Póki sam nie stałeś się uchodźcą, nie chcesz wpuścić ich za swój próg – przecież nie ty pozbawiłeś ich domów, nie ty masz teraz zaspokajać ich życiowe potrzeby.
Nikt nie lubi uchodźców, wygnańców, uciekinierów. Chętnie mówi się o nich w telewizji, ochoczo spotykają się z nimi dziennikarze, politycy opiekują się nimi na pokaz, jednak tak naprawdę nikomu nie są potrzebni.
Budzą lęk i nieufność. Przeszkadzają, robi się ich zbyt wielu, stają się natarczywi.
Naszego humanizmu i współczucia wystarcza tylko na tyle, by udzielić im moralnego wsparcia. Dalej niech sobie radzą sami – na tyle, na ile umieją; na tyle, na ile im pozwolimy. Łatwo się do nich przyzwyczajasz, szybko zaczynasz ich rozpoznawać, szybko uczysz się ich retoryki, z łatwością wypracowujesz dotyczący ich zestaw wytłumaczeń i kontrargumentów.
Zaczynają drażnić – swoją bezradnością, bezbronnością, bezustannym jęczeniem, urazą wobec całego świata, pretensjami do wszystkich wokół, niemożnością samodzielnego rozwiązania swych problemów.
Słabość tylko na krótko rodzi pragnienie pomagania, brania czynnego udziału w rozwiązywaniu trudnej sytuacji. Potem po prostu odrzuca.
Nikt nie lubi słabych, słusznie widząc w ich zachowaniu własne kompleksy i fobie. Silnych tak naprawdę też nikt nie lubi, jednak niechęć do silnego, przynajmniej do silniejszego od ciebie, można traktować jako strach. Dlatego w większości wypadków niechęć do silniejszego się ukrywa, z całych sił starając się w kontaktach z nim udawać równego – też silnego, też pewnego siebie, też dalekiego od towarzystwa słabych i urażonych.
Odgrywamy silnych i staramy się mówić z pozycji siły, by ukryć własne zagubienie i niezdecydowanie. Nie przynosi nam to chwały, ale w większości wypadków nikt niczego nie zauważa. Wszyscy natomiast zauważają słabych, kiedy skarżą się i żądają sprawiedliwości. Im bardziej rzeczowo żądają, tym większy ich żądania wywołują sprzeciw: jakim prawem pozbawiają mnie mojej równowagi, czemuż dyktują mi swoją prawdę, dlaczego koniecznie muszę się z nią zgadzać, dlaczego nie mogę mieć wątpliwości co do rzeczy oczywistych, nie akceptować tych oczywistości, zaprzeczać temu, co doskonale wiem?
Nikomu z nas nie podoba się, kiedy usiłują pobawić nas konformizmu, obojętności, sprzedajności. Przecież tak wygodnie mieć spokój, iluzje, autosugestie. Świat może szaleć i się walić, póki nie dotyczy to bezpośrednio ciebie, kiedy możesz odejść na bok i z zimnym (a tak naprawdę przerażonym i nerwowym) zainteresowaniem obserwować, jak silny radzi sobie ze słabym, z jakich argumentów przy tym korzysta, jak usprawiedliwia własną siłę, jak potępia słabość oponentów. Póki sam nie stałeś się uchodźcą, masz pełne prawo nie wpuszczać ich za swój próg – nie ty pozbawiłeś ich domów, nie ty masz teraz zaspokajać ich życiowe potrzeby.
Ilu się ich widywało – starych uciekinierów z obozu socjalistycznego, bałkańskich rówieśników, studentów z krajów Azji i Afryki. Na europejskich uniwersytetach i w amerykańskich księgarniach, na spotkaniach autorskich i demonstracjach politycznych.
Pozbawieni ojczyzny, pozbawieni praw, rzuceni w obcy świat, który się nimi nie interesował – zawsze chciało się wierzyć, że nic podobnego nie przydarzy się moim rodakom. Opowiadali historie, wymieniali imiona swych wrogów, jednak prawie żaden z nich nie próbował spojrzeć w przyszłość, nawet nie zaczynał mówić o planach i perspektywach. Ich plany zostały w ojczyźnie, ich przyszłość definiowana była przez przeszłość, ich głównym życiowym osiągnięciem okazywała się wielka strata, wielka pustka, szalona próżnia. Każdy z nich budził współczucie i solidarność, każdego chciało się przepraszać, od każdego z nich słychać było głos prawdy i buntu, każdemu z nich mówiło się słowa pociechy, z każdym z nich przychodziło się żegnać jak z prawdziwym bratem w walce i oporze.
Każdy wrzynał się w pamięć na resztę życia. Każdy znikał z niej już następnego ranka.
Tekst ukazał się na stronie TCN.
Tłum. Michał Petryk