Kraj

Dymek: Zaraźliwa homofobia „Rzeczpospolitej”

Geje i lesbijki cholerą tego świata? Oczywiście, skoro tak twierdzi „amerykański badacz”.

„Homoseksualizm jest zaraźliwy”, spieszy nas poinformować na swojej stronie internetowej „Rzeczpospolita”. Żaden to news, skoro o homoseksualności jako chorobie słyszeliśmy przez większość ubiegłego stulecia. Bardziej odpowiedni tytuł dla rewelacji „Rzepy” brzmiałby „Homoseksualizm jest dziedziczny”, bo o to chodzi Markowi Regnerusowi, którego badania gazeta cytuje. „Średnio co trzecie dziecko, które wychowywane było przez pary homoseksualne, jest dziś homo lub biseksualne” – streszcza konkluzje jego raportu artykuł.

Sęk w tym, że badania Regnerusa to żadna nowość, bo ukazały się w połowie 2012 r. Pisał już o nich, z rocznym opóźnieniem, tygodnik „W Sieci”. I najważniejsze: teza badacza, że „ojcowie geje” i „matki lesbijki” to gwarancja, że dzieci popadną w problemy psychiczne, narkomanię i „chorobę” swoich rodziców, zdążyła się już skompromitować. I to w eksperesowym tempie.

Otóż Regnerus sam przyznał, że jego badania nie dotyczą tak naprawdę par jednopłciowych i opierają się na doraźnie skonstruowanej metodologii. Publikacja jego tekstu i proces recenzji odbyły się z naruszeniem standardów akademickich, co pokazał przeprowadzony w tej sprawie audyt. Ostatecznie „dowody” Regnerusa odrzucił po pewnym czasie nawet sam perodiodyk, który je opublikował, czyli  „Social Science Research”.

Ale o tym „Rzeczpospolita” nie pisze. A chyba powinna, skoro o kontrowersjach wokół raportu Regnerusa wspomniał nawet magazyn braci Karnowskich, skąd pomysł na materiał „Rzepa” najwyraźniej podchwyciła.

Całą sprawę tak opisywała w Dzienniku Opinii Kaja Malanowska: „Wątpliwości wzbudził fakt, że artykuł [Regnerusa] został przyjęty w rekordowo szybkim tempie pięciu tygodni od momentu złożenia w redakcji, podczas gdy średni czas oczekiwania na publikację w „Social Science Research” wynosi około roku. Dwójka recenzentów pracy – Cynthia Osborne i Paul Amato – była bezpośrednio zaangażowana w badania, jakie prowadził Regnerus. Oni sami zresztą nigdy wcześniej nie zajmowali się tematyką rodzin LGBT i w związku z tym nie kwalifikowali się do przeprowadzenia poważnej krytyki badań tego rodzaju. (…)  Regnerus, zadając pytanie: „Czy dorosłe dzieci homoseksualistów odnajdują się w społeczeństwie równie dobrze jak osoby, które spędziły dzieciństwo w rodzinach heteroseksualnych?”, posługuje się kilkoma kategoriami, takimi jak: «matka lesbijka», «ojciec gej», «samotna matka» czy «rozwiedziony później», i żadna z tych kategorii nie jest właściwie i jednoznacznie przez niego określona”.

Finałem towarzyszących raportowi Regnerusa kontrowersji był nie tylko list dwustu akademików sprzeciwiających się pseudonauce uprawianej przez badacza z Teksasu, ale też wycofanie przez redaktora naczelnego „Social Science Research” poparcia dla jakichkolwiek akademickich pretensji tej pracy.

Zacytujmy jeszcze raz Malanowską: „Komisja naukowa pod przewodnictwem prof. Darrena Sherkata doszła do wniosku, że metodyka i narzędzia, jakimi posługiwał się autor przy interpretacji danych, zostały użyte w sposób nieprawidłowy. Główny problem polegał na niewłaściwej definicji „wychowanków rodzin homoseksualnych”. Praca miała wskazywać na socjologiczne i psychiczne problemy dorosłych dzieci homoseksualistów, podczas gdy tylko 1,7% respondentów było przez całe dzieciństwo wychowywanych przez pary gejowskie, a kilkanaście procent spędziło z taką parą dłuższy czas. «Dyskutowanego problemu nie można nazwać niewielkim błędem statystycznym», czytamy w raporcie komisji, «ze względu na to, że całkowicie podważa końcowe wnioski artykułu»”.

W tym kontekście powoływanie się na „prestiżowy magazyn naukowy”, co robi „Rzepa”, jest nie tylko śmieszne – bo weryfikacja tej wiedzy wymaga nie więcej niż dwóch kliknięć – ale nieuczciwe. Tytuł naukowca ma tutaj służyć legitymacji opinii gazety; jacyś naukowcy z amerykańskimi tytułami znajdą się na każdą okazję – co doskonale wiemy dzięki wysypowi ekspertów smoleńskich. „Profesorowie – wiadomo – znają się na rzeczy. W końcu jeśli ktoś jest profesorem, musi wiedzieć, co mówi, prawda?” – pisał Tomasz Stawiszyński, przypominając, że ludziom z profesorskimi tytułami zawdzięczamy także odkrycie potwora z Loch Ness. Hasło naukowców i naukowych dowodów w ogóle powinno w redakcji znanej z odkrycia „trotylu na wraku tupolewa” zapalać czerwoną lampkę.

Tak się jednak nie dzieje. Dlaczego? Mam swoją hipotezę, choć brak mi na to naukowych dowodów. Wydaje mi się, że można próbować kamuflować swoją homofobię za pomocą odwołań do nauki. Jeśli nie chcemy powiedzieć wprost, że geje i lesbijki są cholerą tego świata, przynajmniej dajmy głos „amerykańskiemu badaczowi” z „prestiżowego czasopisma”.

Tego samego dnia zresztą ta sama gazeta opublikowała duży wywiad pod tytułem „Chcemy ograniczyć naciski gejów”, gdzie rozmówca „Rzeczpospolitej”, Błażej Marzoch, mówi: „Tworzenie prawa i przywilejów dla mniejszości seksualnych jest po prostu chore”. Tu choroba i tam choroba.

Tymczasem jedyna choroba, na którą mamy niepodważalne dowody, to nierzetelność i kiepskie dziennikarstwo. I ta jest chyba rzeczywiście zaraźliwa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij