Jeśli szpital musi wyjść na plus, to najłatwiej oszczędzić na pielęgniarkach, zwalniając je albo dokładając obowiązków.
Magdalena Błędowska: W piątek Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych organizuje na placu Defilad w Warszawie manifestację. To protest pracowników publicznej służby zdrowia, związkowców? Kogo na niego zapraszacie?
Iwona Borchulska*: Zapraszamy wszystkich – bo każdy był, jest albo będzie pacjentem. Czujemy się odpowiedzialne za ochronę zdrowia w Polsce i za pacjentów, zwłaszcza że to właśnie my zbieramy najwięcej razów za to, że system źle działa. Bo to my jesteśmy non stop przy chorych i to na nas wyładowują swoją frustrację. Dlatego protestujemy – każde nagłośnienie problemów to mały krok w przód.
Piątkowy protest organizują związkowcy zrzeszeni w Forum Związków Zawodowych: głównie pielęgniarki i położne, ale też ratownicy medyczni, diagności, fizjoterapeuci, pracownicy bloków operacyjnych i administracyjny. Wszyscy już widzą, jakie są problemy z warunkami pracy w służbie zdrowia. Prawo i normy albo są tu omijane, albo łamane, co opisuje niedawny raport Państwowej Inspekcji Pracy.
W jaki sposób?
Publiczny szpital nie może upaść, nawet jeśli jest bardzo zadłużony. Szpital-spółka – tak. Skomercjalizowana placówka, żeby wyjść na plus, musi poczynić jakieś oszczędności. Lekarzy nie zwolni, bo ich liczba jest określona w wymogach, podobnie sprzęt, więc oszczędza się na pielęgniarkach: odbiera się im dodatki, obniżą stawki, zwalnia albo zmusza do przechodzenia na kontrakty, czyli samozatrudnienie. I wtedy nie obowiązuje norma 170 godzin w miesiącu, można je namnażać. I dalej się pracuje za te 1800 złotych, tylko że 200 albo 220 godzin.
Gdy pakiet ustaw minister Kopacz był głosowany w Sejmie, słyszeliśmy, że dla pacjenta nie ma znaczenia, czy szpital jest spółką i w jaki sposób zatrudniony jest personel medyczny.
Ma znaczenie, bo taki szpital, jak już mówiłam, nie może się zadłużać, a najprościej szukać oszczędności na zatrudnieniu najliczniejszej w systemie grupie zawodowej – pielęgniarkach i położnych. Jeżeli ogranicza się liczbę pielęgniarek, to by zabezpieczyć wszystkie dyżury pielęgniarskie, należy im wydłużyć czas pracy. Zatrudnionym na umowę o pracę można w skali roku wydłużyć czas pracy o 150 godzin, na umowę kontraktową – praktycznie bez ograniczeń. A dodatkowe godziny pracy, te ponad ogólnie przyjętą przeciętną normę miesięczną, to zmęczona i niewydolna pielęgniarka.
Wbrew opinii autorów kolejnej reformy ochrony zdrowia przekształcone placówki wcale nie są w dobrej kondycji finansowej, co pokazuje raport NIK. Zadłużają się, choć mają coraz mniejsze zatrudnienie. Szpital ma na przykład 260 pielęgniarek, a po roku albo dwóch od przekształcenia w spółkę jest ich tylko 180. To się automatycznie przekłada na jakość pracy.
To dotyka głównie pielęgniarek czy też innych pracowników służby zdrowia?
Innych też. Zawsze podaję przykład ratowników, bo pogotowie też jest właśnie komercjalizowane. Przychodzi jakaś spółka, daje niższe ceny i wygrywa kontrakt. Kierowca karetki i ratownik w jednym w takiej spółce jest na samozatrudnieniu. I jeździ 48 godzin na sygnale. Przecież to jest niebezpieczne dla niego, dla pacjentów i dla innych uczestników ruchu drogowego!
Tylko że te tworzone pod przymusem spółki miały rozwiązać problem rosnącego wciąż zadłużenia. Jeśli komercjalizacja nie działa, to co robić?
Przede wszystkim trzeba opracować system ochrony zdrowia. Musimy się najpierw dowiedzieć, ile na danym obszarze powinno być usług medycznych i jakiego rodzaju. Po co wojewodom rejestr zakładów opieki zdrowotnej, skoro można je zakładać bez ograniczeń? Żeby to miało sens i było spójne, musi być jeden kreator polityki zdrowotnej. Do tego jasne zasady kontraktowania, bez układów, transparentność w zarządzaniu. Liczenie kosztów – tak, ale nie rachunek ekonomiczny za wszelką cenę, za cenę zdrowia pacjenta.
My nie mówimy, że prywatne jest zawsze złe. Są w Polsce dobrze zarządzane szpitale publiczne, które nie mają długów, i są niepubliczne, które dobrze funkcjonują i przestrzegają prawa pracy (ale one korzystają z dopłat pacjentów). W Europie też funkcjonują prywatne placówki, ale to jest spójne, są jakieś zasady. W landach niemieckich są kreatorzy ochrony zdrowia, którzy decydują, że łóżek w danej specjalizacji ma być na przykład trzysta. Jak ktoś zrezygnuje z pięćdziesięciu, to się je wystawia do konkursu. A u nas każdy może przyjść, obniżyć cenę i otwierać nowe komercyjne placówki.
Czyli najważniejsza byłaby sensowna koordynacja, zamiast zakładania, że wszystko ureguluje wolny rynek?
To nie jest wolny rynek, to jest wolnoamerykanka. Jak kupuję na wolnym rynku produkty spożywcze, to jestem w stanie je sama ocenić. Natomiast żaden przeciętny człowiek bez wykształcenia medycznego nie jest w stanie ocenić produktu, jakim jest usługa medyczna. On to ogląda z perspektywy ładnych ścian, miłego przyjęcia i pięknej konsoli w wejściu. Ale to nie jest ochrona zdrowia! Ochrona zdrowia to dobre zarządzanie i bezpieczeństwo ludzi.
Cały czas mamy jeszcze zapis w Konstytucji, który mówi o odpowiedzialności państwa za ochronę zdrowia. Nikt nie pyta Polaków, czy chcą płacić składkę. Jeśli jej wysokość jest ustalona ustawowo, to ktoś musi być gospodarzem tych 60 miliardów złotych, ktoś musi tej kasy pilnować, mówiąc prosto. A w tej chwili minister zdrowia zrzuca odpowiedzialność na NFZ, a NFZ na ministra. I jeszcze wszyscy mówią, że przydałaby się decentralizacja Funduszu, bo wtedy każdy oddział będzie sam kreował politykę zdrowotną w swoim województwie. A w mojej ocenie to jest brak zarządzania środkami publicznymi, brak ogólnego planu.
14 września pielęgniarki pikietowały pod urzędami wojewódzkimi w całej Polsce i wręczyły wojewodom petycje. Jak reagowali?
Różnie, zależy od wojewodów. Nie wszyscy przyjęli nasze postulaty, niektórzy wyszli do protestujących. Najczęściej mówili, że nie mają wpływu na politykę w ochronie zdrowia, że nic nie mogą, bo to wszystko Fundusz. Ale oczywiście popierają słuszne postulaty pielęgniarek i pracowników służby zdrowia… Najgorsza jest ta bezsilność władzy.
Co się dokładnie będzie działo teraz w Warszawie?
Zbieramy się na placu Defilad o jedenastej i idziemy pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. Chcemy panu premierowi złożyć petycję. Nie wiemy jeszcze, czy nas przyjmie, ale chyba tak. W sobotę z kolei organizujemy europejską konferencję „Wszyscy jesteśmy pacjentami, ciąg dalszy…”. Będziemy między innymi mówić, jak wygląda przekształcanie placówek w krajach unijnych i przedstawimy swoje badania na temat nieprzestrzegania norm dotyczących warunków pracy pielęgniarek.
Mija właśnie dokładnie pięć lat od Białego Miasteczka. I co? Ci, którzy teraz rządzą, wtedy nam pomagali. I dalej mówią, że rozumieją problemy służby zdrowia. Ile więc jeszcze potrzeba czasu, że nie pogarszać sytuacji? Chcemy iść do przodu.
*Iwona Borchulska – przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych