Jesteśmy w momencie, kiedy można tylko zacząć używać przemocy fizycznej, bo jeśli chodzi o agresję językową, to osiągnęliśmy maksimum.
Cezary Michalski: W latach 90. nawet najbardziej wyraziste środowiska ówczesnej prawicy, takie jak Liga Republikańska czy „pampersi”, nigdy nie poszłyby w jednym marszu z Janem Kobylańskim, uznanym przez polski sąd prawomocnym wyrokiem za antysemitę, czy z ONR-em i Młodzieżą Wszechpolską, które szczycą się tym, że co roku organizują rajd w rocznicę antyżydowskiego pogromu w Myślenicach. Dzisiaj takie towarzystwo nie przeszkadza ani posłom Prawa i Sprawiedliwości, ani paru ważnym prawicowym publicystom. Co się stało, że ta bariera pomiędzy prawicowymi ekstremistami a centroprawicą padła?
Antoni Dudek: To jest konsekwencja polaryzacji, która nastąpiła po roku 2005. Cała scena polityczna przesunęła się wtedy na prawo, tyle że pomiędzy dwiema prawicowymi partiami doszło do najbardziej brutalnego konfliktu, z jakim mieliśmy w ogóle do czynienia w Polsce po roku 1989. Początkowo PO i PiS-u nie dzieliły ani historia, ani wiele kwestii programowych, i właśnie dlatego trzeba było nieporównanie bardziej „zainwestować” w ataki personalne. Platforma bardziej niż w efektywnym rządzeniu, wyspecjalizowała się w straszeniu Kaczyńskimi, a z kolei Jarosław Kaczyński zaczął zbierać wszystkich z prawej strony, aby nie dopuścić do powstania niczego na prawo od siebie. Do dziś robi to skutecznie, ale ma to też swoją cenę. PiS stał się formacją bardzo szeroką, w której znaleźli się ludzie skłonni do zawierania takich sojuszy, o których pan wspomniał. Nie widzą w nich nic złego, a nawet nie rozumieją, że mogłoby to w jakikolwiek sposób kompromitować ich formację.
Jeśli do współpracy z Kobylańskim i ONR-em PiS wysyła pięciu posłów, to albo Kaczyński jest za słaby, żeby ich przed tym powstrzymać, albo uznał, że ten nurt też musi być przez niego kontrolowany, bo pomoże mu w obalaniu Tuska.
Sądzę, że prawdziwe jest drugie wyjaśnienie, z tym że Kaczyński wciąż nie robi tego przy użyciu pięćdziesięciu posłów, ale zaledwie pięciu. Większość PiS-u nie jest skrajnie nacjonalistyczna.
Zatem, w jaki sposób większość PiS-u tłumaczy sobie takie sojusze?
Oczywiście radykalizmem drugiej strony, wypowiedziami Palikota, Tuska, Niesiołowskiego.
Ale w latach 90. przeciwnikiem centroprawicy nie był Tusk czy Niesiołowski, ale Kwaśniewski i Miller, ludzie naprawdę z drugiej strony historycznej barykady, a nie było to alibi dla pójścia z Kobylańskim czy ONR-em.
Przede wszystkim był wówczas po drugiej stronie także Jerzy Urban i tygodnik „Nie” z bardzo już ostrym językiem. A mimo to pewne sformułowania wówczas nie padały, a dzisiaj padają. Były dwa etapy zaostrzania się tego języka, a zatem także porzucania wszelkich politycznych tabu, także tych dotyczących sojuszy. Pierwszy etap to lata 2005–2007, kiedy walczono z IV RP i o IV RP. Już wtedy wypowiedziano słowa, po których odwrót był bardzo trudny. I drugi etap po katastrofie smoleńskiej. Dzisiaj jesteśmy w momencie, kiedy zasadniczo niewiele więcej można już powiedzieć, można tylko zacząć używać przemocy fizycznej, bo jeśli chodzi o agresję językową, to osiągnęliśmy maksimum. Z jednej strony mamy Kaczyńskiego, który mówi o zamordowaniu 96 ludzi, z drugiej Palikota, który mówi o pijackiej wyprawie Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska, i wreszcie Tuska, który korzystając z pretekstu wcześniejszej niedopuszczalnej wypowiedzi Kaczyńskiego, też mówi rzeczy niedopuszczalne w demokracji, że nie sposób sobie ułożyć życia w jednym państwie z przywódcą największej partii opozycyjnej. Ale moim zdaniem teraz musi nastąpić przesilenie, bo nie da się nic mocniejszego powiedzieć. Chyba że się wydarzy coś gorszego i to pójdzie w stronę przemocy fizycznej.
Zatem jeśli nie zaczną się bić, poziom agresji słownej musi opaść?
Myślę że tak. Kaczyński będzie teraz boleśnie przerabiał konsekwencje swoich wystąpień z ostatnich dni. Czeka go utrata przyczółków, które PiS zdobył w centrum, dzięki profesorowi Glińskiemu i łagodniejszej linii. Moim zdaniem, nastąpi trwały spadek sondażowy PiS, z ponad 30 proc. do niewiele ponad 20. To wywoła ferment wewnątrz partii. Może nie na poziomie kolejnego rozłamu, ale ważny dla kondycji PiS-u. Tam wciąż jest wielu ludzi, którzy chcą wygrać i wierzą, że mogą. I właśnie oni zaczną wątpić w instynkt polityczny Kaczyńskiego. W to, że on kiedykolwiek będzie w stanie zdobyć władzę w Polsce. Kaczyński na takie rzeczy reaguje, więc za jakiś rok, a może dopiero przed kolejną kampanią wyborczą, znowu wróci do „miękkiej” linii, o której on sam doskonale wie, że nieomal dała mu zwycięstwo w wyborach prezydenckich, a ostatnio zapewniła jego partii skok poparcia w okresie debat programowych. I może znowu dać mu przewagę przed następnymi wyborami, kiedy PO będzie jeszcze bardziej zużyta sprawowaniem władzy.
Czy w ogóle przekonuje pana ta zabawa w „nieprzekraczalne tabu” w polskiej polityce? Kiedy premier Miller używał Leppera, poza koalicją rządową, do dyscyplinowania PSL-u i wygrywania różnych głosowań, cały obóz postsolidarnościowy protestował, że to już jest ostateczny skandal i psucie państwa. Dwa lata później jedna z partii tego obozu zrobiła Leppera wicepremierem.
Takie tabu są elementem politycznej gry i w politycznej grze mogą być poświęcone. Dlatego mogę wyobrazić sobie sytuację, że PiS uzyska w następnych wyborach parlamentarnych najlepszy rezultat, ale rządzić będzie koalicja PO z SLD, PSL i Palikotem, której jedynym spoiwem będzie blokowanie Kaczyńskiego. Ale też i inną sytuację, że to Kaczyński tworzy rząd nie tylko z PSL, ale i SLD. Oczywiście pod warunkiem, że Sojuszem nie będzie już rządził Miller, który jak na razie nie chce używać Smoleńska przeciwko Platformie. Ale to „tabu smoleńskie” po stronie lewicy też może być odrzucone. Sposób wyjaśnienia tej sprawy przez rząd Platformy, pomyłki przy identyfikacji zwłok itp. – wszystko to daje potencjał do zaatakowania Tuska za Smoleńsk także przez lewicę. Może z niego skorzystać nawet Palikot, który po publikacji „Rzeczpospolitej” już zaczął zgadzać się z Kaczyńskim co do konieczności powołania międzynarodowej komisji. A przecież prokuratura nie wykluczyła kategorycznie obecności materiałów wybuchowych we wraku i trudno nie odnieść wrażenia, że ekipa Tuska znalazła się dziś w jej rękach.
Antoni Dudek, ur. 1966, politolog, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej.