Kraj

Andrzejewski: Lekcja z porozumienia

W ochronie zdrowia pieniądze nie są najważniejsze, ale w praktyce okazują się jedynym argumentem zrozumiałym dla obu stron.

Pozornie zakończony spór Ministerstwa Zdrowia i Porozumienia Zielonogórskiego nie miał wymiaru technicznego i specjalistycznego, jak próbowali sugerować urzędnicy resortu Bartosza Arłukowicza. Nie jest to problem wyłącznie podziału nowych środków i kompetencji diagnostycznych pomiędzy lekarzy POZ a specjalistów. Tak być może było na początku, jeszcze jesienią, gdy konflikt był zamknięty w gabinetach ministerstwa i NFZ. Po nowym roku z obu stron padły słowa i zapowiedzi działań, które czynią kryzys związany z pakietem onkologicznym najważniejszym politycznie sporem od czasów likwidacji kas chorych przez rząd Leszka Millera. Ani kolejne reformy Narodowego Funduszu Zdrowia, ani nawet ustawa refundacyjna czy wprowadzenie systemu eWUŚ nie wywoływały takich emocji. W toku dyskusji i serii konferencji prasowych pojawiło się kilka ważnych kwestii, które bardzo wiele mówią nam o polskiej polityce.

W ochronie zdrowia pieniądze nie są najważniejsze, ale w praktyce okazują się jedynym  argumentem zrozumiałym dla obu stron. Ministerstwo Zdrowia zapewnia, że więcej dać nie może, na co pada odpowiedź ze strony Porozumienia Zielonogórskiego, że lekarze nie będą pracować za darmo. Wbrew pozorom argument finansowy wcale nie jest oczywisty. Minister zdrowia raz definiuje pieniądze jako – zawsze ograniczone – środki, dzięki którym możliwa jest coraz lepsza i bardziej kompleksowa opieka nad pacjentami. Jednocześnie na tym samym oddechu Bartosz Arłukowicz modyfikuje swoją definicję i stwierdza, że liderzy Porozumienia Zielonogórskiego zamiast o swoich podopiecznych, ciągle myślą o pieniądzach, bo chcą zabezpieczyć przede wszystkim własne interesy. Ta sprzeczność, której nie uniknęli również lekarze rodzinni, nie ma wyłącznie retorycznego charakteru.

Noworoczny spór o podstawy pakietu onkologicznego w dramatyczny sposób uświadomił zagrożenia związane z fetyszyzacją pieniądza w ochronie zdrowia. Pieniądz, wbrew hasłu, które pojawiło się wraz z ustawą o NFZ, wcale „nie idzie za pacjentem”. Jest wręcz przeciwnie – pacjenci, przynajmniej ci ubezpieczeni, płacą za swoje leczenie odpowiednio zryczałtowaną składkę. Nasze uczestnictwo w systemie i ekonomii ochrony zdrowia ma zatem charakter podmiotowy, a nie przedmiotowy. Doskonale wiedzą o tym zarówno urzędnicy Ministerstwa Zdrowia, jak i lekarze. Obie strony wolą się do tego specjalnie nie przyznawać, bo wówczas trzeba byłoby zmienić zestaw standardowych argumentów i socjotechnicznych sztuczek.

Pora przypomnieć kolejną oczywistość: w ochronie zdrowia pieniądze służą realizacji fundamentalnych celów w zakresie profilaktyki, leczenia i rehabilitacji. Na pewno jednak pieniądze nie są i nie mogą być celem samym w sobie.

Finansowo zbilansowany szpital, czyli powód do dumy dla dyrektora i urzędników resortu zdrowia, niekoniecznie jest miejscem, gdzie dobrze leczy się ludzi.

W wielu szpitalach, które nie mają długów, często stosuje się politykę unikania kosztownych, czyli w praktyce trudnych zabiegów, obarczonych ryzykiem powikłań i wielotygodniowych hospitalizacji. Zamiast tego wykonuje się więcej zabiegów mniej inwazyjnych, z krótkim pobytem w szpitalu, które zapewniają szpitalowi bezpieczny zysk. Nie wiem tylko, czy zyskują na tym również pacjenci.

Fetyszyzacja pieniądza prowadzi często do absurdalnych sytuacji, które jednak wcale z tego powodu nie przestają być groźne. Gdy w pierwszych dniach nowego roku okazało się, że mimo wielostronnej presji lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego nie zamierzają się ugiąć, Ministerstwo Zdrowia sięgnęło po innych zestaw środków. Nie otwieracie gabinetów? Przyjdą inni, a my im pomożemy uporać się z formalnościami. Lekarze Porozumienia Zielonogórskiego nie są nie do zastąpienia. Tym zapowiedziom towarzyszyły zapewnienia o „elastyczności” regionalnych oddziałów Narodowego Funduszu Zdrowia. Szaleństwo tego scenariusza polega na zupełnym zanegowaniu praktyki relacji pomiędzy ministerstwem jako organizatorem ochrony zdrowia, NFZ, czyli płatnikiem, oraz świadczeniodawcami: szpitalami, przychodniami i lekarzami. Nagle okazało się, że skomplikowane konkursy, setki dokumentów, zaświadczeń i często wewnętrznie sprzecznych umów z Narodowym Funduszem Zdrowia to tak naprawdę nic wielkiego. Przy odrobinie dobrej woli wszystko da się sprawnie zorganizować. Pieniądze – zapewniał Bartosz Arłukowicz – czekają na tych wszystkich lekarzy, który zdecydują się otworzyć praktykę POZ. Nowych i, co najważniejsze, niezrzeszonych lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej minister zdrowia potrzebuje najbardziej.

Konflikt Arłukowicza z lekarzami rodzinnymi odświeżył neoliberalną niechęć do jakiejkolwiek formy pracowniczej kooperacji. Chociaż Porozumienie Zielonogórskie jest federacją pracodawców ochrony zdrowia, głównie w obszarze POZ, skupia również lekarzy prowadzących praktyki indywidualne. Reprezentuje więc przede wszystkim korporacyjnych interes lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej.

Nazywanie, zwłaszcza w początkowej fazie konfliktu, federacji pracodawców związkiem zawodowym nie jest uproszczeniem czy błędem, lecz intencjonalną próbą zmiany ich politycznego statusu. W Polsce działalność związkowa kojarzy się niestety z nieracjonalną i dokuczliwą manifestacją grupowego egoizmu, która burzy porządek życia publicznego. Liderzy protestów niemal zawsze przedstawiani są jako zakłamani działacze, uwikłani w różne podejrzane interesy, manipulujący tymi, którzy uczciwie pracują.

Tacy wyobrażeni związkowcy – tym razem w tej roli wystapili lekarze Porozumienia Zielonogórskiego – zawsze blokują konieczne reformy oraz ignorują szansę modernizacji, jaką daje im rząd.

Taki przekaz nie tylko niepotrzebne antagonizuje pacjentów i lekarzy, lecz również podważa prawo do pracowniczej organizacji. Nieprzypadkowo w trakcie kryzysu pojawiały się głosy, by Porozumienie złamać, zniszczyć i wewnętrznie skłócić. To przecież elementarz antyzwiązkowej i antypracowniczej polityki. Bartosz Arłukowicz, kiedyś związany z lewicą, nawet po podpisaniu porozumienia nie dawał za wygraną. Jego zdaniem im mniej uzwiązkowienia, tym więcej bezpieczeństwa dla pacjentów.

Atak ministra zdrowia na Porozumienie Zielonogórskie był raczej zaplanowaną, a nie spontaniczną, próbą dezintegracji środowiska lekarskiego – niezależnie, czy przyjmuje ona formę federacji, korporacji czy związku zawodowego. Zbliżają się wybory i jakikolwiek dłuższy czy odczuwalny dla pacjentów protest byłby dla rządu Ewy Kopacz bardzo niewygodny. Dlatego Bartosz Arłukowicz działał z taką determinacją. Lekarze pozbawieni silnej reprezentacji mają zdecydowanie słabszą pozycję negocjacyjną. Minister Zdrowia nie dbał więc o komfort pacjentów, lecz starał się za pomocą wątpliwych etycznie środków skompromitować i osłabić przeciwnika. Przepraszam, partnera w debacie nad kształtem ochrony zdrowia.

Mimo że porozumienie podpisano, nie ma mowy o zakończeniu konfliktu. Bartosz Arłukowicz wciąż w Porozumieniu Zielonogórskim widzi roszczeniowych biznesmenów ze skłonnościami monopolistycznymi. Lekarze z kolei, być może licząc na dymisję ministra zdrowia, zdecydowali się przyjąć skorygowaną propozycję. Jest to jednak raczej sposób na przeczekanie, a nie długofalowa strategia. Nie ma wątpliwości, że problem pakietu onkologicznego niebawem wróci. Najpewniej na odcinku diagnostyki medycznej.

Propozycja Ministerstwa Zdrowia zakłada bowiem zdecydowane zwiększenie wczesnej wykrywalności nowotworów. Aby ten cel osiągnąć, potrzebne są tysiące badań diagnostycznych: USG, tomografii, rezonansu magnetycznego i innych. Tylko że braków kadrowych i infrastrukturalnych nie da się nadrobić nawet podczas całonocnej dyskusji. Minister zdrowia świętuje więc wątpliwy i bardzo krótkotrwały sukces. Sytuację w podstawowej opiece zdrowotnej chwilowo ma opanowaną – a co będzie późnej i gdzie indziej, to zobaczymy. Na pewno najszybciej przekonają się o tym pacjenci. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Andrzejewski
Łukasz Andrzejewski
Publicysta
Łukasz Andrzejewski – adiunkt w Instytucie Psychologii Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, publicysta „Medycyny Praktycznej”, autor książki „Polityka nowotworowa” i współautor „Jak rozmawiać z pacjentem? Anatomia komunikacji w praktyce lekarskiej”, zainteresowany społecznymi podstawami ochrony zdrowia oraz psychologicznymi uwarunkowaniami leczenia onkologicznego, zwłaszcza raka płuca. Stypendysta Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu (IWM), Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku oraz finalista Nagrody Naukowej tygodnika „Polityka”. Członek Zespołu Krytyki Politycznej i prezes zarządu Polskiej Ligi Walki z Rakiem oraz członek europejskich grup doradczych Patient Support Working Group i Acces2Medicines. Aktualnie pracuje nad książką analizującą proces transformacji ustrojowej w Polsce z punktu widzenia chorych na nowotwory. Mieszka w Polsce i Izraelu.
Zamknij