To czy polska gospodarka wypracuje jednocześnie szybki wzrost średniego dochodu i niskie nierówności ma fundamentalne znaczenie dla naszej przyszłości. Będzie o to trudno bez postawienia na kapitał ludzki zamiast rozwoju opartego na niskich kosztach pracy.
W okresie stu lat od odzyskania przez Polskę niepodległości wzrost przeciętnego dobrobytu i nierówności szły ramię w ramię – w PRL-u obydwa wskaźniki stały na niskim, a w III RP na wysokim poziomie. Rozerwanie tego klinczu to dziś największe wyzwanie polskiej polityki gospodarczej.
czytaj także
Na okrągłą, listopadową rocznicę do debaty publicznej trafiło kilka interesujących analiz rozwoju polskiego dobrobytu na przestrzeni wieku (nasza, FOR-u oraz Marcina Piątkowskiego). Wszystkie te analizy za wskaźnik dobrobytu brały PKB per capita w cenach stałych. To dobra miara porównawcza, bo opisuje, ile średni obywatel produkuje w ciągu roku. Problem w tym, że średni obywatel nie istnieje. Aby uzyskać pełny obraz dobrobytu w społeczeństwie trzeba spojrzeć, jak dochód jest dzielony pomiędzy jego rzeczywistych obywateli, bardzo przecież od siebie różnych.
Mierzenie nierówności jest, niestety, dużo trudniejszym wyzwaniem niż mierzenie średnich. Dobrej jakości dane sondażowe o dochodach Polaków są dostępne dopiero od lat 80. Dobrym (bo dostępnym) przybliżeniem zjawiska nierówności jest też spojrzenie na dochody najbogatszych. W tym zakresie istnieją dobre dane – podatkowe. Możemy sprawdzić, ile osób znajdowało się w najwyższych progach i jaki miały dochód. Wraz z Filipem Novokmetem z University of Bonn i Paris School of Economics zebraliśmy, usystematyzowaliśmy i opublikowaliśmy te dane dla Polski dla lat 1892-2015.
W okresie międzywojennym polska gospodarka miała ogromne ambicje, ale słabe osiągnięcia: średnie PKB na osobę praktycznie nie zmieniło się pomiędzy rokiem 1918 a 1939. Początki niepodległości wyglądały, co prawda, bardzo obiecująco. I wojna światowa i pierwsze reformy społeczne skutkowały bowiem dość niskim poziomem nierówności. I tak, w 1924 roku, 1 procent najbogatszych obywateli RP zarabiał 8 procent całkowitego dochodu. Po całej serii kryzysów ekonomicznych i autorytaryzacji państwa pod rządami sanacji, nierówności znalazły się jednak na znacznie wyższym poziomie. W 1936 górny procent najbogatszych zarabiał już prawie dwukrotnie więcej. Wzrost nierówności połączony z ogólną stagnacją gospodarczą oznaczał zatem, że dochody większości Polaków w tym czasie realnie spadły! Dlaczego tak się stało?
Kryzys gospodarczy lat 1924-25 oraz wojna celna z Niemcami dotknęły w głównej mierze eksporterów oraz właścicieli zakładów przemysłowych. Spowodowało to dużą koncentrację przemysłu w rękach tych niewielu właścicieli, którzy byli wstanie przetrwać ciężkie czasy. Następnie Wielki Kryzys (1930) przyniósł gigantyczny spadek cen produktów rolnych, wyrządzając nieproporcjonalne szkody większości społeczeństwa (60 procent!), która żyła wówczas z rolnictwa, przede wszystkim w małych i niewydajnych gospodarstwach. Żeby powstrzymać spadek dochodu, rolnicy musieli zwiększyć produkcję, co często prowadziło do ograniczenia własnej konsumpcji i głodu. Jak na ironię, deflacja pomogła ciągle nielicznym pracownikom umysłowym, których dochody nominalne nie zmieniły się istotnie, natomiast mogli oni cieszyć się niższymi cenami żywności. Kapitaliści, z drugiej strony, wykorzystali swoją siłę ekonomiczną (i polityczną), żeby stworzyć kartele i zapobiec spadkom cen dóbr przemysłowych. Udział najbogatszych w dochodzie rósł więc głównie dlatego, że udało im się obronić przed kryzysem, podczas gdy pozostałe 99 procent społeczeństwa doświadczyło spadku dochodu na niewyobrażalną dzisiaj skalę.
U progu II wojny światowej Polska była krajem wysokich nierówności. Pod jej koniec hasła sprawiedliwości społecznej i „wyrównania krzywd” legły u podstaw legitymizacji nowego, komunistycznego porządku polityczno-gospodarczego. Na pierwsze działania nie trzeba było długo czekać. Fala nacjonalizacji przemysłu w 1947 roku oraz tzw. bitwa o handel doprowadziły do wyeliminowania prywatnego kapitału z gospodarki, kolektywizacja rolnictwa uderzyła w dużych właścicieli ziemskich, a kontrola płac wyrównała pensje. Udział dochodu trafiającego do procenta najbogatszych gwałtownie spadł – w 1947 roku wynosił niecałe 9 procent, w 1955 roku już tylko 5 procent. Nierówności dochodowe utrzymywały się na bardzo niskim poziomie praktycznie do końca komunizmu. W porównaniu do krajów kapitalistycznych PRL była krajem egalitarnym, ale jednocześnie biednym. W porównaniu do II RP – egalitarnym i bogatym. Jednocześnie, choć brakuje na ten temat danych, to podejrzewamy, że nierówności konsumpcyjne (dostęp do dóbr) były w tym okresie istotnie większe niż dochodowe – podobnie pewnie myślą wszyscy, którzy musieli stać godzinami w kolejkach do sklepów. Doświadczenie PRL-u uczy też, że radykalne polityki i instytucje są w stanie błyskawicznie zniwelować nierówności – ale i spowolnić wzrost.
Po upadku komunizmu, równolegle ze wzrostem średniego dochodu nastąpił znaczący i stabilny wzrost nierówności. Obecnie ponad 13 procent całkowitego dochodu trafia do 1 procenta najbogatszych. Owoce wzrostu gospodarczego z okresu między rokiem 1989 a 2015, w dwukrotnie większej części trafiły do tej grupy niż do 50 procent najbiedniejszych. W konsekwencji Polska znajduje się obecnie wśród najbardziej nierównych krajów Unii Europejskiej, takich jak Niemcy (procent najbogatszych zarabia tam 13 procent dochodu) czy Wielka Brytania (14 proc.). Rozwarstwienie dochodów w Polsce jest nie tylko większe niż we Francji (11 proc.) czy Szwecji (9 proc.), ale również na Węgrzech (10 procent) czy w Czechach (9 proc.). Na szczęście daleko nam jeszcze do światowych liderów nierówności, takich jak USA czy Rosja, gdzie do procenta najbogatszych trafia ponad 20 proc. dochodu.
Najszybciej nierówności rosły w pierwszych latach po transformacji oraz w okresie wchodzenia Polski do Unii Europejskiej. Ten pierwszy wzrost tłumaczyć należy decentralizacją siatki płac, prywatyzacją firm państwowych i pojawieniem się nowych, prywatnych przedsiębiorstw. Wzrost nierówności w tym drugim, bliższym nam okresie wynika ze wzrostu znaczeniu kapitału w gospodarce. Gdy własność kapitału jest bardziej skoncentrowana niż pracy, wzrost dochodu z kapitału przekłada się na wzrost nierówności.
Ekonomiści są coraz bardziej zgodni, że przyczyn wzrostu dochodów z kapitału należy szukać w niedawnej fali globalizacji. Jednym z jej skutków był napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski. Te przyczyniły się do gwałtownego wzrostu gospodarczego, ale przyniosły również technologię faworyzującą kapitał. Z drugiej strony, rozwój handlu spowodował wzrost konkurencji z krajów rozwijających się (np. Chin) i zastąpienie praco-chłonnych sektorów gospodarki (np. włókiennictwo), sektorami bazującymi na kapitale (np. przemysł samochodowy). Nie bez znaczenia były również wzrost siły korporacji międzynarodowych i powstanie globalnych łańcuchów dostaw (global value chains), które osłabiły pozycję pracowników w Polsce.
Historia wzrostu gospodarczego i nierówności w Polsce pokazuje, że w ocenie poszczególnych systemów społecznych trzeba brać pod uwagę zarówno ogólny rozwój, jak i jego egalitarność. PRL wprawdzie w miarę sprawiedliwie dzieliła dochód narodowy, ale tempo jego wzrostu było daleko poniżej potencjału. System upadł, bo ograniczał wolność i prowadził do kryzysów. III RP stała się europejskim czempionem wzrostu, ale trafiła do pierwszej ligi nierówności. Tę okrutną zależność pomiędzy wzrostem a nierównościami złamała tylko Polska przedwojenna – szkoda, że w złą stronę (było i biednie, i nierówno).
czytaj także
To czy polska gospodarka wypracuje jednocześnie szybki wzrost średniego dochodu i niskie nierówności ma fundamentalne znaczenie dla naszej przyszłości. Będzie o to trudno bez postawienia na kapitał ludzki zamiast rozwoju opartego na niskich kosztach pracy. Jeśli jednak chcemy doczekać się kolejnych Marii Skłodowskich, musimy jeszcze bardziej zadbać o równość szans. W społeczeństwie wysokich nierówności podstawowe znaczenie ma to, w jakiej rodzinie się urodziłaś – od tego zależą twoje przyszłe osiągnięcia. W takich warunkach ani biedna Marysia, ani nawet Marysia z klasy średniej nie zostanie Skłodowską. A bez takich Skłodowskich, stracimy wkrótce dynamizm i atrakcyjność.
Na podstawie artykułu Pawła Bukowskiego i Filipa Novokmeta Top Incomes during Wars, Communism and Capitalism: Poland 1892-2015 opublikowanego w LSE International Inequalities Institute Working Paper 17, 2017.
***
Paweł Bukowski – pracownik Centre for Economic Performance w London School of Economics, członek Grupy Eksperckiej „Dobrobyt na Pokolenia”.