Komisja Europejska zaproponowała wprowadzenie jednolitych unijnych przepisów dotyczących płacy minimalnej. Wbrew pozorom nie byłoby to ani trudne, ani ryzykowne. A przy okazji będzie testem dla obecnej władzy w Polsce.
Dotychczasowa europejska integracja gospodarcza ogniskowała się głównie wokół tworzenia wspólnego rynku. Jednolity unijny rynek miał wygenerować mechanizmy, które same z siebie napędzałyby proces konwergencji, czyli zbliżania się krajów członkowskich pod względem poziomu rozwoju. To się zresztą w jakimś stopniu udało. Zamożność większości krajów Europy Środkowo-Wschodniej osiągnęła poziom mniej więcej trzech czwartych przeciętnej UE – licząc ją jako PKB na mieszkańca.
Przy okazji jednak się okazało, że przeciętny dochód na głowę nie oddaje w pełni poziomu życia w poszczególnych krajach członkowskich, a wspólny rynek nie wyrówna różnic w standardach bytowych – a przynajmniej nie zrobi tego w jakimś rozsądnym czasie. Kraje „starej Europy” są atrakcyjne dla mieszkańców naszej części Europy nie tylko dlatego, że są ogólnie rzecz biorąc zamożniejsze. Mają też sprawniejsze usługi publiczne, hojniejsze systemy socjalne i lepszą ochronę pracowników. Ich rzeczywistość społeczno-ekonomiczna jest generalnie bardziej przyjazna dla tak zwanego szarego człowieka, który akurat nie jest dyrektorem, profesorem lub renomowanym chirurgiem, a rodzice przypadkiem nie zostawili mu dobrze prosperującej firmy.
Nierówna Europa
W drugiej dekadzie XXI wieku pojawił się wreszcie pomysł, by w całej Unii wprowadzić wspólne standardy socjalne, które realnie wyrównałyby szanse życiowe od Bułgarii po Portugalię. Być może w trzeciej dekadzie nowego milenium uda się wreszcie zrobić pierwszy krok. Nowy skład Komisji Europejskiej pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen rozpoczął konsultacje dotyczące wprowadzenia unijnych przepisów o płacy minimalnej. Dzięki takim regulacjom pracownicy niewykwalifikowani oraz wchodzący na rynek pracy byliby traktowani w całej UE przynajmniej na zbliżonych zasadach. Choć na dźwięk hasła „europejska płaca minimalna” liberałom gospodarczym jeży się włos na głowie, to pomysł KE wcale nie jest absurdalny ani radykalny. Wręcz przeciwnie, to absolutne minimum, które powinno się załatwić już dawno.
czytaj także
Dysproporcje dochodów między krajami Unii Europejskiej wciąż są gigantyczne, nawet jeśli weźmiemy pod uwagą różnice w cenach. PKB na głowę według parytetu siły nabywczej rozciąga się od niecałych 16 tysięcy euro w Bułgarii do 40 tysięcy euro w Danii i Holandii (nie licząc Irlandii i Luksemburga, w których PKB pompują rozliczające się tam z podatków korporacje). Na terenie UE występują więc dwuipółkrotne różnice w bogactwie.
To jednak wciąż niewiele mówi o tym, jak się różni sytuacja klasy pracującej w najbiedniejszych i najbogatszych krajach Europy, ponieważ w różnych krajach UE zupełnie inaczej dzieli się dochód między zyski i płace. Udział płac w PKB rozciąga się od 46 procent w Słowacji i na Węgrzech (Irlandii znów nie liczymy) do 58 procent we Francji i Niemczech. Dochody samej ludności także są dzielone w odmienny sposób. Wskaźnik Giniego najwyższy jest w Bułgarii (39,6) oraz na Litwie (36,9), a najniższy na Słowacji (20,9) oraz w Słowenii (23,4). Na terenie UE mamy więc zarówno państwa rozwarstwione niczym Stany Zjednoczone, jak i najbardziej egalitarne kraje świata.
To w oczywisty sposób przekłada się na różnice w sytuacji pracujących obywateli, które są zdecydowanie wyższe, niż wynikałoby to tylko z samego porównania PKB na głowę. O ile w Rumunii aż 15 procent pracowników jest zagrożonych ubóstwem, to w Czechach i Finlandii ledwie 3 procent – pięć razy mniej. A trzeba przecież pamiętać, że ubóstwo w Rumunii wygląda zgoła inaczej niż ubóstwo w Finlandii.
Trafić w złoty środek
Na sytuację dochodową klasy pracującej wpływa oczywiście wiele czynników, z systemem podatkowym na czele. Jednak uniformizacja podatków na szczeblu unijnym, choć bez wątpienia potrzebna, jest melodią przyszłości. To operacja na wiele lat i dziesiątki dyrektyw lub rozporządzeń. Ze wszystkich czynników wpływających na płace klasy pracującej zdecydowanie najłatwiej jest ujednolicić przepisy o płacy minimalnej. A takie działanie, choć najłatwiejsze, będzie miało wymierne efekty, gdyż ustabilizuje sytuację najmniej zarabiających – czyli tych, którym instytucjonalne wsparcie najbardziej jest potrzebne.
Na pierwszy rzut oka uniformizacja przepisów dottyczących płacy minimalnej we wszystkich 27 krajach wydaje się niemożliwa. Płaca minimalna jest nie mniej zróżnicowana niż wcześniej wymienione wskaźniki. W 2019 roku w Bułgarii wynosiła ona równowartość nieco ponad 250 euro, a w Holandii prawie 1700 euro. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę parytet siły nabywczej, różnica między tymi krajami i tak jest prawie trzykrotna – liczone w ten sposób minimalne wynagrodzenie wynosi nieco ponad 500 euro w Bułgarii, a w Holandii prawie 1,5 tysiąca. To przepaść, której nie da się zasypać wpisaniem odpowiedniej kwoty do przepisów dyrektywy.
Unijna płaca minimalna musi więc brać pod uwagę bardzo duże różnice w poziomie rozwoju wszystkich członków Wspólnoty. Jeśli ustanowi się ją zbyt wysoką, to kraje mniej rozwinięte może nawiedzić epidemia bezrobocia. Jeśli będzie zbyt niska, to nie będzie miała żadnego wpływu na sytuację dochodową w krajach bogatych, szczególnie tych z północy Europy, do której umownie zalicza się nie tylko Nordyków, ale też mieszkańców Beneluksu oraz Niemców i Austriaków. Trzeba także pamiętać o bardzo dużych różnicach w cenach. Przeciętne ceny w Danii są niemal trzykrotnie wyższe niż w Bułgarii, co automatycznie przekłada się na niższe koszty życia i podwyższenie siły nabywczej w tej drugiej. Nawet w samej strefie euro ceny mogą się różnić dwukrotnie – tzw. comparative price level na Litwie wynosi 66 procent średniej unijnej, a w Finlandii 122 procent.
Akurat różnice w cenach, na obecnym etapie konwergencji gospodarczej, są zjawiskiem pozytywnym. Umożliwiają szybszy rozwój krajów mniej rozwiniętych względem tych bogatszych. Ich produkty są tańsze, dzięki czemu mogą konkurować na unijnym rynku z bardziej zaawansowanymi, lecz droższymi produktami z Zachodu kontynentu. Wprowadzenie unijnej płacy minimalnej wyrażonej kwotowo (np. na poziomie tysiąca euro) zniwelowałoby przewagi konkurencyjne krajów doganiających poprzez zmniejszenie różnic w cenach. Przyniosłoby to ich mieszkańcom więcej szkód niż pożytku.
Minimalna granica przyzwoitości
Dlatego też jedynym chyba rozsądnym wyjściem jest ustanowienie europejskiej płacy minimalnej wyrażonej nie kwotowo, lecz procentowo, w odniesieniu do mediany lub średniej krajowej. W tekście dla „Krytyki Politycznej” z kwietnia 2019 roku proponowałem poziom 55 procent krajowej mediany. To o tyle istotne, że połowa mediany jest uznawana w OECD oraz UE jako próg ubóstwa relatywnego (tj. odnoszącego się do zamożności innych). Tak więc płaca minimalna na tym poziomie sprawiłaby, że otrzymująca ją osoba na pełnym etacie nie byłaby biednym pracującym (oczywiście jeśli nie ma na utrzymaniu niepracujących członków rodziny). Komisja Europejska najprawdopodobniej będzie postulować poziom 60 procent mediany. Byłoby to jeszcze bardziej propracownicze, ale wciąż bezpieczne i oznaczałoby wzrost płacy minimalnej w zdecydowanej większości krajów UE. Według Eurostatu tylko w trzech krajach jest ona wyższa (dane za 2014 r.), a według OECD (dane za 2018 r.) tylko w dwóch – we Francji (62 procent) i Portugalii (61 procent). Najbardziej musieliby ją podnieść Estończycy, bo aż o 20 punktów procentowych.
czytaj także
Nas najbardziej interesuje, jak by to wpłynęło na sytuację w Polsce. Bezpośrednio ten wpływ byłby raczej niewielki, gdyż już teraz relatywna płaca minimalna nad Wisłą jest na dość wysokim poziomie. Według najnowszych danych GUS mediana płac w 2018 roku wyniosła 4095 zł brutto, przy płacy minimalnej 2100 zł – tak więc osiągnęliśmy wtedy poziom 51 procent mediany. Jednak w tym roku płaca minimalna wzrosła do 2,6 tys. zł, a w przyszłym ma osiągnąć poziom trzech tysięcy – o ile rząd spełni swoje zapowiedzi. Gdyby mediana rosła wciąż w tym samym tempie (niecałe 17 procent w dwa lata), to w 2021 roku powinna wynosić 4791 zł. Według tych założeń w przyszłym roku polska płaca minimalna będzie wynosić niecałe 63 procent mediany. Osiągniemy więc poziom proponowany przez KE z nawiązką bez interwencji Unii.
Europejska płaca minimalna to nie jest absurdalny ani radykalny pomysł. To absolutne minimum, które powinno się załatwić już dawno.
Nie znaczy to jednak, że dla polskich pracowników byłoby to nieistotne. Po pierwsze, wysokość minimalnego wynagrodzenia, obecnie ustanawiana w Polsce kwotowo, zostałaby formalnie i trwale ustalona na poziomie 60 procent mediany – co wymuszałoby podwyżki o co najmniej realny wzrost płac. Po drugie, uniemożliwiłoby dumping socjalny niektórym krajom UE, które jeszcze bardziej niż Polska bazują na niskich płacach. Po trzecie, najmniej istotne, wymusiłoby na GUS obliczanie mediany co rok zamiast co dwa lata, jak jest obecnie, dzięki czemu dysponowalibyśmy bardziej aktualnymi informacjami o sytuacji na rynku pracy i nierównościach.
Co ciekawe, tym rozwiązaniom sprzeciwiają się kraje skandynawskie. A to dlatego, że w Skandynawii płaca minimalna jest ustanawiana branżowo, poprzez układy zbiorowe. Można jednak znaleźć takie rozwiązania, które nie zagrożą konsensualnemu modelowi Nordyków. Na przykład kraje, w których odsetek pracowników objętych układami zbiorowymi przekracza 80 procent, byłyby z automatu wyłączane z tych przepisów (nam to absolutnie nie grozi – układy zbiorowe nad Wisłą to margines, podobnie jak w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej). Ewentualnie można by wyłączać z przepisów te krajowe branże, w których zawarto układ zbiorowy. Oczywiste jest też, że przepisy o unijnej płacy minimalnej nie zabraniałyby poszczególnym krajom członkowskim utrzymywania jej na poziomie wyższym. Wyznaczałyby jedynie minimalną granicę przyzwoitości – stawkę, która zapewnia wszystkim pracownikom w Europie nieco więcej niż biologiczną egzystencję.
czytaj także
Europejska płaca minimalna ustanowiona jako odsetek krajowej mediany lub średniej jest rozwiązaniem stosunkowo prostym do wprowadzenia, bezpiecznym, a jednocześnie wyraźnie poprawiającym sytuację pracowników niewykwalifikowanych w całej UE. Poza tym może być pierwszym krokiem w kierunku wprowadzenia całego pakietu europejskich standardów socjalnych dotyczących chociażby ochrony zdrowia, mieszkalnictwa czy usług opiekuńczych. Przy okazji będzie też doskonałym testem dla obecnej władzy – jeśli działania i zapowiedzi PiS podnoszące minimalne wynagrodzenie mają charakter długoterminowy, to polski rząd powinien chętnie poprzeć propozycję Komisji. W końcu i tak powinniśmy to osiągnąć w przyszłym roku. A jeśli rząd tego pomysłu nie poprze, będzie widać jak na dłoni, że te 4 tys. złotych minimalnej to tylko hucpa z krótkim terminem przydatności.