Kraj

Bagatelizowanie czy hamletyzowanie? [Polemika]

Śpiewanie w lesie piosenek po niemiecku, których się nie rozumie, które się fałszuje, kalecząc przy tym wymowę, zapisaną zresztą fonetycznie po polsku na świstkach papieru jest śmieszne i żałosne. Przebranie się za Herr Flicka z ‘Allo ‘Allo!, żeby zjeść tort ze swastyką z wafelków takoż. Paweł Dobrosielski odpowiada Piotrowi Foreckiemu i Annie Zawadzkiej.

Opublikowaną w „Krytyce Politycznej” polemikę z moimi tezami wyrażonymi w wywiadzie udzielonym Michałowi Gostkiewiczowi („Gazeta.pl”) autorstwa dr. Piotra Foreckiego i dr Anny Zawadzkiej czytałem z rosnącym sprzeciwem i wstydem. Sprzeciwem, bo uważam, że diagnoza źródeł praktyk nacjonalistycznych wymaga wielostronnego oglądu i sięgania po różne narzędzia teoretyczne – również takie, z którymi możemy się nie w pełni zgadzać, jednocześnie dopuszczając ich użyteczność. Wstydem, bo jako badacz podobnych zjawisk nie identyfikuję się z pełnym moralnego wzmożenia i świętego oburzenia tonem. Dobrze znam ten ton – pełen pretensji do wszystkich członków „warstwy inteligenckiej”, którzy ośmielają się nie podzielać co do joty zdania swoich interlokutorów. Nie pomaga on w rozpoznaniu zjawisk, o których mowa, za to źle świadczy o posługujących się nim ekspertach.

Wysoka kultura i gówniarskie swastyki

czytaj także

Wysoka kultura i gówniarskie swastyki

Piotr Forecki, Anna Zawadzka

„Sprzeciw i wstyd” to istotne emocje, choć to nie na nich powinniśmy skupiać uwagę naszych czytelników. Trawestując Hannę Arendt – jeśli ktoś jest atakowany jako intelektualista, to musi się bronić jako intelektualista. Postaram się przy tym potraktować tekst kolegi i koleżanki po fachu na poważnym opiniotwórczym portalu z nieco większą dozą dobrej woli niż oni mój na gorąco udzielony wywiad dla popularnego medium.

Nigdzie nie napisałem, że „maluczkim” brakuje odpowiednich lektur. Jak dla mnie, można nie czytać niczego, nic mi do tego. Wskazałem jedynie, że bohaterowie reportażu TVN inspiracje do swoich działań czerpią z innego imaginarium kulturowego. Nie stawiam książek historycznych czy wspomnieniowych nad źródłami popkulturowymi. Przeciwstawienie kultury wysokiej i niskiej uważam za bezsensowne i bezużyteczne poznawczo.

To jasne, że wskazany przez autorów banalny nacjonalizm reprodukujący dominujące wzory kultury stanowi największy problem. Jednak jego zupełnie niebanalna erupcja w ostatnich dniach pokazuje, że źródłowo nie tkwi w protekcjonalnej postawie intelektualistów. Gdzie zatem? Nie mam na to pytanie gotowej odpowiedzi, jednak „odpryski popkultury” z pewnością mu sprzyjają, podobnie jak wskazane przez Foreckiego i Zawadzką działania i zaniechania konkretnych osób i instytucji. W niedawnym wywiadzie ze Sławomirem Sierakowskim Andrzej Leder stawia podobną do mojej hipotezę: „Ci którzy są, z przyczyn społecznych i kulturowych, w strefie cienia, niewidzialności, instynktownie sięgają po te znaki i słowa, które najsilniej hukną w dyskursie publicznym (…) są używane głównie przeciw i wcale nie muszą się składać w jakikolwiek intelektualnie opracowany system ideologiczny”. Silne symbole dla słabych chłopców.

Niezdolni do wstydu

„Przywiązanie do historii własnego narodu” jest mi równie dalekie jak „ten naród”. Nie posłużyłem się tym słowem jako pojęciem służącym do interpretacji rzeczywistości ani w inkryminowanym wywiadzie, ani w żadnym innym tekście. Z pokorą jednak przyjmuję powtórzenie mi przez autorów humanistycznych rudymentariów – tak, to prawda, żadne pojęcie nie jest neutralną kategorią opisu. Podzielam również ich pragnienie (jeśli trafnie je odczytuję, rzecz jasna), abyśmy wreszcie odesłali narody tam, gdzie ich miejsce, czyli na śmietnik historii.

Pytania Michała Gostkiewicza dotyczyły świętowania rocznicy urodzin Adolfa Hitlera przez polskich narodowych socjalistów. To konkretne wydarzenie było jednocześnie śmieszne i żałosne. Śpiewanie w lesie piosenek po niemiecku, których się nie rozumie, które się fałszuje, kalecząc przy tym wymowę, zapisaną zresztą fonetycznie po polsku na świstkach papieru jest śmieszne i żałosne. Przebranie się za Herr Ottona Flicka z ‘Allo ‘Allo!, żeby zjeść tort ze swastyką z wafelków takoż. To, że coś jest śmieszne i żałosne, nie oznacza, że nie może równocześnie świadczyć o bardzo groźnych tendencjach. Potencjał komediowy nie zostaje w ten sposób unieważniony.

Antycypując pełną sprzeciwu i wstydu odpowiedź, to jasne, że kryteria tego, co jest „śmieszne i żałosne” ustalane są w ramach dyskursu hegemonicznego, często właśnie protekcjonalnie przez intelektualistów. Mimo to wywołują śmiech. Można się jednocześnie śmiać i krytycznie analizować własny śmiech. Ale mimo to się śmiać. Wybuch śmiechu nie oznacza automatycznego zbagatelizowania problemu. Pomiędzy bagatelizowaniem a hamletyzowaniem rozciąga się całe spektrum możliwych intelektualnych reakcji. Dopuszczalnych, interesujących, czasem nawet pożytecznych. Co więcej, protekcjonalność – jak każda narracyjna maska – jest pewną konwencją retoryczną. A w każdej konwencji jest jednak odrobina konwencji.

Jeśli autorzy polemiki nie potrafili wyinterpretować z moich wypowiedzi, że figurze „słabego chłopca” przeciwstawiam „dorosłego człowieka”, to jest to oczywiście wina nadawcy komunikatu, że nie dość klarownie go przedstawił. Posypuję głowę popiołem. Choć sformułowanie „silny mężczyzna” nigdzie się u mnie nie pojawia, stanowi wyłącznie dopowiedzenie Foreckiego i Zawadzkiej.

Diagnozowanie infantylizmu polskiej kultury nie stanowi dla mnie jedynie protekcjonalnej igraszki. Wskazywałem w innych swoich tekstach, że uważam „dziecięcość” czy „chłopięcość” za jej istotny problem – nie będąc zresztą w tym rozpoznaniu ani pierwszym, ani specjalnie oryginalnym. Uznaję jednocześnie tupanie nogą w geście niezgody za równie infantylne, co nieskuteczne poznawczo i społecznie.

Mam zresztą wrażenie, że skuteczność oddziaływania intelektualistów w polskim społeczeństwie jest nikła. Nie mam o to do nikogo pretensji. Każdy się słucha tego, kogo chce. „Tak, są klasy, ale nie ma pomiędzy nimi walki, taka to różnica do kiedyś” – jak pisał ostatnio Janusz Rudnicki. Z pewnością jednak nie wzmacnia głosu „warstwy intelektualnej” wołanie na puszczy oraz śmiertelna seriozność.

Na koniec chciałbym bardzo serdecznie podziękować Foreckiemu i Zawadzkiej za przypomnienie o kluczowej roli, jaką w trajektoriach biograficznych odgrywa kapitał. Nieśmiało tylko zauważę, że w teorii Pierre’a Bourdieu kapitał finansowy nie ma wcale istotowej przewagi nad innymi jego rodzajami. Ostatecznie o wszystkim decyduje kapitał symboliczny.

*

dr Paweł Dobrosielski – kulturoznawca i filozof, zajmuje się naukowo analizą dyskursu, pamięcią zbiorową i studiami krytycznymi, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej UW. Autor książki Spory o Grossa. Polskie problemy z pamięcią o Żydach, Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 2017.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij