 1050 latach od domniemanego chrztu Mieszka, Polska wciąż do bardziej rozwiniętych obszarów globu eksportuje głównie ludzi”.

Przyznaję, że to lepszy mit niż mit prawicowy. Zamiast podziału na patriotów i zdrajców proponuje podział na lud i elity. Zamiast wiecznego rozdrapywania narodowych ran mówi o cierpieniu słabych, zwykłych ludzi, dla którego wciąż jest mało miejsca w zbiorowej pamięci. Być może konflikt uruchamiany przez tę opowieść podlegałby racjonalizacji, to znaczy dałoby się go ucywilizować, na co małe są nadzieje przy micie prawicowym napędzającym dziś niezwykłe pokłady absurdalnej przemocy u bandytów „broniących Polski” na przykład przed studentami z Pakistanu (BTW podziw dla Pawła Demirskiego).

Ale mit to jednak mit. Forma zostaje i przesłania nam rzeczywistość. Weźmy na przykład cytowane wyżej zdanie o eksportowaniu głównie ludzi. Dobrze się tego słucha, tylko że nie jest to prawda o Polsce. Przez ostatnie kilkanaście lat udział eksportu w polskim PKB radykalnie się zwiększył od nieco poniżej 20 proc. w 2000 roku do prawie 40 proc. w roku 2014. Można się zastanawiać nad strukturą tego eksportu, można mieć wątpliwości czy na innym poziomie nie odtwarza się podział na centrum i peryferie, można się wreszcie zastanawiać, jak zmienić można miejsce Polski w łańcuchu wytwarzania wartości, ale trudno zacząć taką dyskusję, jeśli za punkt odniesienia mamy wyłącznie „prawdę o polskim niewolnictwie”. Można by tak dalej w odniesieniu do śmieciówek, firm-folwarków czy emigracji.

Na zmianę obrzydza nas i śmieszy, gdy prawica kultywuje obraz Polski – wiecznej ofiary. Jest w tym zarówno żałosne współczucie-tylko-dla-siebie, jak i dziecięca naiwność, że my zawsze byliśmy szlachetni. Lewicowy mit zawiera większy ładunek uniwersalności, bo cierpienie zwykłych ludzi na skutek działania władzy łatwiej rozciągnąć na cierpienia ludzi innych ras, kultur, mniejszości, itd. Pozostając jednak w przestrzeni mitu stanięcie po stronie ofiar łatwo może się przerodzić w poczucie nieskazitelności.

Zajmujemy pozycję poza wszelkimi podejrzeniami, czystą i niezwiązaną z jakimikolwiek dylematami etycznymi. Zawsze po stronie dobra.

I w tym miejscu warto powrócić do Mieszka. Jego postać pozwala uwolnić się od naiwnego podejścia do przeszłości. Był ambitny, bezwzględny i wzbogacał się cudzym kosztem. A jednocześnie wzmocnił struktury państwa, przez zabieg chrztu podważył ideologiczną legitymizację najazdów niemieckich i prawdopodobnie uchronił plemiona, którym przewodził, przed losem Wieletów, Prusów czy Jaćwingów. U swoich źródeł Polska nie ma sprawiedliwego, mądrego i cnotliwego władcy, ale co tu dużo mówić, niezłego skurczybyka. Wszystko to sprawia, że Mieszko świetnie nadaje się na postać odrywającą pamięć od mitu i zbliżenie jej do historii.

Spójrzmy na Mieszka jak na postać, która mogłaby być bohaterem nie nacjonalistycznej agitki albo umoralniającej propagandy, ale współczesnego serialu. Dziedziczy władzę po przodkach, którzy prawdopodobnie w przewrocie pałacowym pozbawili jej Popielitów. Marzy o potędze, ale musi liczyć się z tym, że na zachodzie, wschodzie i południu ma potężnych władców, którzy w dodatku reprezentują wyższy poziom cywilizacyjny. Decyduje się na przyjęcie chrześcijaństwa z całą świadomością, że z uniwersalistycznymi ideami łączą się twarde polityczne i ekonomiczne korzyści okolicznych władców. Jednocześnie wie, że bez tego połączenia siły jego państwa będą się rozpraszać i niemożliwa będzie obrona swoich interesów. Nową religię traktuje z nieufnością i stosuje selektywnie z przekonaniem, że jest w stanie zapanować nad jej efektami i podporządkować ją rządom świeckim. Nie wie, że zaimportował plagę.

Nie chodzi mi tutaj o popularyzację czy komodyfikowanie historii. Patrząc w ten sposób na Mieszka, uznać możemy samą historyczność, to znaczy proces, w którym jesteśmy zanurzeni i którego parametrów nie wybieramy, a jednocześnie działając, nie podlegamy mu całkowicie i możemy go kształtować. To dokładna odwrotność podejścia mitologicznego. Mieszko jest postacią historyczną w tym sensie, że warunki, w których żył i podejmował wybory, zmieniły się nie tylko przez 1000 lat, ale już pięćdziesiąt lat po jego śmierci. Państwo zbudowane na modelu rabunkowym, które rozwijał jeszcze Bolesław Chrobry rozpada się po najeździe czeskim, a władza przechodzi na stronę możnych, którzy wracają do pogaństwa jako siły, która pozwala organizować życie społeczne. Jak słaba jest to siła, okazuje się kilka lat później, gdy Kazimierz Odnowiciel na czele niemieckiego rycerstwa utopił świeże władztwa we krwi i zaprowadził na ziemiach polskich feudalizm otwierając zupełnie nowy rozdział w ich dziejach.

Z Mieszkiem nie łączy nas tożsamość sytuacji, w której się znajdujemy. Podobieństwa odnajdować możemy metaforycznie w pytaniach o to, jakie zasoby mają słabi w relacjach z silnymi, jakie jest miejsce religii w życiu politycznym albo zastanawiając się nad tym, jak indywidualne ambicje wiążą się ze zbiorowymi interesami. Jednocześnie Mieszko jest nasz jako postać historyczna mierząca się z sytuacją, której nie wybierał, ale której też nie chciał się całkowicie podporządkować. A to, że nie był postacią krystaliczną jest antidotum na mitologizowanie i tylko zaostrza apetyt na historię.

Czytaj także:
Jakub Majmurek: Chrzest Polski: (bez)użyteczny mit
Przemysław Czapliński: Chrzest Polski, czyli rocznicowa utopia
Max Cegielski: Chrzest Mieszka I był padaniem na kolana przed obcą kulturą

**Dziennik Opinii nr 129/2016 (1279)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij