Łatwiej myśleć o sprawcach przestępstw na tle pedofilskim jako obcych, z większą trudnością przychodzi zdanie sobie sprawy, że to bliscy są częstymi sprawcami przemocy wobec dzieci.
Zdjęcie kilkulatki na plaży opatrzone podpisem „Jeden klik i jestem u Ciebie” – tak wygląda nowa kampania społeczna o pedofilach grasujących w internecie. Kampania przestrzega przed umieszczaniem zdjęć przedstawiających dzieci – w kąpieli, na plaży, przy zabawie – w sieci. A konkretniej: przed dzieleniem się nimi za pomocą portali społecznościowych, tam gdzie koncentruje się dziś większość codziennej sieciowej aktywności i gdzie z dzielenia się prywatnością, kawałek po kawałku, uczyniono zasadę.
Jak brzmi przestroga przed publikowaniem takich zdjęć? „Dla ciebie to radosne wspomnienia, dla osób o skłonnościach pedofilskich pożywka dla chorej wyobraźni”.
Prawo do decydowania o tym, co się dzieje z naszymi zdjęciami, udostępnionymi przez nas informacjami i wypowiedziami, jest nie do przecenienia. Dobrze, że w toczącej się właśnie dyskusji na temat prywatności uwzględniono też problem wizerunków dzieci. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy przy okazji nie podsyca się paniki pedofilskiej.
Słowo „pedofil” w debacie politycznej ma szczególną moc. Można dzięki niemu zyskać poparcie dla niepopularnych rozwiązań – próbował tego niedawno David Cameron, który konieczność zainstalowania filtrów na domowy internet motywował dostępnością pornografii pedofilskiej. Można też dzięki pedofilom pokazać się jako ojciec narodu, pater familias całego społeczeństwa. Tego rozwiązania próbował Donald Tusk, gdy obiecywał „chemiczną kastrację”. Słowo „pedofil” sprawia, że zamiast na przestępstwie (np. art.200a kk) skupiamy się na jego sprawcy – uniwersalnym i odrażającym obcym naszej kultury. Podpieramy się przy tym figurą stworzoną przez popularne media, który ma więcej wspólnego z psychotycznymi potworami z serialu Archiwum X niż z faktycznymi sprawcami.
Właśnie ten wyjątkowy status przestępstw seksualnych wobec nieletnich sprawia, że pojawia się coś, co w socjologii nosi miano „paniki moralnej”. Pod tą nazwą kryje się cały szereg działań – od medialnego skandalu po uchwalanie nowego prawa – a u podstaw leży przekonanie, że zjawisko czy grupa osób, której moralna panika dotyczy, w fundamentalny sposób zagrażają ładowi społecznemu.
Panika moralna, a w szczególności panika pedofilska, potrafi mobilizować społeczeństwo i polityków, łącząc jednostki w chwilową wspólnotę strachu. Rzadko obywa się bez ofiar: jeden złapany sprawca przestępstwa seksualnego powoduje, że łatwiej o kolejne oskarżenia, nawet jeśli brakuje dowodów.
Po epizodach paniki pedofilskiej w USA w latach 80. nawet posiadanie nagich zdjęć własnych dzieci stało się podejrzane, a kłopoty z prawem nie ominęły takich artystów, jak Sally Mann czy Jock Sturges, znanych z fotografowania dziecięcych aktów.
– Panika moralna, nawet jeśli oparta jest na realnym problemie społecznym (krzywdzeniu dzieci, uzależnieniu od narkotyków, przestępstwach imigrantów), przekracza granice racjonalnej reakcji. Rozpoczyna się polowanie na czarownice, często przynoszące efekty odwrotne od zakładanych. Przykładem może być seria aresztowań i procesów w Ameryce na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, gdy wielu niewinnych – jak się okazało po latach – rodziców, opiekunek do dzieci, nauczycieli trafiło do więzienia. Ludzie podejrzewali wręcz istnienie spisku pedofilów, co doprowadziło do federalnego śledztwa – mówi Lech Nijakowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Twórcy kampanii Pomyśl, zanim wrzucisz wykorzystali właśnie ten powszechny strach przed wykorzystywaniem dzieci, by wzmocnić swój przekaz. Ale nawet jeśli zwracają w ten sposób uwagę na naprawdę istotne zagrożenia, to wciąż nie mogę zgodzić się na taki układ. Nie tylko z powodu potencjalnych polowań na czarownice. Raczej dlatego, że kampania – w swojej formie i przekazie – umacnia obraz „pedofila-drapieżcy”, polującego na dzieci, tropiącego swoje ofiary za pomocą sieci.
To popularne wyobrażenie usuwa w cień ważny fakt: dzieci wykorzystywane są przede wszystkim przez osoby z kręgu rodziny, najbliższych znajomych i opiekunów, którzy nadużywają ich zaufania i przebywają z dziećmi w sytuacjach prywatnych.
W raporcie Fundacji Dzieci Niczyje czytamy: „Zdecydowana większość sprawców dotykania intymnych części ciała lub zmuszania do innych rzeczy związanych z seksem przez znajomą osobę dorosłą to członkowie rodziny ofiary. Natomiast w przypadku dotykania lub zmuszania do rzeczy związanych z seksem przez rówieśnika większość sprawców stanowili znajomi, niespokrewnieni oraz niebędący w relacji z ofiarą”.
Dużo łatwiej myśleć o sprawcach przestępstw na tle pedofilskim jako obcych, z większą trudnością przychodzi zdanie sobie sprawy, że to bliscy są częstymi sprawcami przemocy wobec dzieci.
– Dominujący w polskim dyskursie publicznym stereotyp drapieżnego pedofila-gwałciciela polującego na dzieci sprawia, że znika z pola widzenia zagrożenie ze strony osób znanych dziecku, do których rodzice mają zaufanie. A to właśnie tego typu osoby dopuszczają się najczęściej molestowania dzieci – konkluduje Nijakowski.
Nie sposób zgodzić się na wzniecanie paniki moralnej także z innego powodu – to jedna z twarzy konserwatywnego backlashu. Przy okazji kampanii antypedofilskich pojawią się głosy obwiniające o napastowanie dzieci „homoseksualne lobby”, zaczyna się pokrętne udowadnianie, że wśród sprawców przestępstw seksualnych wymierzonych w małoletnich właściwie nie ma „normalnych” ludzi, za to co drugi gej czyha na małe dziecko. Przekonuje się nas, że pedofilia ma jedną twarz – wbrew badaniom i raportom próbującym oddać skomplikowanie problemu.
Równie często przypominamy sobie o wykorzystywaniu nieletnich, gdy sprawcą jest osoba publiczna (polityk, sędzia, ksiądz) i sprawę podchwycą media. Mniej oburzają wieloletnie dramaty wykorzystywanych kobiet i dzieci, gdy tragedia odbywa się z dala od obiektywów kamer. Wiemy już też, że można na jednym oddechu grzmieć o pedofilach i jednocześnie odrzucać Konwencję o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej – dokument w precyzyjny sposób nazywający przestępstwa seksualne wobec dzieci i osób znajdujących się w sytuacji podległości i pomagający z nimi walczyć.
Może czas na to, by problemy bezpieczeństwa w sieci i przestępstw seksualnych wobec nieletnich potraktować z osobna, z powagą, na jaka zasługują? Informując, a nie strasząc.