Słyszę, że sam sobie jestem winien, bo „obnoszę się ze swoją orientacją”. A ci, którzy mnie biją i obrażają, tylko się bronią.
Ostatnio znów zostałem zwyzywany i uderzony przez dwóch mężczyzn, którym otworzyłem drzwi na klatkę mojego bloku, bo roznosili sądową pocztę. Rozpoznali mnie jako „parówę”, „pedała”, „ciotę”. Nie mieli oporów, by obrazić i uderzyć.
Ponad rok temu w Łodzi młody mężczyzna, rozpoznawszy mnie, najpierw wyrzucił z siebie stek homofobicznych wulgaryzmów, a potem mnie opluł. Kilka miesięcy wcześniej grupa kiboli w autobusie wyzywała mnie od ciot i pedałów i też zbiorowo opluła. Jadący za nimi policjanci nie chcieli zareagować na moją prośbę o interwencję. Powiedzieli, że oni nie są od interweniowania, tylko eskortowania kiboli. Policja sprawę umorzyła, bo nie wykryto sprawców. Krótko po tym w centrum Warszawy pobił mnie pijany mężczyzna, bo jestem „pedałem”. Ujęto go. Proces trwa do dzisiaj.
Ile razy można zostać obrażonym, uderzonym czy bitym przez przypadkowych przechodniów, którym najwyraźniej przeszkadza to, że jestem gejem?
Przemoc motywowana homofobią jest tak powszechna, że zaczynamy ją relatywizować, a nawet usprawiedliwiać. Często słyszę, że sam sobie jestem winien, bo „obnoszę się ze swoją orientacją”, przez co „prowokuję”. W ten sposób z ofiary staję się agresorem. A ci, którzy biją, stają się w takim myśleniu ofiarami, bo „bronią się” (pluciem, biciem, wyzwiskami) przed moim obnoszeniem.
W ostatnim numerze czasopisma „Replika” ukazał się artykuł o parze gejów, która spędzała weekend w Warszawie. „Aż siedem razy obrzucono nas wyzwiskami. Głośno, z nienawiścią: «Pedały, wypierdalać!», „«Cioty jebane» etc. Wielu przechodniów wgapiało się w nas, jakbyśmy byli UFO. (…) Paru splunęło z obrzydzeniem. (…) Gdy moje weekendowe doświadczenia opowiadałem później znajomym, kilkoro z nich zapytało: «Po co prowokujecie?» Prowokujemy? Czy pary hetero też się tak zaczepia? (…)”.
Przepisy dotyczące przestępstw motywowanych nienawiścią nie obejmują ochrony ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową. Dlaczego państwo decyduje się chronić w sposób szczególny katolików czy Tatarów, a gejów czy osoby transpłciowe już nie? Szczególnie przy tak ogromnej skali odnotowywanej przemocy wobec osób LGBT. Państwo tej przemocy nie widzi, pokrzywdzeni muszą sami ustalić dane sprawcy i pozwać go do sądu.
Według badań Kampanii Przeciw Homofobii ofiarą przemocy fizycznej pada w Polsce co dziesiąta osoba nieheteroseksualna, a jedynie 3 procent poszkodowanych zgłasza fakt na policję. Z obawy przed reakcją rodziny, znajomych, samej policji. Mamy więc do czynienia z zaklętym kołem argumentacji przeciw rozszerzenia katalogu przesłanek w kodeksie karnym – nie ma zgłoszeń, bo nie ma konkretnych przepisów, a nie ma przepisów, bo nie ma potrzeby społecznej, bo jest mało zgłoszeń. Zresztą większość spraw jest umarzanych lub prokuratura odmawia wszczęcia postępowania. Zaklęte koło działa perfekcyjnie. O zmianę przepisów apelują organizacje pozarządowe, ale Ministerstwo Sprawiedliwości chowa głowę w piasek.
W Sejmie od dwóch lat czekają projekty ustaw, które by te kwestię uregulowały. Niestety, woli politycznej ze strony rządzących brak.
Kotłuje się we mnie i jestem wściekły. Kotłuje ze złości na to, że znów jestem ofiarą, że muszę się tłumaczyć, że nie prowokowałem, i nie chodzi o obnoszenie się, tylko normalne życie. Wściekły, że znów to się zdarzyło, że znów mnie poniżono, a ja nic nie mogę zrobić. Że państwo nie robi nic, by mnie chronić – nie jako posła! Jako zwykłego obywatela, który, tak się akurat składa, ma homoseksualną orientację.