Jaka społeczna siła ma być podmiotem tej zmiany? Jaka grupa społeczna będzie skutecznie gotowa o nią zawalczyć? Ciąg dalszy debaty o płacy maksymalnej.
Odpowiedź Marcina Gerwina na moją polemikę rozjaśnia część wątpliwości, jakie wyraziłem w tekście Nie wygłupiajmy się z płacą maksymalną. Niestety ciągle nie robi tego w stopniu dostatecznie przekonującym, bym mógł wycofać się z zastrzeżeń do jego propozycji – przynajmniej w ich obecnej formie.
Jak ograniczać konsumpcję
Gerwin w odpowiedzi na moje wątpliwości dotyczące rozliczania osób osiągających wysokie, lecz bardzo nieregularne przychody, proponuje utworzenie Osobistych Funduszy Oszczędnościowych, na które po odpowiednim opodatkowaniu kierowane byłyby nadmiarowe dochody. Można by nimi dysponować w następnych latach – choć w limicie, który w połączeniu z pozostałymi dochodami nie miałby przekraczać określonej wielokrotności pensji minimalnej. Gerwin uzasadnia to koniecznością ograniczania konsumpcji, która niszczy planetę i czyni nas mniej szczęśliwymi, kierując nas ku materialnym wartościom.
Niestety, takie rozwiązanie ciągle generuje dwa problemy. Pierwszy z nich związany jest z zastanymi nierównościami społecznymi. Nominalnie ten sam dochód może oznaczać coś zupełnie innego dla różnych jednostek. Co innego dla kogoś kto dostał/odziedziczył mieszkanie, zupełnie co innego dla kogoś, kto musi je wynająć na wolnym rynku w Polsce w dużym mieście (w Warszawie cena wynajęcia dwupokojowego mieszkania sytuuje się w okolicach krajowej mediany dochodów). Co innego dla kogoś, kto ma spory majątek, co innego dla kogoś, kto wszystkiego musi się dorabiać od zera. Co innego dla kogoś, komu składki na ubezpieczenie emerytalne odprowadza pracodawca, co innego dla kogoś, kto utrzymuje się z pracy twórczej i sam musi myśleć o pieniądzach na starość.
Odgórnie wyznaczony, jednorodny dla wszystkich limit dochodu nie uwzględnia tych różnic i uprzywilejowuje tych, którzy mają lepszy start.
Po drugie Gerwin swoje propozycje pisze tak, jakby pracujący tworzyli wyłącznie jednoosobowe gospodarstwa domowe. Czy maksymalny dochód danej osoby nie powinien zależeć od liczby osób pozostających od niego w stanie materialnej zależności? Dzieci, osób starszych, wykonujących nieodpłatną pracę w gospodarstwie domową parterów i partnerek? Większość systemów podatkowych uwzględnia dodatkowe wydatki, jakie dane gospodarstwo domowe ponosi w związku z utrzymaniem dzieci – czy i maksymalny dochód nie powinien być od tego uzależniony?
Pieniądz nie służy tylko do konsumpcji
Oczywiście, wszystkie te problemy można jakoś rozwiązać w ramach proponowanego przez Gerwina systemu. Pozostaje jednak inny problem, centralny dla prezentowanego przez autora rozumowania. Autor pisze bowiem w ten sposób, jakby pieniądz był w kapitalizmie wyłącznie środkiem konsumpcji. A tak przecież nie jest. Pieniądz może być także środkiem produkcji, kapitałem. Propozycje Gerwina w dużej mierze sprowadzają się do tego, by odebrać jednostkom możliwość dysponowania nim w taki sposób.
W projektowanym przez Gerwina systemie aktor, który trzaska setki fuch w reklamach, będzie mógł za te pieniądze żyć wygodnie przez określoną liczbę miesięcy, ale już nie będzie mógł tych pieniędzy wyłożyć np. na produkcję sztuki teatralnej czy krótkiego metrażu – o ile ich koszt będzie przekraczał limit dostępnego dochodu w danym miesiącu. Przedsiębiorca sprzedający firmę, której nie chce już prowadzić, będzie mógł pieniądze uzyskane ze sprzedaży przeznaczyć na wygodne życie – ale już nie na rozkręcenie nowego projektu, o ile początkowe nakłady wyniosą więcej niż określona wielokrotność płacy minimalnej. Wszelkie „nadmiarowe pieniądze” znajdą się bowiem na jego osobistym koncie oszczędnościowym, którym zarządzać ma państwowy bank, a z którego właściciel nie będzie mógł wyjąć miesięcznie więcej niż wielokrotność płacy minimalnej.
Oczywiście, pewnie jedne udziały ktoś mógłby wymienić na inne i pewnie znalazłyby się firmy wyspecjalizowane w dokonywaniu takich transakcji tak, by przy okazji system „indywidualnych kont oszczędnościowych” nie położył ręki na „nadmiarowej” gotówce. Ale jaki jest sens wprowadzania takich komplikacji? Bank prywatny, na zastaw środków zgromadzonych na osobistym rachunku oszczędnościowym, pewnie udzieli potrzebnego kredytu, ale to oznacza absurdalną sytuację, w której osoby dysponujące własnym kapitałem za pełny dostęp do niego będą musiały płacić cenę w postaci kosztów kredytu w prywatnym banku.
Komunizm rynkowy
W pewnym momencie Gerwin pisze, że zamrożenie wszelkich prywatnych inwestycji jest w zasadzie dobre, gdyż inwestycji powinni dokonywać nie prywatni inwestorzy, ale „demokratyczny bank”, który alokując środki na inwestycje, kieruje się przede wszystkim kwestiami „dobra wspólnego”. System bankowy nie jest jedynym źródłem kapitału w gospodarce rynkowej, ważną rolę odgrywa giełda, różnego rodzaju fundusze inwestycyjne, itd. Ograniczenie dysponowania własnym majątkiem, jakie chce nałożyć Gerwin na osoby fizyczne, poważnie ograniczyłoby możliwości ich funkcjonowania.
Ideałem Gerwina byłby więc system, gdzie „demokratyczne banki” byłyby podstawowym źródłem kapitału, od dostęp do którego konkurowałyby różne podmioty ze swoimi planami na działalność gospodarczą. Banki te inwestując w określone przedsięwzięcia, kierowałyby się przy tym nie tylko kryterium krótkoterminowej maksymalizacji zysku. Sam pomysł tworzenia demokratycznych czy państwowych banków inwestycyjnych, kierujących się szerszymi kryteriami niż krótkoterminowy zysk akcjonariuszy, zasługuje na poparcie i był z powodzeniem testowany w wielu państwach.
Propozycje Gerwina idą jednak znacznie dalej – mam wrażenie, że sam nie bardzo zdaje sobie sprawę, jak daleko.
Oznaczają one ni mniej, ni więcej, tylko stworzenie czegoś w rodzaju „komunizmu rynkowego”. Gdzie można posiadać prywatnie środki produkcji, ale państwo staje się jednym z głównych źródeł kapitału, silnie blokując możliwości wykorzystania majątku przez osoby fizyczne i wyznaczającym im górne limity konsumpcji.
Naiwność utopii
Co byłoby właściwie złego w takim systemie? To, że skupiając się na fetyszu „zbyt wysokich” dochodów poszczególnych jednostek i ich rzekomo nadmiernej konsumpcji, nie byłby w stanie odpowiedzieć na najważniejsze wyzwania, jakie dziś powinna stawiać sobie polityka ekonomiczna. Nie ma w nim mechanizmów zapobiegających rosnącym nierównościom majątkowym. Nie odpowiada na problem stagnacji płac klasy średniej. Na fakt, że postępująca robotyzacja likwiduje coraz więcej miejsc pracy, stwarza presję na obniżkę płac i zwiększa zyski właścicieli kapitału, z udziału których wyłączony jest świat pracy.
Wreszcie, problem z tymi pomysłami polega na tym, że są one skrajnie utopijne w złym tego słowa znaczeniu: oderwania od realnych politycznych walk, od horyzontu tego, co możliwe do osiągnięcia, od celów, do realizacji których posiadamy środki. Obecnie mamy problem z ucieczką kapitału przed opodatkowaniem, podmywaniem podstaw ekonomicznego dobrobytu klasy średniej krajów rozwiniętych, w Polsce dochodzą do tego problemy z wyegzekwowaniem najbardziej podstawowych zapisów prawa pracy, z niskimi pensjami, niskim poziomem inwestycji, dramatycznie złą sytuacją na rynku mieszkaniowym. To są realne problemy, wokół których można budować sojusze dla zmiany społecznej.
Zestawione z tymi problemami aptekarskie wyliczenia, ile kto ma maksymalnie sobie wypłacać miesięcznie ze zgromadzonego wcześniej majątku, nie mogą brzmieć poważnie. Jaka społeczna siła ma być podmiotem tej zmiany? Jaka grupa społeczna będzie skutecznie gotowa o nią zawalczyć? Jaką koalicję na jej rzecz można zbudować?
Tej analizy układu sił, społecznych napięć, interesów zupełnie brakuje w propozycjach Gerwina. Autor chciałby de facto pewnej formy komunizmu, ale bez walki klas, a najlepiej bez żadnej walki w ogóle. Tak jakby do poważnego ograniczenia praw właścicieli można było ludzi przekonać tekstami, że planeta cierpi od nadmiaru produkcji, a pogoń za konsumpcją czyni nas nieszczęśliwymi. Marks by się uśmiał!
**Dziennik Opinii nr 259/2016 (1459)