Kraj

Chrzest Polski: (bez)użyteczny mit

Powstanie państwa Piastów i jego legitymizacja przez Kościół rzymski dają się czytać jako akt pierwszej autokolonizacji na ziemiach polskich.

W piątek w Gnieźnie odbyło się wyjazdowe posiedzenie Zgromadzenia Narodowego. W towarzystwie władzy wykonawczej, posłowie, senatorowie i trzecia izba każdego polskiego parlamentu po 1989 roku – Konferencja Episkopatu Polski – zebrali się na rocznicowych uroczystościach z okazji „1050. rocznicy chrztu Polski”.

50 lat temu obchody rocznicy chrztu stały się okazją do rywalizacji dwóch autorytarnych instytucji: PZPR i Kościoła rzymskokatolickiego. Ta pierwsza, rocznicę chrztu wykorzystywała do tego, by przedstawić się jako spadkobierczyni millenium polskiej państwowości, jako wyrazicielka odwiecznej polskiej racji stanu, zdefiniowanej wcale nie w „komunistycznych”, ale nacjonalistycznych i antyniemieckich kategoriach. Ten drugi, rozgrywając „millenium chrztu”, dążył do zajęcia pozycji jedynego prawomocnego depozytariusza narodowej tradycji i wyłącznego głosu narodu – zdefiniowanego przez jego przynależność do rzymskiego katolicyzmu.

Po 50 latach, w warunkach wolnej Polski, rocznica chrztu nie niesie już ze sobą aż takich politycznych napięć i stawek. O wiele niższa temperatura jubileuszu, niż ta sprzed pół wieku, pokazuje, że mimo wszystkich kroków w tył i nawrotów kontroświecenia społeczeństwo polskie pomału sekularyzuje się. A jednocześnie Kościół rzymskokatolicki i władza nie wydają się przyjmować tego do wiadomości. Dlatego obie instytucje dryfujące ostatnio w coraz bardziej niepokojący sposób w autorytarnym kierunku – rządzone przez PiS państwo i polski Kościół – nie konkurując, ale zgodnie współpracując ze sobą, budują mit „chrztu Polski”, jako podstawy narodowej tożsamości.

Jak to mit ? – ktoś zapyta. Chrzest był przecież faktem, wszyscy (poza ekipą z kancelarii premier Szydło – patrz foto poniżej) wiedzą przecież, że 966! No właśnie, nawet z tym 966 tak naprawdę nic nie wiadomo. Historycy nie są zgodni, co do tej daty, nie potwierdzają ją w zasadzie żadne źródła z tych czasów. Chrzest Mieszka mógł mieć miejsce równie dobrze w 960, co 968 roku.

Fot za newsweek.pl

„Chrzest Polski” jest mitem w dwóch wymiarach tego słowa. Po pierwsze, jako fabularyzowana opowieść o przeszłości, w bardzo luźny sposób odnosząca się do tego, co miało w niej faktycznie miejsce. Po drugie, jako narracja mająca mobilizować pewną polityczną wspólnotę, wyznaczać jej cele i tożsamość. Być może nie da się prowadzić polityki bez takich mitologicznych narracji, ale dziś, w Polsce XXI wieku, mit, jaki wytwarza narracja o chrzcie jest wykluczający, zasklepiony w przeszłości, niezdolny mobilizować do odpowiedzi na realne problemy. Co jest sednem tego mitu? Najlepiej oddają go słowa z piątkowego przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy:

Chrześcijańskie dziedzictwo kształtuje losy Polski i każdego z nas, Polaków. To właśnie miał na myśli Święty Jan Paweł II, kiedy mówił ,że nie można bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski. Zgodnie z tradycją Chrzest władcy Polan odbył się w Wielką Sobotę 14 kwietnia 966 roku i to wtedy też narodziła się Polska. […] Narodziła się dla nas i dla siebie jako wspólnota narodowa i polityczna. […] Od tej pory mówiliśmy o sobie: My, Polacy.

Słowem, millenium i pół wieku jedności Kościoła rzymskokatolickiego, narodu i państwa polskiego: od Mieszka do Jarosława.

Kto właściwie się ochrzcił?

Prezydent fantazjuje tu bardziej, niż gdyby powiedział, że bitwę pod Grunwaldem polskie rycerstwo wygrało w XVII wieku z Mongołami, przy użyciu mieczy świetlnych.

Zacznijmy od tego, że o żadnym „chrzcie Polski” nie mogło być mowy, bo w X wieku nie było żadnego państwa Polskiego. Było państwo pierwszych Piastów, czy może raczej władztwo: państwa rozumianego jako instytucja o trwałej, spójnej strukturze władzy z pewnością nie przypominało, jedynym jego organem była książęca drużyna wojów, zdolna wymuszać różne świadczenia od podległej jej ludności. Granice tego tworu nieustannie się zmieniały, jedna bitwa potrafiła decydować, pod czyje panowanie przechodziły dane ziemie. Nazwa „Polska” pojawia się w źródłach dopiero w XI wieku, na swoich monetach wybija ją dopiero Bolesław Chrobry.

Ale nawet tamta „Polska” Chrobrego w małym stopniu daje się pomyśleć w ciągłości z Polską dzisiejszą. Proces budowania państwowości w dorzeczu Warty i Wisły trwa przez wieki. Chrzest był jednym z kroków lokalnych elit, koniecznych do utrzymania ich własnego państwa. Ale z pewnością, nie był krokiem wystarczającym. To, że z państwa Mieszka, powstać potem mogło państwo polskie, było wynikiem setek innych historycznych rozstrzygnięć, z chrztem, jako takim mało mających wspólnego. Piastowie panujący w Poznaniu, czy Krakowie, również mogli przecież zniemczyć się i wejść w orbitę wpływów niemieckich i czeskich, jak to stało się z Piastami śląskimi i ich dzielnicami. Ciągłość polskiej państwowości od Gniezna 966 do Warszawy 2016 można dostrzec tylko retroaktywnie, skonstruować ją jako mit, nie ma ona wiele jednak wspólnego z faktyczną historyczną dynamiką – X wiek wcale nie przesądzał, że tu od tej pory, raz i na zawsze jest Polska.

Nie można mówić nie tylko o chrzcie Polski, ale i Polaków. Z pewnością bowiem, w X wieku – wbrew opowieściom pana prezydenta – większość zamieszkującej te ziemie ludności nie myślała i nie mówiła o sobie „my, Polacy”. Właściwie to większość Polaków z całą pewnością nie mówiła i nie myślała o sobie w ten sposób przynajmniej do końca XIX wieku.

W tym najpewniej chłopscy przodkowie pana prezydenta z galicyjskiej wsi. Nowoczesne narody, w tym polski są produktem dziewiętnastowiecznych masowych instytucji: prasy, partii politycznych, stowarzyszeń oświatowych, powieści groszowych, masowej edukacji, właściwych społeczeństwu masowemu form organizacji kościelnej. Nie inaczej rzecz miała się w Polsce. Jakakolwiek ciągłość, zawierającą się w znaczącym „Polak” między kmieciem spod Gniezna z X wieku, a uprawiającym dziś w tym samym miejscu ziemię rolnikiem, nie jest niczym innym niż mitologizującą konstrukcją.

W X wieku nie tylko nie było „Polaków”, którzy mogli by zostać ochrzczeni, ale i sam proces chrystianizacji ludności w dorzeczu Wisły i Warty przebiegał bardzo powoli. Kościołowi proces ten zajął następne kilkaset lat, jego zręby ukończyć się udało dopiero pod koniec XIII wieku. Tyle czasu potrzeba było na budowę sieci organizacji parafialnej, dopiero parafie i zakony żebracze dotrzeć były w stanie do ludu, nałożyć na jego pogańską obrzędowość chrześcijańską mitologię.

Podsumowując, w X wieku z pewnością możemy mówić o chrzcie Mieszka, a z dużą pewnością także o chrzcie jego drużyny – z pewnością jednak nie o żadnym „chrzcie Polski”.

Polska zrodzona z niewoli

No dobrze, ktoś może zapytać, nawet jeśli wszystko to prawda, to co komu szkodzi taki mit? Czy każdy naród nie uprawia takiego mitotwórstwa? Otóż nie bardzo. Francuzi swoją tożsamość czerpią z wydarzenia Wielkiej Rewolucji Francuskiej, nie z tego, że pod koniec V wieku Chlodwig przyjął chrzest. Dla Amerykanów ważna jest wojna o niepodległość, dla Brytyjczyków historia brytyjskiej wolności, od Wielkiej Karty Swobód, po budowę państwa opiekuńczego po wojnie. Wszystko to solidne, oświeceniowe, nakierowane w przyszłość obywatelskie narracje. Narracja wokół chrztu bliska jest raczej fantazjom Niemców z czasów II Cesarstwa, którzy zamiast opowiedzieć sobie historię powstania zjednoczonego państwa niemieckiego z rewolucyjnej mobilizacji z czasów Wiosny Ludów, woleli snuć fantazję o Germanach w Lesie Teutoburskim. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy.

Mit chrztu odsuwa od nas naprawdę ważną i ciekawą dyskusję, jaką powinniśmy odbyć o narodzinach państwowości na terenie Wielkopolski w X wieku: o tym, jak bierze ona swój początek z niewoli. Pierwsi Piastowie byli bowiem najprawdopodobniej przede wszystkim handlarzami żywym towarem, to ten proceder pozwolił im zbudować potęgę, umożliwiającą wejście do europejskiej monarszej elity.

Z tego co dziś wiemy, wyłania się następujący obraz początków państwa Mieszka. W X wieku na terenach Wielkopolski pojawia się grupa wojowników. Nie wiemy skąd, są różne hipotezy. Być może ich rodowód jest normański, może byli to rozbitkowie z Państwa Wielkomorawskiego albo sarmaccy Alanowie, równie dobrze mogli pochodzić stąd. W każdym razie wznoszą kilka umocnionych grodów, które stają się ich bazą wypadową i ośrodkami władzy. Z nich podporządkowują sobie okoliczne osady. Jak zaświadczają znajdowane przez archeologów ruiny – w brutalny sposób. Podbita ludność – mówiąca tym samym językiem i wyznająca tą samą wiarę – jest brana w niewolę i przesiedlana. Dlatego na początku X wieku okolice Gniezna należą na najrzadziej zaludnionych w regionie, w połowie tego stulecia już do najgęściej.

Podbita ludność nie służy tylko przodkom Mieszka. Jest też przez nich sprzedawana dalej, głównie do najbardziej wówczas rozwiniętego cywilizacyjnie obszaru – świata islamskiego (stąd w Polsce tyle znajdowanych przez archeologów pochodzących stamtąd monet). Od hiszpańskiego kalifatu Kordoby, po Bagdad ludność z terenów dzisiejszej Polski znajduje zamożnych, wyznających wiarę proroka nabywców. Kobiety trafiają do haremów, mężczyźni rekrutowani są jako niewolni wojownicy, faktorzy, w niektórych wypadkach (po kastracji) jako eunuchowie w haremach swoich sąsiadek.

Handel ten pozwala zgromadzić elicie skupionej wokół Piastów nadwyżki, pozwalające myśleć o wejściu elity europejskiej. Potrzebuje ona jednak do tego jednej rzeczy: legitymacji. Nie jest jej dłużej w stanie dostarczyć pogaństwo, jest za to chrześcijaństwo.

Piastowie wiedzą, że bez ochrony Kościoła w Rzymie nie obronią swojego stanu posiadania na ziemiach dziś nazywających się Polską.

Piastowie wiedzą, że bez ochrony Kościoła w Rzymie nie obronią swojego stanu posiadania na ziemiach dziś nazywających się Polską. Dokonują więc mądrego ze swojego punktu widzenia wyboru i celnej kalkulacji. Ale więcej ma to wspólnego, ze staraniami gangstera, który chce zalegalizować zgromadzone przemocą pieniądze, niż gestem założenia państwa i narodu. Dla ich poddanych z początku niewiele to zmienia, chrześcijańscy władcy Polski z niewolniczego procederu nie rezygnują. Kościół zabrania co prawda zniewalania chrześcijan, ale po pierwsze wokół pełno jest ciągle pogańskich ludów do podbicia, po drugie, zwłaszcza na obrzeżach chrześcijańskiego świata dopuszcza się przecież wyjątki.

Oczywiście, nie ma co też tej decyzji potępiać. Nie ma co płakać nad porąbanymi pogańskimi bałwanami. Perun, Swarożyc, Światowid w X wieku do niczego nie byli nam już dłużej potrzebni. Wejście w krąg zachodniego chrześcijaństwa okazało się w sumie korzystne. Ale nie ma też co udawać, że chodziło tu o coś innego, niż w pierwszym rzędzie o zabezpieczenie interesu elit. Historycy piszący o Europie Wschodniej – tacy jak Aleksander Kiossew, czy Borys Kagarlicki – piszą o zjawisku autokolonizacji. W tutejszych społeczeństwach zawsze wykształcały się kolonialne stosunki, z tym, że elity kolonialne nie przyjeżdżały zza morza, jeśli nawet nie były do końca tutejsze, to wyglądały tak samo i mówiły tym samym językiem. Powstanie państwa Piastów i jego legitymizacja przez Kościół rzymski dają się czytać jako akt pierwszej autokolonizacji na ziemiach polskich.

Przekroczyć próg beznadziei

Historia powstania polskiej państwowości pokazuje coś jeszcze: na tych terenach jest coś o wiele trwalszego niż chrześcijaństwo: niewolnictwo. Od dosłownego z czasów pierwszych Piastów, przez pańszczyźniane, po współczesne zniewolenie pracowników zatrudnionych na śmieciówkach za 5 zł za godzinę. Niezależnie od wiary, ustroju, epoki, ten system ciągle wraca na tych terenach. Po 1050 latach od domniemanego chrztu Mieszka, Polska wciąż do bardziej rozwiniętych obszarów globu eksportuje głównie ludzi: co prawda możliwości wyboru kariery są trochę większe niż seks-praca i wojaczka (nic nie ujmując obu tym profesjom), nikt też nikogo przymusowo nie kastruje – ale dla tego niewątpliwego postępu trudno jednak wykrzesać dla siebie entuzjazm.

Może warto wykorzystać obecny jubileusz, by o nim porozmawiać. Zastanowić się, jak to zmienić? Gdyby Kościół katolicki odgrywał w Polsce jakkolwiek pożyteczną rolę, zaproponować może powinien pakt na rzecz wyjścia z błędnego koła zniewolenia i autokolonizacji? Cokolwiek, by przekroczyć próg beznadziei, w jaki koniec końców wpada każdy ustrojowy projekt (od pierwszej państwowości po nowoczesny kapitalizm) w regionie? Ponad tysiąc lat tego błędnego koła chyba wystarczy? Niestety, zamiast próby jego zdiagnozowania, zjednoczona władza kościelna i państwowa, oferuje nam tyleż wygodny i użyteczny dla siebie, co społecznie zupełnie nieprzydatny mit „millenium 50+” „Polski, córki Kościoła”.

Czytaj także:
Przemysław Czapliński: Chrzest Polski, czyli rocznicowa utopia
Max Cegielski: Chrzest Mieszka I był padaniem na kolana przed obcą kulturą

**Dziennik Opinii nr 108/2016 (1258)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij