Jakąkolwiek, byle nie umrzeć w Polsce z zimna lub głodu przez żenująco niskie wypłaty.
Pomysł Donalda Tuska na czterodniowy tydzień pracy? Jestem za! 35 godzin zaproponowane przez Lewicę? Też super. W sam raz, żeby pozwolić sobie na znalezienie dodatkowej fuchy.
W ten dodatkowy dzień można sprzątać, jeździć taksówką, dostarczać jedzenie do domów samochodem lub hulajnogą. Można też pójść do lasu zebrać chrust, grzyby albo zainteresować się freeganizmem. Cokolwiek, byle nie umrzeć w Polsce z zimna lub głodu przez żenująco niskie pensje.
500 plus? Do niedawna na korepetycje, teraz na ziemniaki
Ostatecznie można też cały dzień przespać. Jak się śpi, to się mniej chce jeść. Nie wiem, dlaczego minister Czarnek jeszcze nie wystąpił z tą radą, skoro kilka dni temu sugerował, że jeść można po prostu mniej i w ten sposób pokonać drożyznę.
Na pewno nie miał złych intencji: pamiętamy przecież, jak martwił się, że dziewczynki po pandemii nabierają ciała. A tu proszę, rozwiązanie problemu otyłości samo się znalazło.
czytaj także
Zanim znajdziemy sobie dodatkowe zajęcie, krótszy tydzień pracy pozwoli nam więcej czasu spędzić z przemęczonymi dziećmi, posłuchać, jak przygotowując się do klasówki z HiT, deklamują wszystkie błędy i wypaczenia polityki klimatycznej UE albo mówią coś o Janiepawlu. Choć lepiej byłoby niczego o tym nie wiedzieć i mieć nadzieję, że dziecko, jak szybko się nauczyło, tak i szybko zapomni.
Krótszy tydzień pracy oznacza, że dłużej dziennie trzeba będzie słuchać jęków potomstwa, że chcą pójść na kurs rysunku, gry na pianinie, siatkówkę, ściankę albo jakiś workout. A ty będziesz uciekać wzrokiem, zmieniać temat i wić się, bo pracujesz w budżetówce, masz dwadzieścia lat doświadczenia, studia wyższe i podyplomowe i zarabiasz jako nauczycielka dyplomowana 3300 zł na rękę, albo 1000 zł mniej, jeśli dopiero zaczęłaś piękną przygodę z nauczycielstwem.
Albo jesteś księgową, pracujesz w urzędzie skarbowym i zarabiasz 3200, albo pracowniczką ZUS z niezbyt długim stażem, z nieco ponad 2000 zł na rękę; pielęgniarką z wieloletnim doświadczeniem, której pensja nie wzrosła i nadal oscyluje wokół 3000, podczas gdy twoje młodsze koleżanki załapały się na podwyżkę od 1 lipca.
Nawet 500 plus nie pozwoli ci na spokojny sen, bo rachunek za prąd jest o 200 zł wyższy niż jeszcze dwa miesiące temu, podrożały benzyna i jedzenie, dom ogrzewasz piecykiem gazowym, a kredyt, który na niego wzięłaś, spłacasz na zmiennym oprocentowaniu.
Etat to za mało
Ale ty i tak od lat każdą wolną chwilę wykorzystujesz, żeby dorobić. Bo etat starcza, by przetrwać, ale na życie już nie. Chyba że nie masz dzieci i „wygórowanych” potrzeb.
Tak jest skonstruowana cała sfera budżetowa, żeby człowiek miał chęć dać z siebie wszystko, żeby wziął jeszcze pół etatu pod tablicą i w ten sposób udowodnił, że nauczycieli jest zbyt wielu, śmiało można ciąć zatrudnienie i reformować edukację, upychając do jednej klasy po trzydzieści parę osób.
Fakt, że brakuje w tej chwili nawet 20 tysięcy nauczycieli, daje szansę dorobienia tym, co w szkołach pozostali. Ci, jeśli nie biorą akurat dodatkowych etatów po kolegach, wieczorami udzielają korepetycji, pracują jako telemarketerzy czy taksówkarze. Albo sprzątają toalety, jak Aneta Korycińska, twórczyni bloga Baba od polskiego, która opowiada o tym w „Newsweeku”: „Sprzątałam toalety w knajpie, żeby dorobić do pensji w renomowanym liceum. […] Dorabiałam zawsze, już idąc do pracy jako nauczycielka, wiedziałam, że będę musiała dorabiać. Mam 34 lata, moje pokolenie nie miało złudzeń, że w szkole da się zarobić. To jest trochę wolontariat”.
Nauczyciele nie chcą być „przegrywami”, którzy dopłacają do swojego miejsca pracy
czytaj także
Dla takich pracowników skrócenie czasu pracy to bajki dla naiwnych. Chodzi o to, by pielęgniarce podsunąć myśl, że opłaca się brać nadgodziny i łatać etaty. Czas pracy pielęgniarki na etacie nie powinien przekraczać 37 godzin 55 minut, ale przecież etaty można łączyć i już przy podpisywaniu umowy wyraża się zgodę na dłuższy wymiar czasu pracy. Dwunastogodzinne dyżury to norma, są przecież i 48-godzinne. Pielęgniarskie i lekarskie.
Lekarze wyjeżdżają do innych krajów europejskich właśnie po to, by móc na jednym etacie zarobić tyle, ile w Polsce na kilku łączonych w podmiotach państwowych i prywatnych. To samo dotyczy ZUS-u i skarbówki, gdzie nadgodziny są normą, choć coraz mniej się opłacają, ale bez nich cały system runie.
Krótszy dzień pracy bez podwyżek to żart
Zanim więc zaczniemy rozmawiać o skracaniu dnia pracy, na poważnie porozmawiajmy o tym, czy za pracę na jednym etacie da się nie tylko „jakoś” przetrwać, zaciskając pasa, ale po prostu żyć, bez poczucia wstydu, wycofywania się z życia publicznego i omijania znajomych, których stać na wyjście do knajpy i wakacje.
„Najlepiej by było, abyśmy przychodzili do pracy wysrani i wysikani”
czytaj także
A zatem zanim zaczniemy rozmawiać o tym, by przy tej samej płacy pracować krócej, bo to się wszystkim opłaca, porozmawiajmy może o zwykłym etacie w Polsce: osiem godzin, pięć dni w tygodniu i godna płaca. Co wy na to?
Tak, dupogodziny wcale nie są wydajne, bo pracownik zmęczony popełni więcej błędów, a wypoczęty będzie miał lepsze pomysły. Ale bez fundamentu w postaci godnej płacy propozycja skróconego tygodnia pracy wciąż wygląda na szyderstwo z nas wszystkich – dorabiających i przepracowanych.