Gospodarka

Trump odstraszy inwestorów? Nacjonalizm ekonomiczny kontra reshoring

Hyundai i LG, których fabrykę w Ellabell najechała niedawno połowa amerykańskich służb, to niejedyni inwestorzy z Azji, którzy muszą mordować się z tamtejszą administracją, żeby Waszyngton łaskawie umożliwił im ulokowanie nad Potomakiem i Missisipi inwestycji wartych miliardy dolarów.

Pacyfikując największych partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych – jak na razie wyłącznie sojuszników – Donald Trump złamał między innymi Koreę Południową.

Seul, podobnie jak przewleczona po podłodze Unia Europejska, w zamian za nałożenie na jego towary tylko 15-procentowej taryfy importowej, zobowiązał się do zainwestowania w USA 350 mld dol. (UE – aż 650 mld). Gdyby zsumować „zobowiązania inwestycyjne”, które Trump wymusił na sojusznikach, czyli UE, Wielkiej Brytanii, Japonii i Korei Południowej, to wychodzi, że do USA powinny napłynąć bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ) warte grubo ponad bilion dolarów.

Gdyby taka kwota inwestycji obiecana została Polsce, Warszawa stanęłaby na uszach, żeby przychylić nieba inwestorom. Polska wybudowałaby nowiutkie drogi dojazdu, uzbroiłaby teren w media, podciągnęłaby świeżutkie światłowody, wybudowała blaszane baraki dla imigrantów z Indii i rozpoczęła odpowiednie szkolenia we wszystkich okolicznych urzędach pracy.

Między globalizacją a polityką wielkich mocarstw

Stany Zjednoczone nie są jednak Polską, wręcz przeciwnie, wciąż są globalnym hegemonem, nawet jeśli słabnącym. Waszyngton postanowił więc z sojuszniczymi BIZ walczyć, żeby im było trochę trudniej. Niech się hartują, dobrze mięczakom zrobi.

Nalot na czebole

W pierwszej kolejności postanowił wygarbować skórę koreańskim czebolom Hyundai oraz LG, które w 2023 roku założyły spółkę joint venture, by wybudować fabrykę ogniw do akumulatorów pojazdów elektrycznych w Ellabell w stanie Georgia. Inwestycja miała osiągnąć wartość ponad 4 mld USD i stworzyć 8,5 tys. miejsc pracy. Idealnie wpisuje się to w „porozumienie” wymuszone na Korei Południowej, więc wydawałoby się, że dopięcie projektu dwóch czeboli będzie formalnością. Okazało się jednak, że dobre chęci Koreańczyków mogą nie wystarczyć do spełnienia złożonych obietnic.

4 września na plac budowy wjechało kilkuset funkcjonariuszy całej palety amerykańskich służb, jakby każda chciała mieć choćby malutki udział w tej epickiej akcji. Kogóż tam nie było? Służba imigracyjna ICE (Immigration and Customs Enforcement), Departament Bezpieczeństwa Krajowego, FBI, antynarkotykowe DEA, alkoholowo-papierosowe ATF (Bureau of Alcohol, Tobacco, Firearms and Explosives), a nawet służby stanowe stanu Georgia. Brakowało tam jeszcze tylko CIA i lądowania marines, ale nawet bez nich sytuacja musiała wyglądać wręcz kinowo.

Według relacji CNN, pół setki zamaskowanych i uzbrojonych funkcjonariuszy wpadło na plac budowy, powodując chaos i przerażenie. Ludzie rozpierzchli się po całym obszarze, kryjąc się przed napastnikami. Niektórzy pracownicy próbowali kryć się w okolicznym stawie ściekowym, ale wykonujący nalot mieli również do dyspozycji łodzie, więc sprawnie powyławiali uciekinierów. Gdy w zasięgu wzroku nie było już nikogo wyglądającego na Azjatę, kto nie miałby założonych kajdanek, nakazano ustawić się kilkuset delikwentom w rządku pod ścianą. Przypominam, że mowa jest o inwestycji Hyundaia i LG w ogniwa elektryczne, a nie o wytwórni metamfetaminy.

Następnie każdego po kolei przepytywano i dokonywano analizy jego dokumentów. Mających coś za uszami załadowano do podstawionych autokarów i wywieziono zaledwie sto mil dalej, do ośrodka przetrzymywania w Folkstone, gdzie sobie grzecznie poczekają na deportację.

Realia, z którymi USA walczyły podczas zimnej wojny, kilka dekad później zawitały na amerykańskiej ziemi. Cała historia jest tak filmowa, że nie zdziwię się, jeśli zrobią na jej podstawie kolejną część Szklanej pułapki, w której następca Bruce’a Willisa odgrywa rolę nielegalnego imigranta z Serbii i spędza noc przysypany piachem, byle tylko nie dać się wywieźć, gdyż szuka zaginionej gdzieś na bezdrożach Nowego Meksyku córki.

Koreańczykom do śmiechu jednak nie było. Wśród 475 ujętych pracowników budowy fabryki Hyundaia i LG znalazły się trzy setki obywateli Korei Południowej, więc zdumiony sytuacją Seul wyraził sprzeciw wobec łamania ich praw. Hyundai był mniej asertywny, gdyż firma po prostu obwieściła, że to na pewno nie jej pracownicy. Seul prawdopodobnie i tak potulnie wyśle po swoich obywateli samolot. Natomiast Donald Trump po raz kolejny pokazał, że hasło America First coraz częściej rozumie jako Only America.

USA silne wobec sojuszników

„W związku z operacją egzekwowania przepisów imigracyjnych w fabryce akumulatorów Hyundaia w Georgii, niniejszym apeluję do wszystkich zagranicznych firm inwestujących w Stanach Zjednoczonych o przestrzeganie przepisów imigracyjnych naszego kraju. Państwa inwestycje są mile widziane i zachęcamy Państwa do LEGALNEGO zatrudniania bardzo inteligentnych ludzi, posiadających ogromne talenty techniczne, w celu wytwarzania produktów światowej klasy, a my szybko i legalnie umożliwimy to Państwu. W zamian prosimy o zatrudnianie i szkolenie amerykańskich pracowników. Razem będziemy ciężko pracować, aby nasz kraj był nie tylko produktywny, ale i bardziej zjednoczony niż kiedykolwiek wcześniej” – napisał Donald Trump w serwisie Truth Social, który w drugiej kadencji lidera MAGA stał się właściwie witryną rządową, niczym w Polsce BIP. Wspaniała deklaracja – przyjeżdżajcie z pieniędzmi, kochani Koreańczycy, będziemy razem pracować, żeby Ameryka Znów Była Wielka.

Nacjonalizm ekonomiczny Trumpa może jednak inwestorów odstraszyć. Hyundai z LG to niejedyni inwestorzy z Azji, którzy muszą mordować się z amerykańską administracją, żeby Waszyngton łaskawie umożliwił im ulokowanie nad Potomakiem i Missisipi inwestycji wartych miliardy dolarów.

W czerwcu japoński gigant stalowy Nippon Steel dopiął wreszcie przejęcie słynnego U.S. Steel. Ta druga firma lata świetności ma już za sobą. Japończycy muszą nie tylko normalnie zapłacić za akcje amerykańskiej spółki (55 dol. za sztukę), ale jeszcze spłacić jej 15 mld dol. długów. Poza tym Nippon Steel zobowiązał się do zainwestowania 11 mld dol. w USA, w tym budowę całkiem nowego zakładu. Japoński właściciel ma również zakaz przeniesienia siedziby firmy poza jej historyczną lokalizację, czyli Pittsburgh w Pensylwanii. Administracja w Waszyngtonie zarezerwowała sobie również tzw. złotą akcję, która daje jej możliwość zablokowania każdej decyzji przejętej firmy, która byłaby niezgodna ze strategicznymi interesami Stanów Zjednoczonych.

Aż chciałoby się zapytać: co jeszcze? Będziemy całować pierścień? Obecny rząd w Waszyngtonie z jednej strony domaga się od sojuszników, by inwestowali w fabryki w USA, a z drugiej traktuje sojuszniczych inwestorów jak z góry podejrzanych o machlojki petentów. Po co im ta złota akcja, skoro rozbrojona po wojnie Japonia jest właściwie okupowana przez USA do dzisiaj, przy czym z biegiem lat ta okupacja zamieniła się w parasol bezpieczeństwa?

Globalizacja okazała się wielką ściemą. Czy z deglobalizacją pójdzie nam lepiej?

Tokio od dekad grzecznie wykonuje to, co Waszyngton mu każe. W 1985 roku w hotelu Plaza „dobrowolnie” zgodziło się na dewaluację dolara względem jena o połowę, żeby zmniejszyć swój własny eksport do Stanów Zjednoczonych, zalewanych przez samochody Toyoty i telewizory Sony. Waszyngton w ten sposób zwyczajnie się napina, wymuszając dodatkowe uprawnienia okazuje swoją siłę. Szkoda, że jak na razie projektuje swoją potęgę wyłącznie w kierunku sojuszników.

Migracja i reshoring

Historia szturmu amerykańskich służb połączonych na budowę fabryki Hyundaia pokazuje również, że polityka antyimigracyjna rządu USA idzie w odwrotnym kierunku niż dążenia Amerykanów do reshoringu (to odwrotność offshoringu, czyli relokacja części wyprowadzonych fabryk z powrotem do ojczystego kraju spółki). Gdy Waszyngton masowo deportuje nielegalnych imigrantów, uderza tym samym w swój rynek pracy, gdyż migranci wykonują tam wiele niewymagających wysokich kwalifikacji prac. Na przykład na budowach właśnie – fabryki trzeba przecież najpierw postawić, nie przywozi się ich w kontenerach gotowych do złożenia jak regał Billy z Ikei.

Poza tym nawet po uruchomieniu fabryki wciąż będzie tam sporo stanowisk dla pracowników nieposiadających wysokich kompetencji. Można oczywiście utyskiwać, że nielegalni pracownicy mają znacznie gorsze warunki pracy, jednak w USA przepisy dotyczące zatrudnienia są tak zderegulowane, że legalni pracownicy nie są tam w wiele lepszej sytuacji. Różnica jest głównie taka, że nielegalni muszą się ukrywać, więc są też mniej asertywni wobec pracodawcy. Czy nie łatwiej byłoby jednak przeprowadzić reshoring, legalizując pobyt wszystkich pracujących imigrantów nieposiadających papierów i wywozić tylko bandytów?

Wójcik: Dlaczego Europa się wstydzi?

Ktoś mógłby zauważyć, że gdyby tych imigrantów nie było, to inwestorzy musieliby zatrudnić miejscowych za wyższe stawki. Nie należy jednak zapominać, że USA są jednym z najdroższych państw świata. Dla przyzwyczajonych do niższych cen inwestorów z mniej zamożnych od USA krajów, nawet dla wielkich czeboli albo korporacji z Tajwanu, amerykańskie ceny i koszty mogą być trudne do dźwignięcia. Nic więc dziwnego, że szukają one oszczędności, gdzie się da, bazując na imigrantach przynajmniej na etapie budowy, co robią masowo również przedsiębiorstwa amerykańskie.

Na koniec 2023 r. wszystkie polskie BIZ ulokowane w USA były warte niespełna 3 mld zł (meble, wydobycie, IT, gaming). Jeden zakład Hyundaia i LG kosztuje kilka razy więcej. Tymczasem Trump przymusza mniej zamożnych sojuszników do inwestowania w USA, używając w tym celu nie tylko taryf celnych, bo to byłoby pół biedy, ale jeszcze dodatkowych zobowiązań zapisanych drobnym drukiem w tak zwanych porozumieniach handlowych.

To ostatnie to oczywiście przenośnia, bo żadnych umów nie ma, są tylko ustne umowy z Trumpem, które ten następnie wciela w życie za pomocą zarządzeń wykonawczych w ramach nadzwyczajnych uprawnień z ustawy IEEPA. Gdy mu się odwidzi, nawet nie ma jakiego papieru mu pokazać, bo przecież wszystko opiera się na jego zarządzeniach, więc może je zmienić, kiedy zechce.

Nie jest też pewne, że sojuszniczy inwestorzy znaleźliby wśród Amerykanów chętnych do pracy na budowie lub w fabryce. I nie chodzi tylko o pensje, po prostu przyzwyczajeni od lat do pracy w usługach lub biurze Amerykanie nie będą się garnąć do pracy w koreańskiej albo tajwańskiej fabryce, gdzie panuje ścisła dyscyplina, rozliczanie z norm jakościowych i ilościowych oraz praca w wysokim tempie.

Pytanie też, czy tych pracowników fizycznie by starczyło, gdyż legalny rynek pracy w USA jest dosyć nasycony. Co prawda w drugiej kadencji Trumpa stopa bezrobocia wzrosła z 4 proc. w styczniu do 4,3 proc. w sierpniu, ale to i tak jest niewiele.

Tymczasem odbudowa liczby miejsc pracy w przemyśle do poziomu sprzed offshoringu, czyli końca lat 70. (19,5 mln zatrudnionych), musiałaby oznaczać przesunięcie do sektora produkcji przemysłowej niespełna 7 milionów pracowników – bo obecnie w przemyśle pracuje 12,7 mln. Jak znaleźć tylu ludzi chętnych do pracy fizycznej w USA, skoro nawet kilkuset nie do końca legitnych Azjatów rozjuszyło połowę amerykańskich służb?

IRA to nie jest program klimatyczny w stylu europejskim [rozmowa z Tooze]

O reshoringu mówi się już od pandemii, gdy przerwane łańcuchy dostaw pokazały krótkowzroczność modelu rozsianej po całym globie produkcji just-in-time (czyli z minimalizacją zapasów). Za czasów Bidena, który wprowadził szereg programów, w tym warte ok. 800 mld dol. dotacje z Inflation Reduction Act, USA odbudowały niewielką część potencjału produkcyjnego.

Liczba zatrudnionych w wytwórstwie wzrosła z 12,1 w styczniu 2021 r. do 12,9 mln osób w lutym 2022 r., a więc o niecałe 800 tysięcy w ponad rok. Gdy Biden oddawał władzę, liczba ta spadła do 12,76 mln w grudniu 2024 r. Na tym poziomie utrzymywała się do marca 2025 r. W kwietniu Trump rozpoczął jednak swoją ofensywę taryfową i od tamtej pory zatrudnienie w przemyśle zaczęło co miesiąc regularnie spadać. W sierpniu wyniosło 12,72 mln osób, więc produkcji ubyło 40 tys. osób w zaledwie pół roku.

Według słów sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego Kristi Noem, wojna Waszyngtonu z imigrantami nie odstraszy inwestorów, „ponieważ tego typu zdecydowane działania oznaczają, że nikt nie ma wątpliwości co do polityki administracji Trumpa”. Przewidywalność to jednak ostatnie co można powiedzieć o działalności obecnego prezydenta USA.

Ta niepewność jest właśnie najgorsza w relacjach handlowych i politycznych z obecną administracją w Waszyngtonie. Kolejki do inwestowania w USA może więc nie być, a finalnie ulokują tam fabryki tylko ci, na których Trump zagnie parol i zwyczajnie do tego przymusi. Tylko że to nie będzie już reshoring, tylko jakiś reslaving.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta i dziennikarz ekonomiczny. Stale współpracuje z Krytyką Polityczną, „Dziennikiem Gazeta Prawna”, „Tygodnikiem Powszechnym” i „Przewodnikiem Katolickim”. Autor serii powieści kryminalnych „Metropolia”.
Zamknij