Twój koszyk jest obecnie pusty!
Pociąg Eurozona Express nam odjeżdża
Angela Merkel i Emmanuel Macron porozumieli się w sprawie stworzenia wspólnego budżetu strefy euro. Co wynika ze spotkania przywódców Niemiec i Francji?
Pociąg zaraz odjeżdża. Nie wiemy jeszcze, w jakim tempie, bo ładująca do pieca palacz woli nie przegrzać kotła, zaś samozwańczy maszynista daje całą naprzód; jak dotąd najwięcej pary idzie więc w gwizdek. Trudno też powiedzieć, czy załodze lokomotywy nie przydarzy się jakiś bunt pasażerów – wściekłych nie tyle nawet na prędkość jazdy, ile na nierówne ceny biletów, na przeładowane ich zdaniem wagony i doczepianie kolejnych, a do tego rażąco różny catering między klasą biznes i resztą, wreszcie niewygody jazdy na dachu i na buforach. Trochę też nie wiadomo, w którą stronę pojadą, czy po drodze jakiś wagon się nie odczepi, względnie ktoś nie wyleci przez okno, no i czy cała ta wycieczka nie zakończy się spektakularną katastrofą. A do tego wszystkiego nie wiadomo, kto będzie płacił za węgiel. Niemniej chyba rzeczywiście ruszą.
A my? Stoimy tam, gdzie dojechaliśmy. Trochę naszych już dawno przeskoczyło do innych wagonów, ale żeby zaraz doczepiać własny na tę kolejną trasę? Bez jaj, bez nas i tak nie odjadą. I to właściwie byłoby tyle w temacie ogłoszenia przez Emmanuela Macrona i Angelę Merkel planów stworzenia równoległego budżetu dla strefy euro.
Szczegółów nie ma na razie zbyt wiele – trochę się zapewne pojawi na szczycie UE za tydzień – ale trend jest dość oczywisty. Rozmowy liderów dwóch najważniejszych państw Europy w podberlińskim zamku Meseberg przyniosły zarys kompromisu wewnątrz „karolińskiego jądra” UE na temat jej przyszłości. Wspólny budżet strefy euro w ciągu trzech lat dla wzmocnienia inwestycji i ułatwienia (dotąd nieudanej) konwergencji między gospodarkami państw członkowskich; Europejski Fundusz Walutowy jako pożyczkodawca ostatniej instancji na wypadek kryzysów finansowych; nacisk na większą solidarność UE w sprawie uchodźców, ograniczanie imigracji do Europy, wzmocnienie Fronteksu, mniej komisarzy europejskich.
Niewiadomych jest mnóstwo i nie są to bynajmniej kwestie techniczne. Jak wielki budżet i w jaki sposób finansowany – przez podatek ogólnoeuropejski czy składki narodowe? Kierunek i skala redystrybucji nadwyżek? Horyzont czasowy unii bankowej – skoro kanclerz Merkel mówi, że najpierw (!) trzeba zredukować ryzyka w sektorze? Jak będzie warunkowana pomoc EFW i co to będzie miało wspólnego z zamordyzmem fiskalnym trojki?
To wszystko będzie przedmiotem bardzo twardych negocjacji, lobbingu, starcia interesów i doktryn. A w tle codzienny plebiscyt narodowych demokracji medialnych, w którym rządzący będą przekonywać swych wyborców, że nowy układ będzie korzystny dla nich, a także szantażować partnerów wetem i wizją zwycięstwa jakichś faszystów; w którym Gaulandy, Strachowie i Wildersowie wszystkich krajów strefy euro będą bronić honoru i suwerenności swych etnosów i „tradycyjnych sposobów życia”, w którym wreszcie cholernie trudno będzie wyartykułować cokolwiek innego niż „płyniemy z głównym nurtem” albo „stawiamy tej rzece tamę”. To samo zatem, co przez ostatnie dekady, tylko bardziej.
Kłopot dla Polski polega na tym, że cały ten spór będzie nas dotyczyć niejako z boku – pośrednio bowiem wizja równoległego budżetu wpłynie na negocjacje ram budżetowych dla całej Unii. I należy się tu spodziewać jeszcze głębszego niż dotąd zapowiadany, zwrotu z osi redystrybucji Zachód-Wschód na Centrum-Południe. A jak się Wschodowi coś nie spodoba, to w tle zawsze pozostanie straszak pt. podzielimy się kasą już tylko we własnym gronie. I nie trzeba będzie artykułów siódmych, procedur ochrony praworządności, ani tym bardziej żadnych nowo tworzonych „komisji kopenhaskich”: Unia Europejska w starym kształcie zostanie wydrążona z treści solidarnościowej, czyli – mówiąc wprost – z mechanizmów dzielenia pieniędzy jakkolwiek inaczej, niż wedle darwinistycznej zasady przewagi najlepiej przystosowanych.
Walka o przyszły kształt „tej prawdziwej” (czyli dzielącej prawdziwą kasę i robiącej prawdziwą politykę na zewnątrz) UE będzie rozgrywać się przede wszystkim w strefie euro. Zapewne potrwa długo, bo sprzecznych interesów i silnych aktorów jest w niej dużo, nie mówiąc o czynniku zewnętrznym, czyli walącym się liberalnym ładzie międzynarodowym. Tak czy inaczej, będziemy raczej – sorry na nadmiar eklektycznej metaforyki – widzem w tym teatrze niż aktorem tego dramatu. Spieszmy się zatem zmieniać władzę w najbliższych wyborach – to może w połowie pierwszego aktu nas jeszcze wpuszczą na scenę.

















