Za 30 (a nawet za 15) lat praca będzie czymś zupełnie innym niż dziś.
W świecie dynamicznych zmian społeczno-gospodarczych przewagę konkurencyjną osiągnie ten, kto będzie je w stanie dobrze przewidzieć. Pytanie jednak, czy zmiany, jakich doświadczy nasza planeta w ciągu następnych 15-30 lat nie okażą się tak fundamentalne, by całkowicie przebudować (a być może wcześniej zburzyć) nasze gospodarki i społeczeństwa?
Pięć lat temu stopa bezrobocia w Polsce w wieku 15-24 lata była o osiem punktów procentowych niższa niż obecnie (około 19% wobec około 27%), a liczba osób, z którymi zawierane były umowy cywilno-prawne zamiast umów o pracę niemal dwa razy niższa.
Piętnaście lat temu odsetek osób zatrudnionych na podstawie umów terminowych w ogóle pracujących był niższy o ponad 20%. Wzrost, jaki zanotowaliśmy w tym czasie, był najwyższy w Europie. Kilkaset tysięcy osób, które po 2004 roku wyjechało do pracy za granicą, dopiero zdobywało swoje zawody. Nie były to jednak zawody, które według magazynu Forbes są najbardziej pożądane dzisiaj. Zawody te (takie jak specjalista cloud computing czy programista java) jeszcze nie istniały. Internet i telefonia komórkowa były wciąż w powijakach i mało kto mógł się spodziewać, że 15 lat później rynek pracy wysoko będzie wyceniał programistów aplikacji mobilnych.
Trzydzieści lat temu nie było ani internetu, ani komórek. Rynek pracy potrzebował raczej hutników (Polska produkowała wówczas ponad dwa razy więcej stali niż obecnie). Liczba zatrudnionych w przemyśle przez ten czas spadła również o połowę. Warto oczywiście dodać, że wszystkie duże firmy w tamtym czasie były państwowe, gospodarka była planowana, a około 30% wydatków budżetu państwa przeznaczane było na dotacje dla zakładów pracy.
30 lat temu mieliśmy o połowę mniej emerytów i rencistów. Trudno porównywać zatrudnienie osób niepełnosprawnych w tych dwóch okresach, zmieniły się gospodarka, statystyka, ale również rozumienie niepełnosprawności. Wiadomo natomiast, że trzydzieści lat temu spółdzielnie inwalidów i niewidomych zatrudniały ponad 250 tysięcy osób niepełnosprawnych, dzisiaj zaś zatrudniają ich raptem kilkanaście tysięcy.
To oczywiście jedynie bardzo drobne i dość przypadkowo dobrane wycinki historycznych danych, które mają na celu ukazanie skali zmian, z jakimi można się liczyć w ciągu 5, 15 czy 30 lat. To zestawienie ukazuje nam również, jak trudno jest przewidywać te zmiany i odpowiednio się do nich przygotować. Czasami jest to całkowicie niemożliwe. Kto w 2000 roku kształcił się na specjalistę od data miningu?
Zmiany na rynku pracy zachodzą w wielu wymiarach. Duże znaczenie ma oczywiście demografia – liczba osób młodych, wchodzących na rynek, ale również liczba tych, która go opuszcza. Starzejące się społeczeństwo to także popyt na pracowników świadczących usługi opiekuńcze. Ale kto wie, jak takie usługi będą wyglądać (oraz z czego będą finansowane) za 30 lat?
Demografia to również migracje. Skoro Polaków ubywa (a zwiększa się przy tym obciążenie demograficzne, czyli liczba osób w wieku poprodukcyjnym w stosunku do osób w wieku produkcyjnym), deficyty prawdopodobnie uzupełniać będziemy pracownikami z zagranicy. Z drugiej strony nic nie stoi na przeszkodzie, by w bliższej lub dalszej przyszłości przeżywać podobne odpływy polskich pracowników, jakich doświadczyliśmy 10 lat temu po wstąpieniu do UE.
Może jednak okazać , że rąk do pracy wcale nie będzie za mało. Dochodzi tu bowiem kolejny wątek, czyli sięzmiany technologiczne. Rok temu podczas VII Ogólnopolskich Spotkań Ekonomii Społecznej Edwin Bendyk prezentował tezy Edmunda Phelpsa, który uważa, że kryzys zachodnich gospodarek rozpoczął się już w latach 60. XX wieku, kiedy postępująca automatyzacja sprawiła, że dalszy wzrost ekonomiczny przestał generować nowe miejsca pracy.
Już teraz gotowe do zamieszkania domy powstają w ciągu kilkudziesięciu godzin metodą druku trójwymiarowego. Sytuacja ta dotyczy wielu innych pracochłonnych branż, które jeszcze jakiś czas temu wydawały się nie do zautomatyzowania.
Kolejne przykłady można mnożyć. Zmieniają się choćby:
• formy zatrudnienia (do lamusa odchodzi praca etatowa, rośnie w siłę również gospodarka nieformalna),
• struktura konsumpcji (mimo realnej wizji wyczerpania zasobów, coraz więcej ludzi chce mieć coraz więcej),
• formy własności przedsiębiorstw (globalny kapitał o swoich inwestycjach myśli już nie w kategoriach pokoleń, a raczej mikrosekund, które wystarczają dobrze zaprogramowanym maszynom do sprzedawania i kupowania akcji na światowych giełdach),
• ramy społeczno-prawne (ustawodawstwo krajowe i porozumienia zbiorowe mają coraz mniejsze znaczenie wobec często zupełnie niedemokratycznie kształtowanych międzynarodowych porozumień handlowych),
• dialog społeczny (znaczenie związków zawodowych w wielu krajach – w tym Polsce – nie pozwala już postrzegać ich jako reprezentacji pracowników. Tym bardziej, że wzrasta liczba pracujących, którzy do związków wstępować nie mogą – choćby ze względu na formę zatrudnienia).
W perspektywie 20-30 lat należy brać pod uwagę również wyczerpywanie się zasobów naturalnych (oraz związane z tym kryzysy militarne), zmiany klimatyczne, postępującą urbanizację planety. Dennis Meadows, profesor emeritus i były dyrektor Instytutu Badawczego Nauk Strategicznych i Społecznych przy Uniwersytecie New Hampshire, współautor opublikowanego na początku lat 70. XX wieku raportu Granice wzrostu, powiedział niedawno: „Zmiany, których będziemy świadkami w ciągu najbliższych kilkunastu lat będą większe niż te, które zaszły w całym wieku XX”.
Efekty tych zmian dotkną nie tylko wielkich globalnych koncernów, tańczących dziś na krawędzi obecnego modelu nadmiernej konsumpcji i ignorujących kurczenie się zasobów w imię maksymalizacji zysku. Również niewielkie przedsiębiorstwa społeczne, które spokojnie wykonują swoją pracę na rzecz lokalnych wspólnot gdzieś w zapomnianych powiatach np. w południowo-wschodniej Polsce, doświadczą tego, co się stanie. Zmiany mogą zachodzić gwałtownie, ale równie dobrze być rozłożone w czasie i następować w sposób trudny do obserwacji dla przeciętnego przedsiębiorcy. Mimo to (a może właśnie dlatego) – warto o nich dyskutować, spierać się o nie i zastanawiać nad nowymi strategiami działania.
Tym bardziej, że globalne zmiany nie muszą być katastroficzne i mogą okazać się korzystne właśnie dla przedsiębiorstw społecznych. Rok temu Bendyk mówił, że już teraz nie potrzebujemy ani wielkich przedsiębiorstw, ani państwa, ani instytutów badawczych, ani rządowych agencji czy dużych instytucji finansowych, by – mocą społeczności i nowych technologii – wytwarzać potężne produkty.
Taka sytuacja sprawia, że oddolne, społeczne inicjatywy, często bez dostępu do kapitału, mogą zacząć naprawdę konkurować na globalnych rynkach.
Zwrócił tu uwagę szczególnie na takie branże jak kultura czy wytwarzana oddolnie, w sposób rozproszony energia elektryczna ze źródeł odnawialnych. Dodał, że to właśnie ekonomia społeczna ma zdolność poszukiwania innowacji w lokalnych społecznościach. Od tego, czy będziemy w stanie te szanse zidentyfikować i wykorzystać, będzie zależała nie tylko przyszłość przedsiębiorstw społecznych, ale całego naszego społeczeństwa.
Jest to nieco zmieniona wersja tekstu, który ukazał się na stronie ekonomiaspoleczna.pl.
Tematyce zmian na rynku pracy będzie poświęcona sesja „Jak będzie wyglądała ekonomia społeczna i rynek pracy za 5, 15 i 30 lat?” podczas Ogólnopolskich Spotkań Ekonomii Społecznej 2014, które odbędą się w dniach 23-24 października w Warszawie.
Czytaj też debatę o pracy Dziennika Opinii:
Jakub Majmurek: AAA gdzie jest praca?
Maria Skóra, Jeśli flexi, to bezpiecznie
Richard Hyman: Związki maja świadomość, że jeśli nie przyciągną młodych, wymrą w ciągu dekady
Jarosław Urbański, Praca w centrum, praca na peryferiach
Mateusz Janik: Kapitał wychodzi z fabryki
Edwin Bendyk, Mityczna reindustrializacja
Piotr Szumlewicz: Rozwój gospodarczy i stabilna praca? To się wcale nie wyklucza
Grażyna Spytek-Bandurska: Prawo pracy nie zbuduje nam innowacyjnej gospodarki