Gospodarka, Serwis klimatyczny

CETA jest korzystna tylko dla wielkiego biznesu

Co dalej z CETA, wyjaśnia Maria Świetlik.

Jakub Majmurek: Co właściwie dzieje się w tej chwili z umową CETA?

Maria Świetlik: Jako umowa międzynarodowa procedowana przez Unię Europejską CETA musi przejść przez europejską ścieżkę prawną. Negocjowała ją Komisja Europejska, następnie zaakceptować musiała – jednogłośnie – Rada Unii Europejskiej – ciało gromadzące ministrów państw Unii. I tu pojawiły się napięcia: ponieważ parlament Walonii początkowo sprzeciwił się umowie, rząd Belgii nie mógł jej podpisać. Jednak w wyniku dość intensywnych nacisków na Belgię i Walonię ze strony Komisji, Rady oraz przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Martina Schulza, umowa ostatecznie została zaakceptowana.

Co przekonało premiera Walonii?

Udało mu się wynegocjować to, że najbardziej kontrowersyjna część umowy, dotycząca inwestycji, zostanie przez Belgię wysłana po opinię Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Co oznacza oczekiwanie na werdykt przez wiele miesięcy, jeśli nie lat. Belgia wniosku jeszcze nie przygotowała, a w międzyczasie CETA trafiła już do Parlamentu Europejskiego. Tu kalendarz jest bardzo napięty – głosowanie czeka nas już 14 grudnia (ten termin może zostać nieco wydłużony). Parlament nie może już zmieniać treści umowy, może ją przyjąć lub odrzucić.

Jakie są prognozy?

Rozkład jest mniej więcej 40/60, z przewagą zwolenników. Wiemy jednak, że intensywna debata prowadzi do wzrostu liczby przeciwników umowy, trudno więc dziś spekulować, jak będzie to ostatecznie wyglądać.

Przeciwni są Zieloni, takie partie jak Syriza i Podemos, jak i – z innych powodów – partie eurosceptycznej prawicy.

Podzieleni są socjaliści, od nich w dużej mierze będzie zależało, czy umowa przejdzie. Jeśli projekt przejdzie w Parlamencie, zacznie się proces ratyfikacji krajowych. W większości ratyfikować będą parlamenty, ale np. w Holandii zapowiadane jest też referendum.

Minie więc sporo czasu, zanim CETA wejdzie w życie?

Nie do końca. Po ratyfikacji przez Parlament umowa będzie już stosowana – w jej handlowej części, bez części o inwestycjach. Ale jej dalsze obowiązywanie będzie można powstrzymać na poziomie krajowym. Tu wystarczy odrzucenie przez jedno państwo. Ale nie łudźmy się, wycofanie się z już działającej umowy nie będzie proste ani szybkie.

Dlaczego to część inwestycyjna budzi takie kontrowersje? Co się w niej znajduje?

Chodzi o sposób rozstrzygania sporów na linii inwestor przeciw państwu. Dziś stosuje się mechanizm arbitrażu znajdujący się poza sądownictwem krajowym i w ogóle sądownictwem publicznym. Arbitraż daje możliwość pozywania państw o roszczenia z tytułu utraconych spodziewanych zysków. Powodem pozwu może być zerwanie umowy, rozporządzenie administracyjne, ustanowienie nowego prawa, wypowiedzenie licencji. Każde działanie dowolnego organu państwa, także wtedy – co budzi największy opór – gdy decyzje zapadają w interesie publicznym. Np. gdy chodzi o podnoszenie płacy minimalnej, ochronę lokalnych rynków, zakaz stosowania określonych pestycydów lub barwników.

Zwolennicy arbitrażu argumentują, że mechanizm ten jest konieczny, by chronić podmioty gospodarcze przed sytuacją, gdy państwa nieuczciwie nie wywiązują się z warunków podpisanych przez siebie umów regulujących warunki handlu i inwestycji na ich terenie. W jaki inny sposób zagwarantować im ochronę?

Tak jak inwestorom krajowym. Podmioty gospodarcze mają przecież możliwość dochodzenia swoich praw w sądach, na terenie państw, w których działają. I często to robią. Czasem nawet równolegle do arbitrażu. System arbitrażu tym różni się od sądów, że daje znaczne przywileje prywatnym korporacjom. Postępowanie w arbitrażu jest tajne, decydują nie niezawiśli sędziowie, ale „zwykli” prawnicy. Arbitraż, w przeciwieństwie do sądu, nie musi przy rozstrzyganiu spornych kwestii uwzględniać interesu publicznego a nawet systemu praw człowieka. Najważniejszą kwestią w arbitrażu nie jest interes publiczny, a spodziewany zysk skarżącego państwo podmiotu.

Najważniejszą kwestią w arbitrażu nie jest interes publiczny, a spodziewany zysk skarżącego państwo podmiotu.

Zauważmy, że Komisja Europejska sama dostępnymi jej środkami prawnymi walczy z podobnymi umowami o arbitrażu, jakie wciąż obowiązują między niektórymi państwami Unii. Zakłada, jak sądzę, że naruszają one zasadę równej konkurencji wewnątrz Unii. Jest więc jakaś podstawa, by ETS odrzucił ten mechanizm. Z drugiej strony Komisja promuje wprowadzenie takich mechanizmów w umowach o wolnym handlu, które, o czym warto pamiętać, negocjujemy nie tylko z Kanadą czy Stanami (TTIP), ale także krajami Afryki Północnej, Chinami, Singapurem, Mercosurem.

Załóżmy, że instytucja arbitrażu faktycznie nie przejdzie. Czy umowa CETA przestanie być wtedy problematyczna? Zostanie w niej wtedy sfera wolnego handlu między Kanadą a Europą. To nie będzie korzystne?

Niestety nie. Część handlowa, która wejdzie po ratyfikacji umowy przez Parlament, również uprzywilejowuje wielki biznes i uniemożliwia państwom prowadzenie polityki realnie regulującej gospodarkę na korzyść społeczeństwa lub środowiska.

W jaki sposób?

Choćby przez takie mechanizmy, jak zobowiązanie krajów do współpracy regulacyjnej w ramach CETA, dotyczącej warunków dopuszczania towarów na rynek, czy choćby przez samo zniesienie ceł. Ono nie będzie działać na rzecz drobnych wytwórców, ale wielkiego biznesu.

Przyjrzyjmy się bliżej problemowi regulacji. Przeciwnicy CETA ostrzegają, że umowa ta doprowadzi do zalania europejskich rynków produktami, które nie spełniają naszych norm, np. w dziedzinie GMO. Natomiast zwolennicy twierdzą, że to nieprawda i po podpisaniu umowy w Europie nadal będą obowiązywały normy europejskie, a w Kanadzie kanadyjskie. Łatwiejszy będzie za to proces testowania i dopuszczania towarów do obrotu, co będzie korzystne także dla europejskich podmiotów walczących o kanadyjski rynek. Jak jest naprawdę?

Oczywiście w momencie wejścia w życie CETA w UE ciągle obowiązywać będą przepisy europejskie, a w Kanadzie kanadyjskie. Jednak zasada współpracy regulacyjnej w połączeniu z możliwym mechanizmem ochrony inwestycji będzie prowadzić do presji na obniżanie regulacyjnych standardów w Europie. Mogliśmy to obserwować w NAFTA. W umowie CETA w części o regulacji znajduje się paragraf mówiący, że „wymiana handlowa nie może być zagrożona przez regulacje”. W polskim tłumaczeniu umowy pojawia się tu zaskakujący błąd – przetłumaczono go w odwrotnym brzmieniu: „wymiana handlowa nie może zagrażać istniejącym regulacjom”. Oczywiście obowiązywać będzie nas wersja angielska, nie błędnie przetłumaczona polska.

Kanadyjski wielki biznes będzie dążyć do tego, by otworzyć Europę na produkty GMO. Dziś Kanada jest trzecim producentem takiej żywności na świecie, zarejestrowała też niedawno pierwsze zwierzę GM, łososia. Taki sam lobbing będzie odbywał się w sprawie akceptacji nowych pestycydów, herbicydów i innych technologii, niekoniecznie związanych z produkcją żywności.

Przy czym warto też pamiętać, że w przypadku pestycydów normy rynku europejskiego dotyczą finalnych właściwości importowanego produktu, nie sposobu, w jaki został wyprodukowany. To znaczy, że bada się ślad pestycydów obecny np. w owocu, nie to, ile pestycydów było użytych do jego produkcji. Jeśli poziom tej minimalnej pozostałości jest zgodny z europejską normą, towar może być u nas sprzedawany. Niestety, są poważne obawy, że CETA ma te normy zmienić na naszą niekorzyść.

Po wejściu w życie CETA na rynku znajdzie się zatem duża liczba towarów wyprodukowanych w różnych systemach prawnych, przez co europejscy producenci zmuszeni będą do konkurencji z tańszymi towarami, bo produkowanymi w warunkach mniejszej regulacji. A te europejskie regulacje nie biorą się przecież z kaprysów biurokratów, służą minimalizacji negatywnego wpływu na środowisko czy zdrowie.

A te europejskie regulacje nie biorą się przecież z kaprysów biurokratów, służą minimalizacji negatywnego wpływu na środowisko czy zdrowie.

Z drugiej strony europejscy producenci rolni cieszą się subsydiami w ramach Wspólnej Polityki Rolnej.

Na całej bogatej Północy sektor rolny jest w różny sposób subsydiowany, nie tylko w UE. Problem z rolnictwem północnoamerykańskim – z perspektywy Europy – polega też na tym, że jest ono o wiele bardziej wielkotowarowe niż europejskie, ma też dostęp do tańszej energii. Europejskim farmom rodzinnym trudno z tym konkurować.

Europa też ma swoje wielkie przedsiębiorstwa rolnicze.

Owszem i one już eksportują do Kanady. Pytanie jednak, czy faktycznie w rolnictwie chcemy wzmocnić wielki rolniczy biznes kosztem małych i średnich producentów. Europejskie korporacje, takie jak Nestle, nie są w niczym lepsze od ich zamorskich odpowiedniczek. A jeśli chodzi o polską produkcję eksportową, to do Kanady wysyłamy przede wszystkim futra z norek i lisów. Czy dla zysków ich producentów mamy poświęcić tak wiele?

Dobrze, załóżmy, że ta umowa uderza w interesy małych i średnich producentów rolnych, wzmacnia najsilniejszych. Co jednak z konsumentami? Czy umowa zwiększająca podaż towarów i działająca na obniżenie cen nie będzie dla nich korzystna? Zdrowia konsumentów w Europie ciągle bronić będą przy tym europejskie regulacje, a sami konsumenci będą mogli wybrać, czy chcą bardziej ekologicznie produkowaną żywność z małego gospodarstwa, czy tańszą, produkowaną bardziej masowo.

Tu znów musimy zadać sobie pytanie: czy zadaniem państwa jest zapewnienie wysokiej jakości żywności tylko najzamożniejszym obywatelom, czy wszystkim? Czy rozwiązanie, w którym mamy ekskluzywne sklepy z żywnością ekologiczną, a cała reszta zagraża zdrowiu konsumentów, jest do przyjęcia? W interesie konsumentów jest też to, by produkcja żywności nie prowadziła do dalszej degradacji środowiska. Pestycydy, które bezpośrednio nie szkodzą konsumentowi, ale zatruwają gleby albo zabijają pszczoły, także mają długotrwały wpływ na sytuację nas wszystkich. Polityka rolna powinna wspierać rolnictwo zrównoważone, to znaczy takie, które dba o rolnika, konsumenta i środowisko jednocześnie. Taki model rolnictwa jest wpisany w podstawowe dokumenty unijne i nie powinien być podważony przez wąskie grono negocjatorów bez poważnej debaty publicznej na poziomie tej, którą mieliśmy w przypadku traktatu lizbońskiego.

Kolejnym argumentem przeciw CETA jest to, że doprowadzi do utraty miejsc pracy w Europie. W jaki konkretnie sposób?

Nie mamy niestety szczegółowych badań dla Polski. Natomiast rzetelne badania dla UE i Kanady mówią o utracie 200 tysięcy miejsc pracy w całej Unii. To bardzo dużo, co gorsza ma być to długotrwały efekt. Prognozuje się także spadek płac. Nie wchodząc w detale, można powiedzieć, że to bezrobocie będzie wywołane presją konkurencyjną, za którą pójdzie cięcie kosztów przez pracodawców. Biznes będzie się zachowywał ostrożnie, przestanie inwestować, oszczędzając gdzie się da. Należy spodziewać się też spadku wpływów do budżetów i osłabienie usług publicznych.

Krytycy CETA powtarzają te same argumenty, które słyszeliśmy w przypadku TTIP. Czy jednak da się postawić znak równości między tymi umowami? „The Economist” napisał , że Europie trudno znaleźć bardziej progresywnego partnera do wolnego handlu niż Kanada, jeśli chodzi o takie kwestie, jak przestrzeganie standardów ochrony środowiska, prawa pracy, zabezpieczeń socjalnych itd. Z kim mamy w takim razie prowadzić wolny handel, jeśli nie z Kanadą?

Ten obrazek nie jest do końca prawdziwy. Może był bliższy prawdy w okresie sprzed NAFTA, ale od czasu przyjęcia tej umowy kanadyjskie standardy znacznie spadły. Wchodząc w umowę z Kanadą, Europa tak naprawdę wchodzi w obszar umowy NAFTA. W CETA są konkretne zapisy, które to pokazują.

Pamiętajmy też, że Kanada ma bardzo silny i agresywny na globalnej scenie sektor wydobywczy, często bardzo brutalnie poczynający sobie ze środowiskiem i lokalnymi społecznościami.

Kanadyjskie korporacje wnoszą wiele pozwów przeciw państwom w ramach systemu międzynarodowego arbitrażu. Głównie w obu Amerykach, ale i w Europie zdarzają się takie przypadki, np. w sprawie rumuńskiej kopalni złota w Roşia Montană.

Opór wobec CETA nie wynika z niechęci do Kanady i Kanadyjek, czy państwa jako takiego, np. polityki równościowej możemy im zazdrościć. Poza CETA Europa ma już przecież istniejące kontakty polityczne, kulturalne i handlowe z Kanadą. My też przecież blisko w tej chwili współpracujemy z kanadyjskimi organizacjami, które przeciwstawiają się dalszej deregulacji. Nie chcemy zerwania kontaktów handlowych, to sprowadzanie naszej krytyki do absurdu po to, by nie dyskutować o istocie naszych zarzutów. Problem z CETA polega na tym, że ma ona te istniejące kontakty handlowe wyjąć spod kontroli normalnych procesów prawnych i demokratycznej kontroli, a przyznać nowe przywileje wielkiemu biznesowi.

Jak w takim razie Europa ma się otwierać na inne rynki? Czy twoim zdaniem w ogóle możliwa jest dobra z punktu widzenia interesu społecznego umowa o wolnym handlu?

Jeśli mówimy nie o idealnej konstrukcji z XIX w. wyobrażeń o wolnym handlu tylko o realiach XXI wiecznej globalizacji w modelu neoliberalnym – to nie. Nie istnieje dobra umowa o wolnym handlu, bo sam wolny handel taki, jaki znamy, jest niekorzystny dla społeczeństwa. Odbiera państwu możliwość wspierania lokalnej produkcji. Odbiera możliwość swobodnego regulowania rynku. Prowadzi do tworzenia się oligopoli, które nie tylko dzięki rozwiązaniom prawnym, ale przez samą przewagę rynkową zyskują możliwość wpływania na prawa człowieka, standardy ochrony środowiska, standardy zdrowotne.

Pamiętajmy też o kwestiach klimatu. By powstrzymać zmiany klimatu trzeba ograniczyć wydobycie i zużycie paliw kopalnych.

Tak, ale wśród ludzi, którzy zgodzą się z tym postulatem, są też środowiska nastawione na mechanizmy rynkowe.

Ale tu nie chodzi o to, że ktoś jest przeciwnikiem „mechanizmów rynkowych” – o ile, są one balansowane przez polityki dbające o interes publiczny, jakim tu jest zdecydowane ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Tyle że to, do czego zmierzają umowy o wolnym handlu, to właśnie zmniejszenie wpływu państw na rynek. I jak wtedy mielibyśmy ograniczać tę emisję? Licząc na dobrą wolę koncernów wydobywczych czy agrobiznesu? Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w Indonezji czy Amazonii – kluczowe dla równowagi ekologicznej lasy, dobro wspólne nie tylko całej ludzkości, ale wszystkiego, co żyje na tej planecie, są wycinane w pień, bo szefowie wielkich firm widzą w tym szansę na zysk. Mamy oddać przyszłość naszych dzieci w ich ręce, bo użyją zaklęcia „wolny rynek”?

Mamy oddać przyszłość naszych dzieci w ich ręce, bo użyją zaklęcia „wolny rynek”?

Spójrzmy, czym w praktyce jest postulat „zwiększenia wymiany handlowej”, czyli co oznacza, że mamy coraz więcej eksportować i importować oraz że mamy usuwać bariery regulacyjne? Mamy zatem coraz więcej produkować, w coraz niższych standardach i jeszcze to wszystko przewozić z kontynentu na kontynent. Za postulatem zwiększania produkcji i transportu czai się rosnący ślad węglowy, bo przecież oba działania wiążą się z wydatkiem energii. Nie wchodząc w szczegóły, trzy najważniejsze postulaty ruchów walczących ze zmianami klimatu w kontekście polityk handlowych to ograniczenie przywilejów dla inwestorów (zwłaszcza z sektora wydobywczego), rozluźnienie reżimu ochrony monopoli intelektualnych (bo patenty ograniczają dostępność nowych „zielonych” technologii) oraz właśnie odwrót od idei wolnego handlu. Te trzy elementy: handel, inwestycje i tzw. własność intelektualna znalazły się rok temu w tajnej instrukcji skierowanej do negocjatorów UE na szczyt klimatyczny COP21 w Paryżu. I wystarczy zobaczyć, że zgodnie z nią, żadne z tych słów w Porozumieniu paryskim ostatecznie nie pada, chociaż pojawiały się w początkowych wersjach.

CETA dodatkowo ma ułatwić import paliw pochodzących z kanadyjskich piasków bitumicznych – co wiąże się z dużymi emisjami – czyli znów coś dokładnie odwrotnego niż potrzebujemy. Uważam też, że nie powinniśmy dążyć do intensyfikacji transportu transoceanicznego. Bo jeśli chcemy ratować się przed zmianami klimatu, to musimy dążyć do skrócenia łańcuchów dostaw między producentami a konsumentami oraz do wspierania bardziej zrównoważonej produkcji.

Przenieśmy się na bardziej lokalny poziom. Co CETA znaczy dla Polski? Polskiego konsumenta, farmera, przedsiębiorcy?

CETA będzie miała szczególny wpływ na polskie rolnictwo. Polska jest krajem o wyjątkowo – w skali nawet europejskiej, nie mówiąc o światowej – małoobszarowym rolnictwie. Umowa promująca wielkie przedsiębiorstwa rolne będzie dla nas szkodliwa. Nasze rolnictwo eksportuje głównie do Niemiec, na rynek wewnątrzunijny. Badania pokazują, że w wyniku CETA wewnątrzunijny eksport produktów rolnych spadnie.

Jak wygląda poparcie dla CETA wśród polityków w Polsce?

Wiemy, że przeciw są partie lewicowe tj. Zieloni, Razem i SLD oraz z prawej strony Kukiz ’15. Przeciw CETA stanowczo teraz wypowiada się też PSL. Gdy jednak PSL był częścią rządów PO, nie miał wystarczającej siły albo determinacji, by z tymi umowami walczyć. Z jednej strony ówczesny minister rolnictwa, Marek Sawicki, jako jeden z pierwszych tej rangi polityków w Polsce ostrzegał przed TTIP, z drugiej Ministerstwo Gospodarki pod wodzą Janusz Piechocińskiego beztrosko pakowało nas w ten ambaras, publicznie zapewniając, że są to świetne umowy. Podobnie jest dziś. Minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel podnosił wcześniej alarm, że CETA to zagrożenie dla polskiego rolnictwa. Obecnie milczy na ten temat, a tematykę CETA przejął w rządzie premier Morawiecki. On o CETA wypowiadał się pozytywnie, choć zgłaszał pewne zastrzeżenia, jednak w momencie, kiedy można było umowę powstrzymać, tego nie zrobił.

Opór wobec CETA jest większy w innych krajach europejskich, nie tylko w Walonii. Nie sądzisz, że za dwa, trzy lata któryś z krajów członkowskich UE odrzuci umowę?

Na pewno im społeczeństwa więcej wiedzą o CETA, tym bardziej są przeciw. Widać to też w Polsce. W Akcji Demokracji zrobiliśmy niedawno sondaż na temat CETA. 78% ankietowanych powiedziało, że słyszało o umowie, spośród nich tylko jedna trzecia była za jej podpisaniem. Rok temu, zanim rozgorzała debata i zrobiliśmy demonstrację, te wyniki wyglądały zupełnie inaczej. W tej chwili sprzeciw w Polsce jest porównywalny z innymi krajami europejskimi. Tylko w tyle za społeczeństwem pozostają elity. One właśnie odkryły temat i są na etapie zapoznawania się z dokumentami sprzed 7 lat, kiedy to Komisja Europejska obiecywała nam gruszki na wierzbie. Mam nadzieję, że szybko nadgonią z lekturą aktualnych raportów i będziemy mogli rozmawiać o faktach.

Myślę, że szansa na ostateczne odrzucenie CETA jest realna. Niepokojące jest to, że może się to stać już po wejściu umowy w życie.

Nie wiemy też, ile szkód zdąży wyrządzić w okresie swojego obowiązywania. Dlatego tak ważne jest, aby odrzucić ją już teraz w Parlamencie Europejskim. Przez najbliższe tygodnie koncentrujemy się na przekonaniu naszych europosłów i europosłanek, że powinni zagłosować przeciw CETA. Wyborcy i wyborczynie piszą więc listy do swoich reprezentantów i reprezentantek, by wyrazić swoje obawy i oczekiwania. Wysłaliśmy już 8 tysięcy takich listów. Bo nasze społeczeństwo wcale nie jest tak egoistyczne i zaściankowe, jak media to lubią przedstawiać.

Jak wejście w życie umowy CETA przełoży się na przyszłość TTIP? Czy ta sprawa jeszcze wróci? Czy wybór Trumpa w Stanach pogrzebał ten pomysł?

Na razie możemy tylko spekulować na temat tego, co Trump zrobi. Zapowiedział ostatnio, że w pierwszych dniach prezydentury wycofa Stany z transpacyficznej umowy o wolnym handlu (tzw. TPP), która miała związać Ameryką z 12 innymi państwami Azji, Oceanii i Ameryki Płd. To byłby dobry sygnał dla społeczeństw, bo umowa ta, poza wyżej wymienionymi zagrożeniami, zawiera różne skandaliczne elementy, jak wydłużenie ochrony patentowej, cenzurę internetu czy sankcje kryminalne za łamanie prawa autorskiego. Ale nie wiemy, czy będzie chciał konfliktować się z wielkim biznesem, który mocno na tworzenie stref wolnego handlu naciska. Z drugiej strony, jego otoczenie wydaje się autentycznie niechętne znoszeniu ceł i dalszej deregulacji handlu międzynarodowego. Jak w każdej innej kwestii związanej z tą prezydenturą, stoimy przed niewiadomą. Dlatego lepiej brać sprawy w swoje ręce niż liczyć na to, że ktoś za nas nasze sprawy załatwi.

***

Maria Świetlik jest antropolożką polityczności, prowadzi w Akcji Demokracji kampanię dotyczącą wpływu TTIP i CETA na polskie rolnictwo i żywność.

Czytaj także:
Prof. Leokadia Oręziak: Za CETA zapłacą najsłabsi

 

**Dziennik Opinii nr 334/2016 (1534)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij