Dlaczego premier Tusk ma z nią tak ogromny problem?
W ostatnim tekście o referendum zastanawiałam się, jakie są możliwe scenariusze w przypadku odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz w referendum: czy Rada Miasta uszanuje wolę mieszkańców i zdecyduje się przeprowadzić nowe wybory, czy też ją zignoruje, co będzie jednoznaczne z powołaniem komisarza. Dziś już wiemy, że decyzja nie jest w rękach radnych, tylko szefa PO, ponieważ nawet jeśli warszawiacy odwołają Gronkiewicz-Waltz, to Tusk dopilnuje, żeby mająca większość w Radzie Miasta Warszawy Platforma przypadkiem nie zorganizowała przedterminowych wyborów i wybrała zarząd komisaryczny. A wtedy premier pokaże obywatelom gest Kozakiewicza i na komisarza powoła HGW.
W walce z demokracją bezpośrednią w sukurs premierowi przyszedł prezydent Bronisław Komorowski. Choć intencją nowego projektu ustawy prezydenckiej miało być zwiększenie wpływu mieszkańców na decyzje w samorządach, to w praktyce zabetonuje ona lokalne sceny polityczne, bo prezydenci staną się dzięki niej właściwie nieusuwalni. W wyniku interwencji Unii Metropolii Polskich, zrzeszającej prezydentów największych miast, podniesiono próg frekwencji w lokalnych referendach odwoławczych – z obowiązujących dziś 3/5 do takiej samej liczby mieszkańców, którzy głosowali w ostatnich wyborach samorządowych. W konsekwencji prawdopodobieństwo odwołania miejskich włodarzy, i tak już niskie (w ostatniej kadencji z powodu zbyt niskiej frekwencji tylko 17% referendów było ważnych), spadnie niemalże do zera. Co przy braku limitu kadencji – w wielu polskich miastach prezydenci rządzą nieprzerwanie od lat kilkunastu – może doprowadzić do tego, że będziemy mieć nie tyle „zawodowych”, ile „dożywotnich” prezydentów.
Prezydencka ustawa w tym kształcie już w piątek, 30 sierpnia, trafi pod obrady Sejmu. O czym poinformował dziś minister Dziekoński, po tym jak w poniedziałek odbyło się owiane tajemnicą spotkanie z przeciwnikami podwyższenia frekwencji w lokalnych referendach odwoławczych.
Na zdjęciach z tego spotkania w Kancelarii Prezydenta widzimy osiem osób dyskutujących przy herbatce i kanapkach z ministrem. Jest Paweł Kukiz z ruchu na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych, Major Fydrych z Pomarańczowej Alternatywy i Piotr Ikonowicz. Czyżby byli to jedyni sprawiedliwi pragnący bronić demokracji bezpośredniej w polskich miastach? Nie umniejszając ich zaangażowania – nie.
Aktywiści miejscy, organizacje obywatelskie i ruchy społeczne z całej Polski zaangażowane były w prace nad ustawą od 2011 roku i sukcesywnie zgłaszały merytoryczne uwagi do jej kolejnych wersji (wszystkie widnieją na stronie kancelarii), na długo zanim Olgierd Dziekoński (po śmierci prof. Michała Kuleszy) stał się osobą odpowiedzialną za przygotowanie projektu ustawy. Opiniowały ją m.in. LiquidDemocracy.pl, Fundacja Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, Stowarzyszenia Demokracja Bezpośrednia czy wreszcie różne oddolne miejskie organizacje obywatelskie ze wszystkich miast Polski tworzące Kongres Ruchów Miejskich. Większość z nich negatywnie odnosiła się do pomysłu podniesienia progu frekwencji w referendach lokalnych, jako de facto uniemożliwiającego ich przeprowadzenie.
Dlaczego więc nie zostały zaproszone na poniedziałkowe spotkanie? Pewnie dlatego, że im minister Dziekoński nie mógłby tak lekko i łatwo odpowiedzieć, że czas na dyskusję już się skończył, a proces konsultacyjny był bardzo głęboki.
Organizacje te brały w nim udział od początku i do tej pory nie doczekały się na swoje uwagi odpowiedzi ani nie zostały zaproszone do rozmowy. Nie wspominając już o tym, że przyspieszone przedstawienie projektu ustawy Sejmowi pozwoli skutecznie osłabić nabierającą rozpędu kampanię społeczną „Obywatele decydują”, mającą na celu wzmocnienie narzędzi demokracji uczestniczącej, m.in. ustaw obywatelskich, referendów czy inicjatyw uchwałodawczych. W pierwszej połowie sierpnia przedstawiciele kilkunastu inicjatyw i organizacji społecznych, m.in. Solidarności, Krytyki Politycznej czy Zielonych 2004, spotkali się w Łodzi pod hasłem „Referenda dla obywateli, nie dla partii” i rozpoczęli pracę nad przygotowaniem obywatelskiego projektu ustawy o referendach, zarówno krajowych, jak i lokalnych.
Pozostaje mieć nadzieję, że posłowie nie ugną się ani pod presją prezydentów miast, ani pod groźbą utraty władzy przez Platofrmę w Warszawie i nie przyjmą ustawy w tej formie. I że po piątkowych obradach powrócą do zerwanego przez Kancelarię Prezydenta dialogu z organizacjami obywatelskimi, ruchami społecznymi i miejskimi aktywistami. A jeśli nadzieja – jak to bywa – okaże się matką głupich, pozostanie wyjść na ulicę i w bezpośredni sposób się temu przeciwstawić.