Sfrustrowani chłopcy, którzy nie mogą stać się mężczyznami, organizują groteskowe inscenizacje męskości w rodzaju Marszu Niepodległości.
11 listopada chłopcy wychodzą na ulice, szukają czegoś, co pozwoli im choć przez chwilę poczuć się mężczyznami. Pozbawieni możliwości zrealizowania się w samczej roli, do której byli w dzieciństwie przygotowywani, są sfrustrowani zawodowo (dla „prawdziwych mężczyzn” nie ma już ofert na rynku pracy) i seksualnie (kobiety nie szukają już „prawdziwych mężczyzn”). Zdesperowani są skłonni wziąć udział w najbardziej nawet karykaturalnym spektaklu męskości (ustawki kiboli, marsze żołnierzy wyklętych, Marsz Niepodległości), poprzeć najbardziej karykaturalnie szowinistycznych polityków (Kukiz, Korwin), a nawet rozwalić butelkę na głowie przypadkowego studenta z Pakistanu.
Wszystko, by tylko uchronić się przed prostą prawdą: epoka mężczyzn dobiegła już – na szczęście – końca.
Mali męszczyźni z lat dziewięćdziesiątych
Gdy chłopcy byli dziećmi, oglądali Ogniem i Mieczem, Batmana, Gladiatora i Króla Lwa. Marzyli o męskości, która miała być ich przyszłością. Dziś mają po 20-30 lat i są bardzo zdenerwowani. Chłopcy wychowali się na przecięciu trzech patriarchalnych kultur, które zdominowały krajobraz pierwszych dekad po transformacji ustrojowej.
Chłopcy wychowali się na przecięciu trzech patriarchalnych kultur, które zdominowały krajobraz pierwszych dekad po transformacji ustrojowej.
Były to, z jednej strony, zaściankowy nacjonalizm, który podniósł głowę po latach socjalizmu i zaproponował model silnego mężczyzny, szanującego tradycję i spuściznę, władającego niepodzielnie swoją rodziną i walczącego z bronią w ręku o honor, godność itp. Z drugiej strony – idiotyczny hollywoodzki maczyzm, kultura samotnego kowboja, mściciela w masce, który dzięki brutalnej sile w pojedynkę rozprawia się ze złem. Z trzeciej strony – last but not least – neoliberalny indywidualizm: każdy musi dbać o siebie i rodzinę sam, a miarą powodzenia i męskiej atrakcyjności jest sukces finansowy.
Te trzy wymiary wyjątkowo niefortunnie połączyły się, tworząc iście folwarczny model nacjonalisty-kowboja-biznesmena – męszczyzny (podczas Parady Równości w 2013 roku nacjonaliści zasłynęli transparentem „Chcemy męszczyzn, a nie ciot” – pozwolę sobie na użytek tego artykułu ochrzcić opisywany patriarchalny model „męszczyzną”).
Młodzi chłopcy kupili kuriozalny model męszczyzny, bo niestety nie było nikogo, kto mógłby wyprowadzić ich z błędu. Szkoła była sztywna, hierarchiczna i nierzadko sama ulegała nacjonalistycznym dyskursom. Rodzicom chłopców często brakowało wykształcenia i wiedzy. Media i kultura bezmyślnie powielały kowbojsko-maczystowskie złudzenia. Kultura wyższa była – owszem – otwarta na inne narracje i często krytyczna, ale operowała niezrozumiałym dla chłopców ekskluzywnym językiem.
Model męszczyzny był od samego początku przede wszystkim fantazją, w XXI wieku zaś zupełnie rozjechał się z rzeczywistością. Warto porównać losy chłopców z poczynaniami ich rówieśnic – dziewczyn, które w tym samym czasie nauczyły się języków obcych, poszły na studia, przeszły spóźnioną rewolucję obyczajową i ogólnie zbliżyły się do standardów europejskich. Chłopcy dorastali, nie kwestionując dziecinnego ideału męszczyzny tak długo, jak tylko się dało. W końcu jednak dorośli i wtedy ich zderzenie z rzeczywistością było naprawdę bolesne. Okazało się bowiem, że zamiast męszczyznami stali się frustratami.
Frustraci zawodowi…
W drugim kwartale 2016 roku współczynnik bezrobocia wśród kobiet wyniósł według GUS (BAEL) tylko 6 procent i po po raz pierwszy w III RP spadł poniżej współczynnika bezrobocia wśród mężczyzn – 6.3 procent. Te 0.3 procenta różnicy można potraktować jako symbol strukturalnych przemian nowoczesnego rynku pracy, jako znak ostatecznego odejścia od męskiej gospodarki industrialnej.
Praca wymagająca kulturowo „męskich” kompetencji – siły, wytrzymałości, odwagi – należy już do świata przeszłości. Do najbardziej pożądanych umiejętności na rynku pracy należą po pierwsze: te tradycyjnie kobiece – komunikatywność, empatia, umiejętność pracy w zespole, opiekuńczość, a po drugie: wykształcenie. Sęk jednak w tym, że o ile wśród pracujących kobiet największa grupa to osoby z wyższym wykształceniem (42,3 procent), to wśród mężczyzn najwięcej jest osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym (32,1 procent), a odsetek absolwentów uczelni wyższych nie przekracza 27 procent.
W gospodarce przyszłości, w związku z przemianami demograficznymi, wzrostem gospodarczym i automatyzacją produkcji, dominujące okażą się dwa sektory tradycyjnie uważane za „kobiece” – edukacja i opieka zdrowotna. „Męskie” zawody, jak robotnik, mechanik, kierowca czy stolarz tracą na znaczeniu ekonomicznym.
Na rynku pracy XXI wieku po prostu nie ma już miejsca dla męszczyzn. Oczywiście, co sprytniejsi z chłopców napisali maturę z matematyki i zostali informatykami – tej grupie jakoś udała się transformacja z tradycyjnego osiłka w nowoczesnego pracownika. Dla całej reszty zderzenie z rynkiem pracy było brutalne – okazało się, że albo pracy nie ma dla nich wcale, albo, jeśli już jest, to bardzo niemęska, np. wciskanie ludziom umów przez telefon.
Na pewno zaś nikt nie zaoferuje im płacy, z której dałoby się utrzymać rodzinę.
Chłopcy nie mogą stać się w swoim życiu zawodowym męszczyznami, bo w gospodarce XXI wieku zastępują ich maszyny: dokładniejsze, tańsze w obsłudze i nie pijące w godzinach pracy.
… i frustraci seksualni
Onanizując się w szkole średniej czekali na moment, gdy staną się męszczyznami i otrzymają swoją kobietę, która będzie zaspokajać ich potrzeby, spełniać polecenia i ogólnie zachowywać się jak porządna żona i prywatna gwiazda porno jednocześnie. Problem w tym, że w międzyczasie dziewczyny poszły na studia, nauczyły się języków, zainteresowały się kulturą, modą, muzyką. Niewykształcony prostak w rozciągniętym t-shircie przestał być ich ideałem męskiej atrakcyjności, a sprzątanie, gotowanie, opiekowanie się dziećmi i okazjonalne lanie od męża – szczytem ambicji miłosnych.
Różnica pomiędzy chłopcami i dziewczynami dotyczy nie tylko edukacji i mody, ale też oczekiwań co do związku – o ile większość kobiet oczekuje relacji partnerskiej i równego podziału obowiązków, o tyle większość mężczyzn wciąż szuka modelu, gdzie kobieta zajmuje się prowadzeniem domu (CBOS o „preferowanym modelu rodziny”). Ironia polega na tym, nawet jeśli chłopcu uda się znaleźć kurę domową o konserwatywnych oczekiwaniach, to i tak nie będzie w stanie jej utrzymać ze swojej pensji.
Do tych różnic w wykształceniu i oczekiwaniach dodajmy fakt, że obie płcie rozjeżdżają się w sprawach światopoglądowych. Homofobii, islamofobii i prymitywnemu konserwatyzmowi chłopców dziewczyny przeciwstawiają względnie tolerancyjną postawę wobec osób LGBTQ, uchodźców oraz ogólnie bardziej liberalny stosunek do aborcji, in vitro itp. Dziewczyny znacznie chętniej deklarują akceptację dla sąsiada Roma, geja czy muzułmanina (badania CBU UW), rzadziej głosują też na PiS czy Kukiza i praktycznie wcale nie głosują na partię KORWiN. Obrazowy przykład: na Donalda Trumpa zagłosowałoby w Polsce na 26 proc. mężczyzn i tylko 7 proc kobiet (IPSOS dla OKO.press).
Nic dziwnego, że wykształcone, kulturalne i liberalne dziewczyny poszukujące partnerskich związków nie są zainteresowane graniem roli panienek dla chłopców. Nikt nie chce sypiać z troglodytami.
Parada agresywnych męszczyzn
Trzydziestka zbliża się wielkimi krokami, a chłopcy w dalszym nie mogą stać się męszczyznami. Nie objęła ich nawet ta marna namiastka w postaci obowiązkowej służby wojskowej. Odrzuceni przez rynek pracy i płeć przeciwną, szukają wsparcia wśród podobnych sobie frustratów.
W próżni powstałej po końcu patriarchatu chłopcy wspierają się nawzajem, organizując maskaradę męszczyzn. Z braku realnych wzorców do naśladowania – bo te na szczęście należą do patriarchalnej przeszłości – wymyślają własne kreacje, bazując na najbardziej prymitywnych skojarzeniach kulturowych i historycznych.
Różne są marsze, różne są bijatyki, flagi i szaliki. Jeden jest jednak wspólny mianownik dla całej tej parady męszczyzn: kult zbiorowej przemocy.
Różne są marsze, różne są bijatyki, flagi i szaliki. Jeden jest jednak wspólny mianownik dla całej tej parady męszczyzn: kult zbiorowej przemocy. Ta najbardziej prymitywna z tradycyjnie męskich aktywności pozwala chłopcu choć przez chwilę poczuć się husarzem, nawet jeśli jego wierzchowcem są adidasy, szablą kij bejsbolowy, a za trzepoczące skrzydła służy szalik Legii Warszawa. Nacjonalizm, neofaszyzm i chuligaństwo futbolowe przenikają się między sobą, bo chłopcom nie chodzi tak naprawdę ani o „żołnierzy wyklętych”, ani o dyktat Unii Europejskiej, tylko o kult męskiej przemocy.
Nieważne, czy bijemy Rosjan, Żydów, Pedałów, Arabów, Lewaków czy kiboli Arki Gdynia – liczy się poczucie męskości, które osiąga się w grupie agresywnych kolegów. Oczywiście większości chłopców nie chodzi tak naprawdę o agresję, wystarczy im samo to poczucie męskości. Postawieni sami przed głodnym uchodźcą pewnie podzieliliby się z nim kanapką. Jednak w grupie kolegów będą domagać się zatapiania pontonów na Morzu Śródziemnym.
Marsz Niepodległości był na początku niczym więcej, niż kolejną Paradą Męszczyzn, śmieszno-straszną rekonstrukcją historyczną prymitywnej męskości, z rytualnym niszczeniem kamer i podpalaniem radiowozów.
Jednak obóz Prawa i Sprawiedliwości postanowił pójść z frustrowanymi chłopcami na układ polityczny. Co ma chłopcom do zaoferowania? Cóż, to czego pragną najbardziej – kolejne, jeszcze bardziej pompatyczne parady męszczyzn. Od wszelkiego rodzaju Marszy Żołnierzy Wyklętych poprzez Święta Narodu i Muzea Patriotów aż do Filmów Wojennych z Wybuchami.
Wszystkie te propozycje jednak blakną przy prezencie ostatecznym, czyli Wojskach Obrony Terytorialnej.
Teraz całe sfrustrowane pokolenie chłopców zostanie oficjalne przebrane za żołnierzy, otrzyma karabiny (miejmy nadzieję, że wypełnione ślepakami), czapkę z orzełkiem i 500 zł żołdu (wersja 500+ dla prawdziwych męszczyzn). Chłopcy będą bawić się w wojnę za publiczne pieniądze, a ministrowie, generałowie i weterani będą ich przekonywać, że są kluczowym ogniwem w systemie obrony narodowej. Dowiedzą się, że są prawdziwymi męszczyznami, od których zależy bezpieczeństwo Polski i w ogóle przyszłość Europy, których podziwia naród, za którymi panny ustawiają się sznurem itp. Dzięki temu patriotycznemu disneylandowi ochroni się chłopięce marzenie o byciu prawdziwym męszczyzną przed zderzeniem z rzeczywistością, przynajmniej na parę lat.
Miejmy nadzieję, że rząd PiS w całym swoim cynizmie nie posunie się do faktycznego dopuszczenia sfrustrowanych chłopców do władzy i poprzestanie na organizowaniu im odpustowych igrzysk męstwa. Jednak przyczyna skrętu młodych chłopców w stronę skrajnej prawicy ma niewiele wspólnego z Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem, a bardzo wiele z zupełnym nie przystawaniem wzorców męskości do rzeczywistości społeczno-ekonomicznej XXI wieku. Dopóki ktoś nie zaopiekuje się zagubionymi nastolatkami, dopóki ktoś nie skonstruuje i nie rozpropaguje nowoczesnego modelu męskości – męskości otwartej, komunikatywnej i tolerancyjnej, męskości empatycznej i skłonnej do dialogu – dopóty chłopcy będą wierzgać.
***
Krzysztof Pacewicz – filozof, publicysta Res Publiki Nowej, doktorant na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego.
**Dziennik Opinii nr 317/2016 (1517)