Robert Biedroń proponuje podniesienie płacy minimalnej do bardzo wysokiego poziomu. Dużo lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie silnej progresji podatkowej. O tym niestety w programie Wiosny nie ma ani słowa.
Płaca minimalna to jeden z najgoręcej dyskutowanych tematów w debacie ekonomicznej. Dla zwolenników ekonomii wolnorynkowej to przejaw czystego zła, prowadzący wyłącznie do wzrostu bezrobocia i zahamowania rozwoju gospodarczego. Dla lewicy czy związków zawodowych to najlepszy sposób wzmacniania pozycji negocjacyjnej najsłabszych grup zawodowych. Przykłady z realnych gospodarek wskazują, że gdy płaca minimalna jest określona na przemyślanym poziomie, to przynosi zdecydowanie więcej korzyści niż szkód. Prawda w tym zakresie jest więc po stronie związków zawodowych i lewicy, a nie gospodarczych liberałów.
To oczywiście nie znaczy, że z płacą minimalną można szaleć do woli. Po pierwsze, po przekroczeniu optymalnego poziomu mogą zacząć się ujawniać jej wady. Po drugie, są także inne, równie skuteczne sposoby polepszania sytuacji najmniej zarabiających i zmniejszania nierówności. Niestety, w programie nowego ugrupowania Roberta Biedronia wyczucia w tej sprawie najwyraźniej zabrakło.
Płaca minimalna nad Wisłą
Sama wysokość płacy minimalnej od lat nie jest w Polsce problemem – regularnie rosła ona za PO, a rząd PiS jeszcze ten wzrost przyspieszył. Problemem był fakt, że była ona powszechnie omijana dzięki stosowaniu umów cywilnoprawnych. Jest wiele wskaźników pozwalających porównać poziom płacy minimalnej między różnymi krajami. Najbardziej prymitywnym jest przeliczenie jej po kursie rynkowym na jedną z wiodących walut. Mieszkamy w Europie, więc u nas przelicza się ją na euro. W takim ujęciu polska płaca minimalna wynosi 523 euro miesięcznie i jest trzecią najwyższą w regionie – po Litwie (555 euro) i Estonii. Wyprzedzamy między innymi wyraźnie bogatsze od nas Czechy (519 euro), a także Słowację, Chorwację, Węgry, Łotwę, Rumunię i Bułgarię.
Biedroń proponuje partycypację. Jeśli ma być realna, to musi być robiona dobrze
czytaj także
Ten wskaźnik nie uwzględnia jednak siły nabywczej waluty. Polski złoty jest walutą niedoszacowaną, a ceny w Polsce są niskie w porównaniu ze średnimi cenami w UE (wynoszą przeciętnie 57 proc. średniej unijnej). Dużo lepszym wskaźnikiem jest więc porównanie płacy minimalnej z parytetem siły nabywczej (PSN), czyli uwzględnienie tego, co rzeczywiście można za nią w danym kraju kupić. Według tego wskaźnika wyprzedzamy już nie tylko wszystkie kraje regionu, ale też część południa Europy. Licząc PSN, polska płaca minimalna wynosi 933 euro – w Czechach 730 euro, w Grecji 800 euro, a w Portugalii 814 euro. Ciekawostka, że w tym zestawieniu zaraz nad Polską są… Stany Zjednoczone (972 euro), również wykazywane przez Eurostat.
Innym użytecznym wskaźnikiem jest relacja płacy minimalnej do mediany zarobków. Pokazuje ona, jak daleko osobom zatrudnionym na wynagrodzeniu minimalnym do połowy drabiny dochodowej. W 2016 roku (najświeższe dostępne dane) płaca minimalna wynosiła 1850 zł brutto, mediana zaś 3511 zł brutto. Łatwo więc policzyć, że płaca minimalna wynosiła niecałe 53 proc. mediany. To plasuje nas na czwartym miejscu w UE – tylko na Węgrzech (60 proc.), w Luksemburgu i w Bułgarii wynagrodzenie minimalne jest wyższe w stosunku do mediany niż w Polsce.
Jak już napisałem, przez lata problemem była nie wysokość płacy minimalnej, tylko fakt jej omijania przez przedsiębiorców liczących na tanią siłę roboczą – oferowali oni umowy zlecenia z kilkuzłotowymi nieraz stawkami za godzinę pracy. Wprowadzenie od 2017 roku minimalnej stawki godzinowej znacznie ograniczyło ten proceder. Oczywiście, wciąż zdarzają się delikwenci, którzy próbują omijać te zapisy, ale generalnie działają one dosyć skutecznie, co potwierdza chociażby fakt, że w ubiegłym roku nierówności dochodowe w Polsce spadły do historycznie niskiego poziomu (wskaźnik Giniego na poziomie 29,2). Trzeba również pamiętać, że minimalna stawka godzinowa na umowie zlecenie (14,70 zł) jest nieco wyższa niż na etacie. W tym drugim przypadku 2250 zł dzielone jest przez liczbę godzin pracy w miesiącu – aż w 8 miesiącach roku jest ona niższa niż 14 zł, w lutym i grudniu wynosi 14,06 zł, a w listopadzie i czerwcu 14,80 zł.
O dwa kroki za daleko
Robert Biedroń i jego ekipa proponują „mapę drogową” podnoszenia płacy minimalnej. Już w przyszłym roku miałaby ona wynosić 2700 zł brutto. Wzrosłaby więc o 20 proc. – byłby to zdecydowanie jej najwyższy jednoroczny wzrost w historii. Jeśli przyjęlibyśmy, że w tym roku płace wzrosną o 7 proc., co jest całkiem możliwe, to relacja płacy minimalnej do średniego wynagrodzenia osiągnęłaby w przyszłym roku poziom 0,52. Związki zawodowe od lat postulują związanie płacy minimalnej z połową średniego wynagrodzenia, rozwiązanie proponowane przez Biedronia spełniłoby więc ich postulat z nawiązką w zaledwie rok.
czytaj także
To byłoby jeszcze do przyjęcia – byłby to krok nieco ryzykowny, zważywszy na szybkie tempo wprowadzenia tej zmiany, ale zdecydowanie propracowniczy i w granicach rozsądku. Problem w tym, że partia Wiosna chce iść dalej i w perspektywie dekady trwale związać płacę minimalną z poziomem 60 proc. średniego wynagrodzenia. Nie bójmy się tego powiedzieć – to radykalnie wysoki poziom. Takiego rozwiązania nie ma absolutnie nigdzie w Europie ani prawdopodobnie na świecie (przynajmniej w świecie rozwiniętym). Owszem, na Węgrzech pensja minimalna jest na poziomie 60 proc., ale mediany, a nie średniej krajowej. W Polsce mediana jest o blisko tysiąc złotych niższa niż średnia. Partia Wiosna chce więc płacy minimalnej na poziomie nawet o 10 pkt. proc. wyższym, niż postulują dziś związki zawodowe (zarówno OPZZ, jak i Solidarność).
Byłoby to niezwykle ryzykowne posunięcie, którego rezultaty trudno przewidzieć. Bez wątpienia przyspieszyłoby proces automatyzacji najniżej płatnych miejsc pracy. I świetnie, bo robotyzacja miejsc pracy w Polsce jest jedną z najniższych w Europie. Z drugiej strony przy tak wysokim poziomie płacy minimalnej niektórzy pracownicy wypchnięci z pracy przez roboty mogą mieć autentyczny problem ze znalezieniem zatrudnienia. Poza tym taki poziom płacy minimalnej może też osłabić wzrost płac pracowników wykwalifikowanych. Oczywiście to są wszystko gdybania, bo trudno przewidzieć, jak zachowa się gospodarka w praktyce. „Żelazne prawidła ekonomii” były wielokrotnie obalane przez rzeczywistość, żeby nie powiedzieć ośmieszane. Pytanie jednak, czy potrzebujemy aż tak drastycznego eksperymentu, żeby poprawić sytuację najmniej zarabiających i zmniejszyć nierówności. Otóż nie potrzebujemy, gdyż możemy to zrobić przy pomocy rozwiązań podatkowych.
Nie będzie progresu bez progresji podatkowej
Polska ma jeden z najbardziej płaskich systemów podatkowych wśród krajów rozwiniętych. Według OECD pełne obciążenie pensji Polaka zarabiającego 67 proc. średniej krajowej wynosi 35 proc., a zarabiającego 167 proc. średniej krajowej – 36,2 proc. Różnica między nimi wynosi więc zaledwie 1,2 pkt. proc. – tylko w Chile i na Węgrzech jest bardziej płaski system podatkowy niż w Polsce. Cała reszta krajów OECD, z liberalnymi krajami anglosaskimi czy Szwajcarią włącznie, ma wprowadzoną bardzo wyraźną progresję podatkową. Przykładowo w Izraelu różnica w opodatkowaniu pensji zarabiającego 67 i 167 proc. średniej krajowej wynosi 6 pkt. proc., w Szwajcarii 7 pkt. proc., w Hiszpanii 8 pkt. proc., a w Szwecji 11 pkt. proc.
czytaj także
Zamiast więc bardzo ryzykownie eksperymentować z płacą minimalną, należałoby raczej utrzymać jej obecne tempo wzrostu, które jest zresztą bardzo przyzwoite, i dokonać reformy podatkowej w kierunku progresji. Na przykład poprzez wprowadzenie jednolitej progresywnej daniny obciążającej zarobki z pracy, zawierającej około pięciu stawek, od blisko 15 proc. do 45 proc. (lub nawet 50 procent). Danina ta obejmowałaby wszystkie dochody osobiste, a więc także uzyskiwane z zysków kapitałowych (np. dywidend), jak również dochody osób prowadzących działalność gospodarczą. W ten sposób zlikwidowalibyśmy proceder ucieczki milionerów na liniowy, a budżet zyskałby miliardy złotych potrzebne na realizację innych ambitnych postulatów Wiosny (np. podniesienie nakładów na publiczną służbę zdrowia do 7 proc. PKB). A przy tym zdecydowanie poprawilibyśmy sytuację najmniej zarabiających.
Niestety, w programie Wiosny nie ma nic o reformie podatkowej, jakby Biedroń i jego ekipa bali się nadepnąć na odcisk klasie średniej, w której zapewne jest wielu jego potencjalnych wyborców. Ale bez progresywnej reformy podatkowej nie uda się w Polsce wprowadzić progresywnych reform w innych obszarach. Miejmy nadzieję, że Robert Biedroń i jego współpracownicy szybko to zrozumieją.