Dzika przyroda Doliny Małej mogłaby się od tego roku czuć bezpieczniejsza, bo cała dolina zyskała ochronę prawną w postaci największego na Mazowszu użytku ekologicznego. Tym bardziej szokujący był widok, który zastałem w piątek, ostatniego dnia lutego o świcie.
Krzyk żurawi poderwał mnie z zasłuchania w kojącą ciszę Środkowej Doliny Małej. Dwa dostojne ptaki wylądowały na osuszonym mokradle, przekrzykując się doniośle. Co roku kilka par żurawi zakłada swoje gniazda na tutejszych rozlewiskach. W tym roku będą miały nie lada wyzwanie, bo z powodu dojmującej suszy wody w Dolinie nie ma. Mimo to dzika przyroda w okolicy mogłaby od tego roku czuć się bezpieczniejsza, bo cała dolina zyskała ochronę prawną w postaci największego na Mazowszu użytku ekologicznego.
czytaj także
Tym bardziej szokujący był widok, który zastałem w piątek, ostatniego dnia lutego o świcie, na 500-metrowym odcinku rzeki od grobli do ul. Leśnej we wsi Baniocha. Jest to sam środek zwykle niedostępnych, choć teraz dramatycznie suchych mokradeł i bagien. Najgłębsze miejsce całej doliny, zwykle pełne wody. Teren wyglądał jak po masywnej wycince.
Wszystkie leżące w poprzek koryta rzeki drzewa, w tym wiele naprawdę potężnych i leżących tam od dekad, zostały pocięte. Pnie wyciągnięto z koryta i ułożono na brzegu. Częścią z nich zapchano nory bobrowe w brzegach rzeki. W samej rzece na tym odcinku od prawie roku nie ma wody. To efekt kumulującej się od ponad dekady suszy, której sprzyja brak opadów deszczu na nizinach i śniegu w górach. Większość małych i średnich rzek na nizinach jest na skraju wyschnięcia lub już nie ma wody.
Tym bardziej poraziła mnie bezsensowność działania, które oglądałem na własne oczy.
Alarm dla Doliny Rzeki Małej
Z punktu widzenia zdrowia rzeki drzewa leżące w korycie są dużo cenniejsze niż te stojące na brzegach. Oczyszcza się na nich woda, kwitnie bioróżnorodne życie w postaci wilgociolubnych porostów, grzybów, śluzowców czy różnych organizmów rzecznych, na przykład wielu gatunków chruścików. Kłody nadrzeczne to świetne miejsce na polowanie dla zimorodka czy sowy, nie mówiąc o możliwości przejścia przez rzekę dla lisa czy sarny.
Przewrócone do rzeki drzewa to także czynnik wspomagający renaturyzację wyprostowanego lata temu koryta rzeki oraz naturalną retencję korytową. W dobie suszy wydaje się to kwestią kluczową, ale jak widać, nie dla wszystkich. Ostatnio byłem w tym rejonie rzeki 10 dni temu. Dewastacja, którą odkryłem w piątek rano, musiała więc zostać dokonana w ciągu tych dni.
Natychmiast podniosłem alarm, zarówno przez media społecznościowe, jak i wnosząc bezpośrednią informację do Wydziału Środowiska gminy Piaseczno oraz fundacji Alarm dla Klimatu, która była mocno zaangażowana w tworzenie obszaru chronionego. Podniesiony przeze mnie alert odbił się bardzo szerokim echem, a sprawa zbulwersowała społeczność lokalną i internetową. Kandydująca w wyborach prezydenckich wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat oraz posłanka Daria Gosek-Popiołek zapowiedziały złożenie zawiadomienia do prokuratury.
czytaj także
Podejrzewane przeze mnie Wody Polskie stanowczo zaprzeczyły dokonywaniu jakichkolwiek interwencji w korycie rzeki Małej na obszarze chronionym. Drugim oczywistym podejrzanym były Lasy Państwowe, prowadzące wycinkę w sąsiedztwie, do samej granicy użytku ekologicznego – tak jakby zwierzęta i rośliny na obszarze chronionym stały za jakąś magiczną szybą, oddzielającą je od ryczących harwesterów i ciągników.
A jeszcze niedawno na swoich kanałach w mediach społecznościowych pracownicy LP pouczali o integralności ekosystemu leśnego przy okazji proponowanych tzw. nadleśnictw puszczańskich, które obejmowały tereny bezleśne, jak poligony, jeziora czy mokradła…
Prezeska lokalnej fundacji Alarm dla Klimatu, Anna Kolińska, która była mocno zaangażowana w powołanie użytku Rzeka Mała, zwróciła się telefonicznie do Nadleśnictwa o informację w sprawie odkrytej przeze mnie dewastacji. Okazało się, że nadleśniczy i jego zastępca są nieobecni, a inżynier nadzoru Paweł Gugała stwierdził jedynie, że sprawdzają temat. Gugałę spotkałem kolejnego dnia, kiedy patrolowałem koryto rzeki. Na moje pytania o sprawcę dewastacji odburknął, że właśnie ocenia sytuację w terenie.
Winni odnalezieni
Komunikat na stronach nadleśnictwa pojawił się w sobotę wieczorem, ale nie został udostępniony na mediach społecznościowych, więc zobaczyłem go dopiero w niedzielę wczesnym popołudniem. Okazało się już oficjalnie, że za dewastację użytku ekologicznego Rzeka Mała odpowiedzialne są Lasy Państwowe Nadleśnictwo Chojnów.
„Po raz pierwszy od kilku lat wystąpiły warunki umożliwiające uporządkowania rzeki […]. Sprzyjające warunki atmosferyczne i terenowe (brak wody i zamarznięta gleba) pozwoliły na udrożnienie koryta rzeki. Prace polegały na przecięciu powalonych naturalnie drzew na krótsze odcinki i wyniesieniu ich z koryta rzeki. Martwe drewno pozostawiono na brzegach do naturalnego rozkładu. Opisane działania wykonano bez użycia ciężkiego sprzętu, w sposób najbardziej ograniczający negatywny wpływ na środowisko” – napisał Sławomir Fiedukowicz, starszy specjalista służby leśnej ds. promocji i edukacji.
Jeśli pilarze zdewastowali odcinek rzeki zgodnie z planem „uporządkowania rzeki”, to dlaczego nie poinformowano o tym od razu? Dlaczego trzeba było osobistej wizji lokalnej oraz burzy w mediach społecznościowych w sprawie, która wyglądała na planowaną wcześniej? Siedziba główna nadleśnictwa oddalona jest 4 km od miejsca dewastacji. Inżynier nadzoru nie wiedział, co dzieje się w jego rewirze?
Usunięcie drzew leżących w poprzek koryta na odcinku 500 metrów ma się nijak do rzekomej drożności rzeki na długości 16,3 kilometra. Na długości kilometra, w jedną i drugą stronę od zdewastowanego obszaru, koryto rzeki prezentuje dokładnie taki sam obraz – jego brzegi spinają dziesiątki przewróconych drzew, które tworzą właśnie ten niesamowity, unikalny, chroniony krajobraz Środkowej Doliny Rzeki Małej. Znaczna część pociętych pni drzew leżała w korycie dużo dłużej, niż pan Fiedukowicz jest na swoim stanowisku. Niektóre z tych drzew – a znałem je wszystkie osobiście – były już piastunkami: na ich ciałach zaczęły wyrastać siewki olch i wiązów. Do tej pory nikomu nie przeszkadzały. Aż do 28 lutego.
Z gospodarką wodną w lesie. Kto naprawdę partaczy i odpowiada za powódź?
czytaj także
Pocięte bezsensownie drzewa nie miały żadnego praktycznego znaczenia dla samego przepływu wody – o ile ta w ogóle jest. W samym korycie, na obszarze chronionym, znajduje się ponad 20 tam bobrowych, naturalnych bystrzy i wypłyceń, które przepływ spowalniają. Jest to sytuacja zupełnie naturalna w dziczejącej rzece. Aby je usunąć, trzeba by było wjechać koparką, czego od lat nie zrobiono i mam nadzieję, że tak pozostanie. To dzięki temu w Dolinie mogą regenerować się ekosystemy mokradłowe, które w tym właśnie miejscu są przedmiotem ochrony.
Dodatkowo w latach 2007–2008 samo Nadleśnictwo Chojnów zrealizowało projekt wspomagający retencję w tym miejscu. Jednym z obiektów, które zbudowano, był kamienny próg przegradzający rzekę i zatrzymujący spływ wody.
Propaganda 100 rezerwatów LP
O co więc tak naprawdę chodzi? Sławomir Fiedukowicz z Nadleśnictwa Chojnów w komunikacie nie omieszkał dodać, że użytek ekologiczny Rzeka Mała został powołany na wniosek Nadleśnictwa Chojnów. To prawda, ale prześledźmy fakty.
Plan ochrony (bez decyzji o jego formie) środkowej części Doliny rzeki Małej był uwzględniony w Planie Urządzenia Lasu (PUL) Nadleśnictwa Chojnów na lata 2018–2027. Wynika z tego, że musiał istnieć w Nadleśnictwie już wcześniej. Inaczej nie znalazłby się w bieżącym PUL-u. Został powołany zgodnie z wnioskiem Nadleśnictwa Chojnów pod koniec grudnia 2024 roku jako użytek ekologiczny. Jest to forma ochrony przyrody powoływana i nadzorowana przez samorząd lokalny – w tym wypadku gminę Piaseczno. Z prostej matematyki wynika, że jego powołanie zajęło więc Lasom Państwowym prawie dekadę. Kawał czasu jak na zdeterminowane do chronienia przyrody nadleśnictwo…
Nie jest to jednak zaskakujące. Ochrona przyrody od lat przeżywa w Polsce spektakularny kryzys. Jak podaje Andrzej Jermaczek z Klubu Przyrodników, w latach 2010–2023 tworzono mniej niż 10 rezerwatów rocznie. Użytki ekologiczne tworzone są w przeciętnej polskiej gminie raz na kilkanaście lat. O parkach narodowych nawet nie wspominam – żaden nie powstał od ponad 20 lat.
Dla porównania w latach 90. tworzono w Polsce nawet 40–70 rezerwatów rocznie. W zasadzie do momentu propagandowej akcji „100 rezerwatów na stulecie Lasów Państwowych”, która zbiegła się w ubiegłym roku ze zmianą władzy, powoływanie jakichkolwiek form ochrony przyrody było w Polsce rzadkością.
Ponieważ użytek ekologiczny Rzeka Mała leży w całości na gruntach Lasów Państwowych, można powiedzieć, że powołano go w ostatniej chwili. Gdyby nie udało się to w ramach bieżącego PUL-u, trzeba byłoby czekać na ustanowienie kolejnego.
„Gazeta Wyborcza” jakiś czas temu ujawniła, że w tym samym miejscu Lasy Państwowe chcą powołać rezerwat w ramach akcji „100 rezerwatów…”. Nie tylko w mojej opinii teren nie jest rezerwatowy, ale akcja Lasów jest raczej propagandą niż wyrazem miłości do przyrody.
Przyglądając się temu, jakie tereny objęto dotąd ochroną, widać wyraźnie, że są to przede wszystkim lasy, w których trudno gospodarować i pozyskiwać surowiec, głównie podmokłe typy siedlisk: olsy, łęgi i inne lasy trudno dostępne, które niełatwo wyciąć czy odnowić.
czytaj także
Najbardziej osobliwym przykładem jest tu pewnie Dolina Rospudy. Ochroną objęto torfowiskowe tereny leśne, ale już nie najcenniejsze fragmenty doliny, czyli rozległe, otwarte mechowiska otoczone przez obejmowane właśnie ochroną obszary. To tym bardziej kuriozalne, że jak donosiło Centrum Ochrony Mokradeł, właściciele części z tych gruntów sami zgłaszali się do RDOŚ z wnioskiem o włączenie ich działek do utworzonego rezerwatu.
Rezerwatowa propaganda dobrze zagrała ze znikającą agendą przyrodniczą koalicji rządzącej. Rezerwaty rzucono społeczeństwu jak ochłap, aby zamknąć temat wielkich obietnic dotyczących ochrony przyrody, z których nie wyszło w zasadzie nic. Pytanie, które stawia na swoim blogu Jermaczek, jest bardzo słuszne – czy na kolejną turę rezerwatów lub parków narodowych będziemy czekać, aż pojawi się odgórne, polityczne zamówienie? Czy przyroda będzie już zawsze zakładnikiem w politycznej grze?
Erozja społeczeństwa obywatelskiego a ochrona dzikości
To, co mnie w zaistniałej sytuacji boli najbardziej, to postępująca erozja społeczeństwa obywatelskiego. Widziałem, jak dużo czasu i środków przeznaczono na realizację działań wokół Doliny Małej, jak zaangażowana w sprawę była pani Sylwia Kalinowska, kierowniczka Wydziału Środowiska w gminie Piaseczno oraz tamtejsi radni. Po głosowaniu prezydent Daniel Putkiewicz, ogłaszając użytek ekologiczny na social mediach, był autentycznie dumny z faktu, że to właśnie na terenie „jego” gminy powołany został największy tego typu obszar chroniony. Zaznaczę, że na sesji rady gminy w tej sprawie nie było nikogo z Nadleśnictwa Chojnów. Może nie w smak im było, że gmina jest pierwsza i powołuje użytek, a nie oni rezerwat? Formalnie rezerwat powołuje Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, ale w ramach akcji „100 rezerwatów” widać, że jest to czysta fasada i praca raczej na akord, a nie ocena merytoryczna.
czytaj także
Warto dodać, że wraz z przylegającym obszarem Natura 2000 Łąki Soleckie użytek Rzeki Małej tworzy ponad 300 ha ciągłości ekologicznej w rzecznej, torfowej dolinie. To naprawdę wyjątkowa sytuacja na coraz bardziej suchym i ubogim w dzikość Mazowszu. Tymczasem dwa miesiące po powołaniu obszaru chronionego dochodzi do dramatycznej i bezsensownej dewastacji przyrody przez organizację, która powinna go jako pierwsza ochraniać.
Jaki jest sens w powoływaniu obszarów ochronnych? Czy zaistniała sytuacja to próba sił, za którą zapłaciła przyroda? Czy może pokaz trumpizmu w wersji polskiej – ten, kto powołał użytek, będzie nim rządził? Nietrudno wyobrazić sobie kolejny krok, w którym Nadleśnictwo Chojnów powoła na tym terenie zapowiadany rezerwat, zakaże do niego wstępu i będzie robić to, co spodoba się udzielnemu królowi-nadleśniczemu, bez społecznej kontroli i nadzoru.
Jak kraj błota i bagien stracił 85 proc. najcenniejszych wodnych ekosystemów
czytaj także
Drugi powód mojej frustracji dotyczy celu, dla którego użytek ekologiczny Rzeka Mała powołano. Najlepiej podsumowuje go raport przyrodniczy, który był podstawą aktu erekcyjnego. To jedno z najlepszych podsumowań celu ochrony, jakie w życiu czytałem:
„Dzisiaj, kiedy krajobraz większości Polski, ale i całej Europy jest kreowany przez człowieka (włączając w to również obiekty, gdzie na szeroką skalę prowadzone są działania ochrony czynnej, mające doprowadzić do ściśle zaplanowanych przez człowieka efektów), tego typu obszary mają niezwykły walor przyrodniczy. Obecny obraz znacznej części drzewostanów na omawianym terenie, mogący jawić się jako katastrofa ekologiczna (masowe zamieranie drzew) jest efektem działających tu naturalnych procesów, których obserwowanie w dzisiejszych czasach jest już coraz większą rzadkością.
Zakłócanie tych procesów w jak najmniejszym stopniu, objęcie jak największej powierzchni doliny ochroną bierną oraz pozwolenie na spontaniczną regenerację siedlisk, zgadzałoby się z coraz częściej docenianą w Unii Europejskiej ideą Wilderness protection (ochroną dzikości) […] Użytek w przyszłości powinien być też miejscem prowadzenia dalszych badań w celu stałego pogłębiania wiedzy o wartości tego terenu, jak również monitorowania ewentualnych zmian w zespołach roślin, zwierząt i grzybów”.
Naprawdę byłem przekonany, że prawo zaczęło w Polsce znaczyć coś więcej niż tylko człon nazwy poprzedniej partii rządzącej. W piątek okazało się, jak bardzo się mylimy – ja i setki osób zaangażowanych w ochronę tego terenu. To powoduje, że nadzieja jeszcze bardziej chowa się w mroku i trudno wykrzesać z siebie energię do działania. Nie wiem, co musi się zmienić, aby w Lasach Państwowych pojawił się choćby cień miłości do przyrody takiej, jaka jest – dzikiej, niekontrolowanej, spontanicznej, a nie dla kubików drewna, metrów bieżących desek i comiesięcznych sowitych wypłat.
Oby Mała i inne obszary, które potrzebują ochrony, doczekały takiego czasu.
**
Już po przyjęciu artykułu do publikacji Lasy Państwowe przekazały informację o dymisji nadleśniczego z Chojnowa w związku z opisywaną sprawą.