Jak wykorzystać 1% nie tylko po to, by poprawić sobie samopoczucie.
W kwietniu jak co roku nasilają się kampanie reklamowe zachęcające nas do przekazania 1% naszego podatku na organizacje pożytku publicznego. Najczęściej takie, które zajmują się chorymi dziećmi lub bezdomnymi zwierzętami. Jednocześnie narasta krytyka – tej reklamowej pogoni za pieniędzmi publicznymi, mechanizmu 1%, a wręcz – samych organizacji pozarządowych. Co jest nie tak z jednym procentem i jak możemy go wykorzystać nie po to, by oczyścić sumienie, a po to, by zmieniać na lepsze nasze społeczeństwo, szukając takich przedmiotów pożytku publicznego, którymi państwo nie zajmuje się w ogóle bądź nie chce zajmować się zgodnie z naszymi potrzebami?
1% – wątpliwości
Mechanizm odliczania jednego procentu należnego podatku od dochodów osób fizycznych na cele pożytku publicznego ma w Polsce dość już ugruntowaną tradycję. Wprowadzony w życie ustawą o działalności pożytku publicznego i wolontariacie w roku 2004 stał się jej emblematem (a dla wielu – jedynym rozpoznawalnym elementem) i zdążył dobrze zrosnąć się z praktykami obywatelskiej aktywności. W 2013 roku na konta organizacji pożytku publicznego z tytułu 1% wpłynęło ponad 480 mln złotych (z czego fundacja-rekordzistka zebrała 117mln). Na przekazanie 1% swojego podatku zdecydowało się 11,5 mln polskich podatników.
Równolegle z przyrostem odsetka podatników korzystających z możliwości przekazania części podatku na ważne cele społeczne rosła również fala krytyki tego mechanizmu i pojawiały się propozycje jego reformy. Nie chcę dokładnie referować historii 1%, warto jednak przyjrzeć się podstawowym zarzutom wysuwanym przeciwko temu rozwiązaniu, aby w szerokim kontekście zobaczyć jego rolę w naszej aktywności społecznej.
Przede wszystkim krytycy zwracali uwagę na kwestię subkont, które – zdaniem niektórych – wypaczają ideę pożytku publicznego. Pieniądze publiczne (pochodzące z podatku) nie powinny być kierowane imiennie – na konkretnego małego Jasia czy Halinkę, a służyć wszystkim tym, którzy znaleźli się w sytuacji Jasia czy Halinki. Jeszcze gorzej jest – słyszymy – gdy 1% z podatku rodziców służy finansowaniu szkoły, do której chodzą ich dzieci. Z drugiej strony nie można nie zauważyć, że to właśnie możliwość dokładnego zaadresowania pieniędzy z 1% przyczyniła się do szybkiego wzrostu zainteresowania tym mechanizmem.
Drugi ważny argument to kwestia tego, w jaki sposób wydawane są pieniądze przekazywane organizacjom. Podatnicy i podatniczki, a nawet państwo, nie mają wystarczających narzędzi do tego, by pilnować wydawania tych środków na konkretne działania. Niektórzy zwracają uwagę, że pieniądze z 1% idą nie dla potrzebujących, a na pensje pracowników. Ale przecież choćby statutowy cel „dostarczanie wysokiej jakości usług edukacyjnych osobom na terenach wiejskich” nie oznacza jedynie prowadzenie lekcji i zajęć wyrównawczych, ale również koordynację tych działań, sprzęt niezbędny do ich realizacji, wynagrodzenia pracowników, administrowanie organizacją a ostatecznie – również – fundraising.
I tu pojawia się kolejny – bardzo istotny zarzut. Pozyskiwanie funduszy przez organizacje pozarządowe w przypadku fundacji-kombinatów oznacza wydawanie często grubych milionów na reklamę służącą temu, by w kolejnym roku zebrać jeszcze więcej pieniędzy. Po odliczeniu wydatków na administrację oraz różnych „kosztów operacyjnych” może się okazać, że kampania reklamowa (bo przecież nie społeczna) kosztuje więcej niż realna misja.
Pobocznym skutkiem billboardowych i telewizyjnych reklam jest kolejna patologia jednego procenta, czyli gigantyczne rozwarstwienie – kilkadziesiąt fundacji, stowarzyszeń i organizacji kościelnych, głównie tych działających centralnie, zbiera ponad dziewięćdziesiąt procent wszystkich środków przekazywanych w ramach 1%. Nawet osoby z małych miejscowości na obrzeżach kraju, gdzie problemów społecznych naprawdę nie trzeba szukać ze świecą, wolą często wpłacić „swój” 1% na mającą siedzibę w Warszawie fundację, której nazwę znają na pamięć ze spotów nadawanych w jednej z prywatnych telewizji – przy okazji fundatora tejże fundacji.
Wyraźne dysproporcje w przekazywaniu środków dotyczą też tego, na jakie cele są one przekazywane. Dominacja działań na rzecz chorych dzieci i bezdomnych zwierząt jest oczywista. Do tego stopnia, że w publicznym odbiorze inne przedmioty pożytku publicznego, takie jak reintegracja zawodowa, działalność na rzecz równych praw kobiet i mężczyzn, mniejszości narodowych czy upowszechnianie i ochrona praw człowieka, niemal nie istnieją.
Nie istnieją – i to nie tylko w świadomości, ale również w polskim prawie – także inne przedmioty pożytku publicznego i to kolejny zarzut stawiany już nie tyle samemu 1%, ile całej ustawie. Pożytek publiczny nie obejmuje w sposób literalny na przykład działań watchdogowych, nieobecne jest również budownictwo społeczne, czyli zapewnienie mieszkań osobom w trudnej sytuacji życiowej lub po prostu tym, których nie stać na zakup mieszkania.
Są również tacy, którzy wskazują, że rozrost sprawozdawczości i kontroli związany z organizacjami pożytku publicznego jest nadmierny i kosztuje więcej niż ewentualne zyski płynące z monitoringu wydatkowania pieniędzy publicznych. Gdyby dać obywatelom i obywatelkom pełną wolność przeznaczania tych pieniędzy i zlikwidować status Organizacji Pożytku Publicznego, kontrola z departamentu w ministerstwie oraz urzędów skarbowych przeszłaby na społeczność, co zawsze dobrze robi na zaangażowanie – argumentują.
Jest wreszcie – żeby zakończyć na razie tę litanię – ścisła korelacja między wzrostem wpływów z 1% a zmniejszeniem liczby osób, które przekazują darowizny na rzecz organizacji. Wiele wskazuje na to, że traktujemy 1% jako własny wkład w sektor pozarządowy i czujemy się zwolnieni z finansowego zaangażowania w działania społeczne, podczas gdy 1% to pieniądze publiczne (część podatku!) – my zaś jedynie decydujemy, na co te publiczne pieniądze należy wydać.
Wymienionym zarzutom towarzyszą również propozycje działań naprawczych mniej lub bardziej trudnych do wprowadzenia. Zlikwidować subkonta, dysponować środki regionalnie, ograniczyć katalog podmiotów uprawnionych tak, by wykluczyć fundacje korporacyjne, wykluczyć możliwość reklamowania się organizacji, wprowadzić jeszcze bardziej dokładną sprawozdawczość – to główne pomysły zmian.
1% – odrzucenie
Kilka tygodni temu do krytyków mechanizmu 1% dołączył Wojciech Orliński, który napisał: „Osobiście tak jak w zeszłym roku zamierzam zostawić swój 1% państwu. Wolę, żeby tymi pieniędzmi dysponowali państwowi urzędnicy niż branża reklamowa”.
Wypowiedź Orlińskiego spotkała się z dość dużym poparciem jego czytelników i czytelniczek. I nie wiadomo, czy wynikało to raczej z zaufania do państwa czy ze zniechęcenia działaniami organizacji pozarządowych. Co ważne: zarzuty Orlińskiego nie dotyczą zasad funkcjonowania mechanizmu 1%, ale jego sensowności w ogóle.
Orliński mówi mniej więcej: państwo jest bardziej skuteczne od sektora pozarządowego. Sektor zaś to nie tyle samoorganizujące się grupy obywatelek i obywateli, ile archipelag prywatnych parafirm, w których zysk zarządu i podwykonawców jest co najmniej tak istotny jak zapisana w statutach misja.
Tym samym Orliński oraz spore grono podzielające jego opinię zgłasza wotum nieufności pod adresem polskich organizacji pozarządowych. Nieufność ta wynika zaś, jak podejrzewam, nie tylko z licznych patologii sektora (który sektor jest jednak od nich wolny?), ale w ogóle z takiego rozumienia roli państwa, w którym jakiekolwiek wyręczanie go w jego zobowiązaniach wobec społeczeństwa jest szkodliwe, pozwala mu bowiem w sposób trwały wycofywać się z tych zobowiązań. Najlepszym przykładem niejednoznaczności takich praktyk może być brytyjskie Big Society – ważna cześć programu rządów Davida Camerona, oznaczające odbieranie prerogatyw państwu i przekazywanie ich społecznościom lokalnym. W rozumieniu liberałów i konserwatystów ma to służyć umocnieniu tych społeczności, a w przekonaniu krytyków – jest jedynie cynicznym uzasadnieniem dla cięć w wydatkach publicznych.
Choć konieczność istnienia „dużego”, sprawnego i aktywnego w kwestiach społecznych państwa wydaje się kluczowa w zdecydowanej większości lewicowych projektów, kłóci się ona z zasadą pomocniczości zapisaną choćby w Konstytucji RP. Państwo polskie – przynajmniej teoretycznie – bierze na siebie wykonanie jakiegoś zadania tylko wówczas, jeśli nie może ono zostać wykonane przez organizujących się obywatelki i obywateli.
Czy jednak obywatelki i obywatele się organizują? Może państwo zastępuje je nie dlatego, że jest Lewiatanem, a dlatego, że rzeczywiście jest skuteczniejsze? Trudno ad hoc dokonać analizy porównawczej efektywności państwa i organizacji społecznych w wybranych branżach usług publicznych. Trzeba też pamiętać, że są takie obszary (choćby służba zdrowia czy edukacja), w których państwo jest pod wieloma względami niezastąpione i aktywność obywatelska powinna iść tu raczej w kierunku lepszej kontroli tego, jak działa państwo, niż w kierunku jego „wyręczania”. Jeśli jednak organizacje miałyby czymś konkurować, to byłoby to obywatelskie zaangażowanie.
1% – rehabilitacja
Czy to obywatelskie zaangażowanie istnieje?
Na pewno w tysiącach organizacji – tak. Na dużym obrazku widać jednak nie zaangażowanie członkiń i członków małych stowarzyszeń, a reklamową aktywność wielkich fundacji, pozbawionych demokratycznej kontroli, działających bez głębokiego zaangażowania w społeczność. W tej sytuacji nasza obywatelska partycypacja ogranicza się często do przekazania 1% podatku.
To dużo i mało. Mało, bo dobrze funkcjonujące społeczeństwo wymaga realnego i trwałego (a nie ograniczającego się do akcji zbierania podatków czy datków) zaangażowania. Dużo – bo te kilkaset milionów złotych to realna część naszego budżetu. Ale przede wszystkim jest to dużo dlatego, że daje nam to szansę na wykonanie pierwszych kroków – zastanowienie się, jakie są problemy naszej społeczności, zidentyfikowanie środowisk, które z tymi problemami próbują się mierzyć, przyjrzenie się, czy robią to dobrze, wsparcie ich, jeśli rzeczywiście są efektywne, wreszcie – zasygnalizowanie państwu, na czym nam zależy.
Wróćmy do wspomnianego wcześniej budownictwa społecznego. Zakładam, że jego nieobecność w ustawie o DPP może wynikać z przekonania ustawodawcy, że na tym obszarze wystarczająco dobrze swoją robotę wykonuje rynek, zaś państwo uzupełnia rynkową ofertę dla tych, którzy nigdy nie będą mieć pieniędzy na zakup własnego mieszkania. Tymczasem rynek zdominowany przez nastawionych na maksymalny zysk deweloperów pełen jest patologii, zaś mieszkalnictwo komunalne przeżywa regres. To doskonałe pole do popisu dla społeczności. Nowe spółdzielnie mieszkaniowe (lub – jeśli ktoś boi się skojarzeń z prezesami rodem z lat 70. – stowarzyszenia cohousingowe) wpłynęłyby łagodząco na łakomstwo prywatnych firm budowlanych, dałyby państwu jasny sygnał na temat potrzeb obywateli i obywatelek, wreszcie – stworzyłyby w mieszkalnictwie nową jakość relacji społecznych, której nie jest w stanie wytworzyć ani własność prywatna, ani państwowe regulację.
Inny przykład społecznego zaangażowania zmieniającego rzeczywistość, a nie wyręczającego państwo, to stowarzyszenie przy lokalnej bibliotece. Oczywiście powinniśmy oczekiwać, że państwo znajdzie środki wystarczające na utrzymanie i wyposażenie w nowości wszystkich publicznych bibliotek. Jeśli jednak takich pieniędzy brakuje i społeczność zakłada stowarzyszenie, którego celem jest załatanie tej dziury, nie musi to oznaczać, że rezygnujemy z państwowej aktywności. Taka organizacja, odpowiednio silna, stanie się ważnym lobbystą na rzecz weryfikacji wydatków publicznych w gminie. Będzie też narzędziem tworzenia społeczności wokół potrzeb społeczno-kulturalnych mieszkańców i mieszkanek.
Przekazanie 1% podatku na jedną z dwóch wyżej przedstawionych hipotetycznych organizacji pozarządowych nie będzie marnotrawieniem publicznych pieniędzy. Nie będzie też osłabianiem państwa.
Jak więc zadbać o to, aby nasze zaangażowanie miało sens i budowało społeczną wartość dodaną, a nie konserwowało patologie systemu, w których pseudoobywatelskie organizacje są listkiem figowym dla źle funkcjonującego państwa?
Oto krótka recepta:
-
Rozejrzyj się dookoła. Spisz wszystkie problemy, które dotykają ciebie i twoją lokalną społeczność. Możesz też szukać istotnych problemów odległych od lokalnej społeczności (uchodźcy syryjscy, obszary bez dostępu do pitnej wody w Azji centralnej).
-
Z listy skreśl te, z którymi jako tako radzi sobie państwo lub rynek – nawet jeśli nie radzą sobie idealnie, na reperowanie systemu przyjdzie jeszcze czas.
-
Zajmij się tymi problemami, które przez państwo nie są rozwiązywane (Uwaga! Jak pokazałem powyżej, to, że państwo finansuje biblioteki, a rynek oferuje podstawowe usługi zdrowotne, nie oznacza, że nie warto wspierać organizacji, które tym się zajmują – kluczem jest to, czy dają coś, czego sektor prywatny czy publiczny nie daje).
-
Poszukaj organizacji, które działają w tym zaniedbanym obszarze. Jeśli nie znasz dobrze trzeciego sektora w swojej okolicy, zerknij na stronę bazy.ngo.pl i ustaw odpowiednio filtry (obszar tematyczny, województwo/powiat, organizacja PP).
-
Poznaj dokładnie organizacje, które chcesz wesprzeć – jeśli mają status OPP, mają obowiązek publikować swoje sprawozdania finansowe i merytoryczne. Ze sprawozdania merytorycznego dowiesz się, czy organizacja rzeczywiście jest aktywna w interesującym cię obszarze. Ze sprawozdania finansowego – jak wydaje swoje środki. Pamiętaj, że fakt wydawania pieniędzy na wynagrodzenia nie skreśla organizacji – w niej również pracują ludzie, którzy muszą coś jeść i gdzieś mieszkać. Ważne, aby wynagrodzenia i inne wydatki administracyjne nie dominowały wydatków na cele statutowe.
-
Zapisz sobie KRS i wpisz w odpowiednie miejsce twojego PIT
-
Po wysłaniu PIT nie kończ zaangażowania w działalność społeczną – dowiedz się więcej o organizacji, którą wspierasz, weź udział w jej działaniach, zostań członkinią/członkiem.
Czytaj także:
Hanna Gill-Piątek, 1% buduje społeczeństwo łatające