Zamiast straszyć „seksualizacją”, zauważmy faktyczną przemoc seksualną wobec polskich dzieci.
Od kiedy rozmowę o edukacji seksualnej zastąpiliśmy straszakiem „seksualizacji”, zapominamy o priorytetach: ochronie dziecka i jego zdrowym rozwoju. Dzieci dostają w szkole rozproszone fragmenty wiedzy – jest nieobowiązkowe „wychowanie do życia w rodzinie” oraz lekcje biologii czy wychowania fizycznego, na których zdarzy się przemycić treści dotyczące seksualności. W większości przypadków jednak częściej niż z edukacją mamy do czynienia ze skutecznym kamuflowaniem tematów dotyczących ciała, płci (biologicznej i kulturowej) oraz dojrzewania.
Zmiana, którą proponuje ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska: wybór ścieżki edukacyjnej zgodnej ze światopoglądem rodziców, jest ryzykowna i w praktyce może uczynić wiele szkód. Może powtórzyć się przygoda z gender – niewielka, ale głośna grupa będzie straszyć „pluszową pochwą”, nie wiedząc, co tak naprawdę dzieje się na zajęciach. A co się dzieje?
„WDŻ to nuda”
Zacznijmy od wychowania do życia w rodzinie (WDŻ). To jedyna lekcja, poza religią i etyką, z której można zrezygnować. Zaczyna się w piątej klasie szkoły podstawowej, kończy dopiero na szczeblu ponadgimnazjalnym. Rodzic lub opiekun, który napisze oświadczenie, że dziecko nie będzie uczęszczać na zajęcia, może zakończyć temat edukacji seksualnej na kilka lat. I to się dzieje, bo wielu rodziców twierdzi, że w ramach WDŻ namawia się dzieci do seksu przed ślubem albo stosowania antykoncepcji.
Na lekcji, przynajmniej w teorii, powinny być poruszane kwestie antykoncepcji – razem z zastrzeżeniem, że jej wybór ma być świadomy i zgodny z wartościami jednostki. Niestety, jeszcze do niedawna część podręczników zrównywała metody naturalnego planowania rodziny z antykoncepcją. Zresztą prowadzący zajęcia często sami rezygnują z przekazywania uczennicom i uczniom treści zawartych w podręcznikach. Z powodu własnych uprzedzeń lub dla wygody nad podręczniki przedkładają wiedzę potoczną. Bardziej obawiałabym się więc, że młody człowiek nie pozna metod antykoncepcji wcale, niż że zostanie do niej „namówiony”, zanim świadomie zdecyduje się na inicjację seksualną.
Więcej informacji na nurtujące ich tematy, które w wieku nastu lat nie wiążą się z planowaniem rodziny, dziewczęta i chłopcy słyszą od rówieśników lub odnajdują w sieci (rzadziej już weryfikują tę wiedzę, bo prawie nikt ich nie uczy krytycznego odbioru treści). Oczywiście wielu nauczycieli potrafi rozmawiać otwarcie z młodzieżą. To jednak nie przypadek, że zazwyczaj słyszę od gimnazjalistek, że „na WDŻ nuda”.
W raporcie „Pontonu” opracowanym na podstawie rozmów z młodymi ludźmi w ramach telefonu zaufania czytamy: „Podczas tegorocznych wakacji niemal co czwarte zgłoszenie poruszało temat seksualności. Łączna liczba 118 zapytań stawia seksualność na podium w zestawieniu najpopularniejszych kategorii. Młodzi ludzie rzadko mają dostęp do rzetelnej wiedzy w zakresie własnej seksualności”. Seks to temat, który absorbuje ich bardziej niż przemoc, uczucia i relacje. W sumie nic w tym dziwnego, skoro nikt z nimi o tym nie rozmawia. Ewentualnie w tajemnicy.
Osobnym problemem są rodziny, gdzie występuje przemoc seksualna. W wielu domach, gdzie dochodzi do wykroczeń seksualnych wobec nieletnich, reakcją rodziców jest „ochrona” przed edukacją. Dzięki takiej „ochronie” jest mniejsza szansa, że na jaw wyjdą problemy, a nauczyciel rozpozna niepokojące symptomy. Choćby przypadkowo, w ramach WDŻ. Dochodzi więc do zwielokrotnienia przemocy: rodzic lub opiekun, który stosuje przemoc lub ma świadomość, że dziecko jest jej ofiarą, odcina mu możliwość obrony.
W przeciwieństwie do WDŻ wychowanie fizyczne jest w szkole obowiązkowe. Tu kontakt z ciałem jest nieunikniony. Dzieci i młodzież w szatniach i na sali gimnastycznej doświadczają cielesności, na etapie dojrzewania zazwyczaj budzącej kompleksy. To akurat powinno być dla nauczycieli oczywiste. A jednak: podczas WF-u nie podejmuje się tematów związanych z wyznaczaniem granic intymności czy zmianami ciała na etapie dojrzewania. Przegapia się świetny moment, żeby porozmawiać choćby o higienie osobistej.
Biologia? Poznajemy części ciała, w tym narządy płciowe. I na tym program się kończy, zostawiając dzieci z wieloma pytaniami. „Okej, mam plemniki, ale po co, skoro w wieku 13 lat nie są mi potrzebne do rozmnażania się?” „Czy życie seksualne to «wprowadzanie prącia do pochwy w ramach kopulacji», jak mówi się na biologii? Nauczyciele, co jest zupełnie zrozumiałe, mają do omówienia wiele innych tematów, ale może gdyby nie musieli się obawiać, że ktoś oskarży ich o seksualizację dzieci, to te zajęcia dawałyby więcej możliwości?
Strachy na lachy
Straszymy „słoneczkiem” – czyli tym, że dziecko nie potrafi odróżnić zabawy od gwałtu. Straszymy pedofilem – kimś „nie wiadomo skąd”, choć w 80% przypadków dziecko zna sprawcę. Straszymy masturbowaniem się dzieci przed kamerą internetową (ale kto i kiedy w ogóle rozmawia z dziećmi o masturbacji?).
Dzieci i młodzież nie wiedzą, jak powinno się zapobiegać nadużyciom i jak je zgłaszać. Aż 25% kobiet i 8% mężczyzn doświadczyło w dzieciństwie molestowania. Należy pamiętać, że takich przypadków jest więcej, ale nie wychodzą na światło dzienne.
Z Ogólnopolskiej diagnozy problemu przemocy wobec dzieci z 2013 roku wynika, że 7 na 10 dzieci doświadczyło w swoim życiu przemocy. Wykorzystywanie seksualne z kontaktem fizycznym spotkało w 2012 roku 6% dzieci i młodzieży. Bez kontaktu fizycznego (ekspozycja czynności seksualnych, niechciane treści seksualne, robienie zdjęć) – aż 9%. Jest to w dużym stopniu wypadkowa braku wiedzy o tym, jak rozpoznawać zagrożenia i reagować na czyny sprawcy.
Do przemocy dochodzi również między dziećmi. Dr hab. Jacek Pyżalski zbadał przykłady przemocy w sieci, czyli cyberbullyingu. Zadał dzieciom i młodzieży pytanie: „Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się, że wysłałeś przez internet lub telefon coś, co miało być żartem, a skończyło się krzywdą drugiej osoby?”. Prawie 40% gimnazjalistów odpowiedziało twierdząco.
Czy i tutaj mamy się doszukiwać winy mitycznej „seksualizacji”? Brak rzetelnej i kompleksowej edukacji seksualnej wydaje się przyczyną dużo bardziej prawdopodobną.
Faktyczne akty seksualizacji, do jakich dochodzi w polskich szkołach i na podwórkach, to używanie wulgarnych określeń na temat osób i ich części ciała, seksistowskie żarty, rozpowszechnianie plotek, aluzje i gesty, łaskotanie, klepanie. W taki sposób w Polsce dziewczynki i chłopcy są „oswajani” z seksem – z dala od „ideologii gender”. W pustce po nieistniejącej edukacji seksualnej
Czytaj także:
Kot: Boimy się rozmawiać o seksie, rozmowa Jakuba Dymka
Jakub Janiszewski, Błękitny plastikowy samolocik