Kraj

Gdula: Gawin w cieniu Michnika

Przedstawiając poglądy Kołakowskiego, Michnika, Kuronia i innych, autor „Wielkiego zwrotu” pozostaje zanurzony w wizji historii, którą oni sami stworzyli.

Czytałem Wielki zwrot Dariusza Gawina z wielkim zdziwieniem. Nie zdziwiło mnie, że potrafi kompetentnie zrekonstruować poglądy intelektualnych liderów lewicowej opozycji. Nie zdziwiło mnie też, że książka jest sprawnie napisana. Spodziewałem się jednak, że jeden z najciekawszych konserwatywnych autorów pokolenia stanu wojennego zaproponuje autorską interpretację przejścia części polskiej lewicy od rewizjonizmu do antypolityki. Tu całkowicie się zawiodłem.

Gawin, przedstawiając poglądy i idee Kołakowskiego, Michnika, Kuronia i innych, pozostaje zanurzony w wizji historii, którą oni sami stworzyli. Czytamy zatem opowieść o przejściu od fascynacji komunizmem, przez wiarę w możliwość jego zmiany, aż do rozpoznania totalitarnego charakteru systemu i zwrócenia się w stronę społeczeństwa obywatelskiego. Ten tytułowy wielki zwrot odbywa się dzięki pracy intelektualnej wykonywanej przez bohaterów książki i stopniowego zbliżania się ich środowiska do intelektualistów związanych z Kościołem katolickim. Wszystko to przygotowuje zryw „Solidarności”, który jest bezprecedensowym wcieleniem w życie idei społeczeństwa obywatelskiego i zaangażowania politycznego, które przekracza zainteresowanie materialnym i ekonomicznym wymiarem życia, a odnosi się do fundamentalnej dla człowieka kwestii wolności.

Specyfika opowieści Gawina polega przede wszystkim na tym, że wyczuwalna jest w niej pespektywa zbawienia. Nie chodzi wyłącznie o kwestie eschatologiczne, ale przede wszystkim o to, że lewicowi intelektualiści dokonali w końcu słusznego wyboru, zwracając się do Kościoła i narodu, poza którymi w polskim politycznym kontekście zbawienia nie ma. Taka perspektywa na dzisiejszej prawicy, gdzie ktoś, kto nie rozlicza Adama Michnika za stalinizm, może uchodzić za zdrajcę polskości, jest nawet odważna.

Ale ciepłe przyjęcie książki Gawina i radość z tego, że w kręgach „ludzi na poziomie” istnieje zgoda co do fundamentów, na jakich opiera się nasz ład, byłoby błędem. Antypolityka i język sprzeciwu wobec totalitaryzmu odegrały olbrzymią rolę w procesie transformacji, a i dzisiaj ich wpływ na pamięć, zaangażowanie polityczne czy kształt polskiego kapitalizmu trudno przecenić. Dlatego zrozumienie źródeł antypolityki jest jednym z kluczy do interpretacji i krytyki współczesności.

Kontrelita

Warto w tym miejscu przywołać punkt widzenia, który najwyraźniej na piśmie wyraził chyba Andrzej Walicki w swojej autobiografii. Walicki wskazywał, że Kołakowski i ludzie, których wokół siebie skupiał, stanowili w latach 60. kontrelitę aspirującą nie tylko do recenzowania władzy, ale także do jej przejęcia. Rok 1968 byłby w tym ujęciu brutalną rozprawą szefów partii z politycznymi przeciwnikami. Rekonstrukcja ideowa w latach 70. i powstanie antypolityki byłyby z kolei odpowiedzią na ten atak, który z konieczności – operowanie poza partią i oficjalnymi instytucjami takimi jak uniwersytet – uczynił cnotę.

Chociaż ta interpretacja dodaje do historii o przemianie ideowej wymiar walki o władzę, to i tak niewystarczająco tłumaczy, dlaczego dawni rewizjoniści ewoluowali akurat w stronę idei antytotalitaryzmu i społeczeństwa obywatelskiego.

Rozróżnienie góry (partii) i dołu (społeczeństwa) nie może być traktowane jako podstawa do wyjaśnień, bo pochodzi już z wnętrza samej antypolityki i jest efektem reinterpretacji zasad, którymi rządzi się polityka w Polsce.

Wcześniej rewizjoniści nie uprawiali przecież po prostu polityki zwróconej na partię, ale na klasę robotniczą, i podkreślali sprzeczności systemu, które doprowadzą do jego demokratyzacji.

Konsumpcjonizm w PRL

Zmiana w ideologii opozycji nie może być oddzielona od głębokich i szybkich zmian, jakim podlegał system po roku 1970. W poprzedniej dekadzie perspektywa egalitaryzmu i historyczna rola klasy robotniczej wyznaczały horyzont zarówno dla rządzących, jak i dla opozycji. Pytaniem pozostawało, czy partia adekwatnie reprezentuje interesy robotników i czy już powstało bezklasowe społeczeństwo, czy dopiero ma szansę się wyłonić.

Lata 70. to nie tylko odkręcenie śruby, ale powstanie nowych kulturowych i politycznych ram odniesienia. Problemy klasy robotniczej i egalitaryzmu ustępują kwestii zarządzania i organizacji. Chodzi tu o coś więcej niż efektywne kierowanie – upowszechnia się wtedy świadomość, że odgórna modernizacja, znana z początków PRL, wyczerpała swoje możliwości. Dlatego mnożą się prace naukowe pokazujące konieczność uwzględnienia aktywnego społeczeństwa jako warunku funkcjonowania złożonej gospodarki. W socjologii i psychologii, wśród autorów bynajmniej nie nastawionych opozycyjnie, w centrum zainteresowania stają problemy osobowości i postaw jako warunku budowania społeczeństwa socjalistycznego. Dyskurs klasowy nie schodzi na drugi plan. On błąka się już po marginesach.

Jednocześnie rozwija się i zdobywa coraz więcej pola język krytykujący egalitaryzm i socjalistyczne zglajszachtowanie. Na przykład na łamach „Polityki” argumentuje się, że równość jest kamieniem u nogi rozwoju i indywidualnej inicjatywy. Nowy socjalizm ma być otwarty na nierówności, które rodzą się, gdy ludzie żądają od siebie więcej i zostają za to należycie wynagrodzeni. Alternatywą dla większej rozpiętości dochodów jest smutek, szarość i miska zupy dla wszystkich. Dyskursowi temu towarzyszy realny wzrost nierówności na poziomie dochodów, własności i dostępu do usług publicznych.

Wszystko to, co dziś na lewicy uważa się za przekleństwo zmiany systemowej, dała nam już w zalążkowej formie epoka gierkowska.

System rezygnuje właściwie z ambicji zmiany światopoglądu obywateli. Ideologia kostnieje i staje się wyłącznie zewnętrznym rytuałem, niezdolnym do artykułowania problemów i konfliktów społecznych. O wiele większą rolę odgrywać zaczyna jednocześnie kultura popularna. Staje się ona obszarem konstruowania nowych aspiracji i tożsamości, które ulokować można w ramach tego, co określa się mianem kultury klasy średniej. Najlepszym wyrazem tej tendencji był bijący rekordy popularności Czterdziestolatek, gdzie mieszały się ze sobą konsumpcja, emocje i problemy tożsamościowe.

Wielki zwrot, jakiego dokonała opozycyjna lewica, nie był więc wyłącznie efektem ideowej ewolucji jej liderów. Wpisywali się oni w szersze procesy zmian społecznych, w których aktywne społeczeństwo zaczęto definiować jako kluczowy element modernizacji. Kołakowski, Michnik czy Kuroń na nowo określili swoje polityczne idee, bo chcieli zachować kontakt ze zmieniającym się światem. Dlatego także porzucali język klas, dziejowej misji proletariatu i zawijasy dialektyki, zwracając się w stronę godnego jednostkowego życia, autentycznych doświadczeń obywatelskich i sieci środowisk kultywujących niezależną działalność.

Kontrkultura i klasa

Konflikt dotyczył tego, czy system rzeczywiście zapewnia przestrzeń dla aktywnego społeczeństwa i pozwala działać wolnym jednostkom. O jego intensywności  zadecydowało m.in. przyswojenie pewnych kontrkulturowych dyspozycji przez opozycję. Język krytyki totalitaryzmu przypomina bowiem w swojej bezkompromisowości krytykę kapitalizmu stosowaną przez kontrkulturę na Zachodzie: system jest z gruntu zły i dąży do całkowitego podporządkowania jednostek swojej nieludzkiej logice. Stajemy przed wyborem, czy iść na ustępstwa i dać się skorumpować, czy żyć w prawdzie i godności. Codzienność i najmniejsze czynności, które kiedyś wydawały się bez znaczenia, stają się polem walki politycznej. U Leszka Kołakowskiego nowa lewica budziła obrzydzenie, ale z pewnością wiele jej zawdzięczał, jeśli idzie o definiowanie logiki konfrontacji politycznej.

Radykalizm antytotalitaryzmu i podkreślanie przez niego racji moralnych miało też związek z faktem, że system w coraz większym stopniu korzystał z zasobów materialnych, żeby zdobyć legitymizację i redukować napięcia społeczne. Nawoływanie przez dysydentów, żeby ludzie chcieli od życia czegoś więcej niż talonu na samochód, było próbą podważenia jednego z filarów istniejącego w latach 70. porządku, przy jednoczesnym wykorzystaniu części symbolicznych zasobów, na których się wspierał. Ten dystans do materialnych interesów pozwoli inteligenckim opozycjonistom w latach 90. na dość łatwe zerwanie z robotnikami, których interesy postrzegane będą jako zagrożenie dla procesów transformacji.

Podkreślanie fałszu i degeneracji systemu w antypolityce miało też swój aspekt klasowy. W latach 70. do partii i administracji napływali ludzie traktujący te instytucje nie jako narzędzie realizacji dziejowych celów, ale jako kanał awansu i sposób na zaspokojenie aspiracji materialnych. Nie mają oni ani wielkich idei jak dawni komuniści, ani kapitału kulturowego porównywalnego ze starą inteligencją. Dlatego przedstawicielom tej ostatniej jawią się jako ludzie pozbawieni głębi i charakteru, którzy tworzą system oparty na kłamstwie i hipokryzji.

Gdy intelektualne dzieje lewicowej opozycji osadzi się w tym kontekście, zdziwienie i rozczarowanie, które podziela też autor Wielkiego zwrotu, że po 1989 nie udało się zachować wiele z ducha pierwszej „Solidarności”, jest nieco mniejsze. Na tego ducha składał się oczywiście impuls obywatelski, ale także klasowy. Protesty robotników można odczytywać jako sprzeciw wobec systemu rodzącego się od lat 70., który przewidywał dla nich coraz pośledniejszą rolę. Rzucona przez Wałęsę idea drugiej Japonii byłyby ostatnią próbą powiązania pracy produkcyjnej z wizją skutecznej modernizacji. Tymczasem dla opozycyjnych elit hasła klasowe nie były organicznie powiązane z ich wizją zmiany społecznej, a dystans wobec materialnych interesów sprawiał, że nietrudno było im poświęcić los klasy robotniczej na ołtarzu przemian.

Co po ’89?

Losy antypolityki po 1989 roku to na pewno materiał na fascynującą książkę. Był to proces zasypywania przepaści między językiem aktywnego społeczeństwa jako językiem modernizacji a językiem sprzeciwu wyrastającym z etosu autentyczności i jednostkowej wolności. Z drugiej strony twórcy antypolityki mierzyli się z efektami używanego przez siebie stylu myślenia i działania, który w znacznej mierze przejęli tymczasem ich prawicowi przeciwnicy. Po trzecie wreszcie mieliśmy do czynienia z próbą ożywienia utopijnej energii zawartej w antypolityce w lewicowym projekcie zmiany świata u Jacka Kuronia.

Wstępem do takiej książki musi być jednak analiza narodzin i losów antypolityki w PRL-u, która wyjdzie z cienia jej twórców.

Będziemy wtedy w stanie spojrzeć na naszą rzeczywistość nie w kategoriach utraconego skarbu („Solidarności” albo PRL-u), ale jak na układ sił między aktorami, który na szczęście nie przestaje się zmieniać.

Czytaj także:

Gawin o komandosach: Polityka, przyjaźń, miłość

Dariusz Gawin, „Wielki zwrot”, Znak 2013

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij