Gospodarka

Albo tanio, albo dobrze. Bezpieczeństwo Polski wymaga skoku technologicznego

Polska powinna jak najszybciej stworzyć nie tylko plany obrony kraju i najbliższych sojuszników, ale też nową politykę przemysłową z prawdziwego zdarzenia. W XXI wieku pojawiła się dokładnie jedna. Mowa o Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju, znanej lepiej jako plan Morawieckiego, która była całkiem sensowna, ale miała jedną potężną wadę – błyskawicznie zapomniał o niej nawet sam autor.

Podczas gdy sytuacja na świecie pędzi w nieznanym kierunku, w Polsce jakby zatrzymał się czas. Ostatnie półtora roku było okresem, w którym nie tylko niczego nie zreformowano, ale na dodatek spowolniono realizację części projektów inwestycyjnych pozostawionych po poprzedniej władzy. Tymczasem bezpieczeństwo Polski w najbliższych latach będzie wymagać wzmocnienia zaniedbywanego przez lata państwa i wykonania kolejnego skoku technologicznego. Płynięcie w głównym nurcie globalizacji w czasach trumpistowskiej „rewolucji zdrowego rozsądku” nie zadziała. Trudno nawet wskazać, co jest obecnie tym głównym nurtem.

W lutym rząd przedstawił swoją nową strategię ekonomiczną. Szkoda, że była ona oczywistą atrapą. Premier Tusk na konferencji „Polska. Rok przełomu” zapowiedział postawienie na inwestycje, co samo w sobie jest trafnym kierunkiem. Problem w tym, że zamiast choćby zarysu nowych programów rządowych usłyszeliśmy jedynie szacowaną wartość tegorocznych inwestycji (650–700 mld zł), które nie tylko w większości nie będą zasługą obecnej władzy, ale w relacji do PKB wypadają wręcz mizernie. Zgodnie z obecną modą premier wyznaczył znanego biznesmena do zaprojektowania deregulacji, chociaż już od zeszłego roku istnieje projekt stworzony przez PSL-owskie Ministerstwo Rozwoju i Technologii – bardzo zresztą nieudany.

Zbrojenia i polityka przemysłowa

Wojna w Ukrainie uświadomiła nam, że ważne są nie tylko armaty i żołnierze, ale również zdolności produkcyjne. Niestety perspektywy polskiej gospodarki są co najwyżej takie sobie. Według projekcji OECD w tym roku wzrost PKB wyniesie 3,4 proc. – po 2,8 proc. w 2024 roku – a w kolejnym spadnie do równych 3 proc. Nie jest to wynik, który pozwoli Polsce doganiać w szybkim tempie Europę Zachodnią. Na dodatek według projekcji inflacji NBP tak zwany potencjalny wzrost gospodarczy Polski będzie stopniowo spadać poniżej 3 proc. Tę zadyszkę złapaliśmy już w drugiej kadencji PiS. Według Eurostatu w latach 2012–2021 skoczyliśmy z 67 do 79 proc. średniego dochodu na głowę w UE (według parytetu siły nabywczej). W kolejnych dwóch latach spadliśmy do 77 proc. Widać wyraźnie, że polski model rozwoju, oparty na inwestycjach zagranicznych wszelkiego rodzaju oraz eksporcie, wyczerpuje się.

Tania praca, czyli gdzie jest Polska

Tymczasem wyzwań przybywa. Obecnie kluczowe jest uzbrojenie państwa, co wiąże się nie tylko z zakupami broni, ale też budową infrastruktury, zwiększaniem liczebności armii oraz przeszkoleniem ludności cywilnej. Chwalimy się, że wydajemy prawie 5 proc. PKB na wojsko. Tylko że w liczbach nominalnych to kilkukrotnie mniej, niż wydają wyśmiewane pod tym względem Niemcy – 35 mld euro wobec 90 mld euro. W tym przypadku parytet siły nabywczej nie ma zastosowania, gdyż zagranicznych producentów broni nie interesują nasze niskie ceny krajowe. Chcą otrzymać twardą walutę, najlepiej dolary, ewentualnie euro. Zdobycie pieniędzy na modernizację armii nie może więc polegać na zwiększaniu odsetka PKB przeznaczanego na armię, lecz na zwiększaniu samego PKB.

Tym bardziej że zbrojenia to tylko jedno z szeregu wyzwań, które właśnie zwalają nam się na głowę. Nawet jeśli polityka klimatyczna i dekarbonizacja na jakiś czas zejdą na drugi plan, musimy jak najszybciej modernizować energetykę, gdyż jest zwyczajnie przestarzała i generuje olbrzymie koszty. A także poprawiać zdrowie publiczne – pod tym względem nadal odstajemy od Europy Zachodniej. Skoro polska ochrona zdrowia sromotnie przegrała z pandemią, to strach sobie wyobrażać, jak zdemoluje ją ewentualna wojna.

Europa potrzebuje więcej protekcjonizmu. Na przeszkodzie stoją Niemcy

Tajemnicą dotychczasowych sukcesów gospodarczych Polski był całkiem udany i doceniany na świecie system edukacji publicznej, z bezpłatnym dostępem do szkolnictwa wyższego włącznie. Jednak edukacja i szkolnictwo wyższe również są obecnie w głębokim kryzysie – możliwe, że największym w historii, czego dowodem chociażby potężny regres w ostatnim badaniu PISA. O nauce nawet nie warto wspominać. Umiemy jedynie całkiem sprawnie stosować to, co wymyślą inni. W beztroskich czasach Pax Americana to wystarczało, ale one właśnie są odsyłane do lamusa.

Polska powinna więc jak najszybciej stworzyć nie tylko plany obrony kraju i najbliższych sojuszników, ale też nową politykę przemysłową z prawdziwego zdarzenia. W XXI wieku pojawiła się dokładnie jedna. Mowa o Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju, znanej lepiej jako plan Morawieckiego, która była całkiem sensowna, ale miała jedną potężną wadę – błyskawicznie zapomniał o niej nawet sam autor. Zakładała między innymi osiągnięcie poziomu inwestycji rzędu 25 proc. PKB – w tym roku premier Tusk chwalił się inwestycjami sięgającymi ok. 17 proc. PKB, co najlepiej pokazuje, jak „skutecznie” Morawiecki realizował plan firmowany jego własnym nazwiskiem. Wtedy jeszcze chociaż coś powstawało (mieliśmy przecież, finalnie równie nieudane, Mieszkanie plus). W pierwszych latach rządów PiS istniał jakiś ferment intelektualny. Obecny rząd nie potrafi nawet sprawnie odbudować niewielkiego skrawka kraju po powodzi, a program Odbudowa plus już na papierze wyglądał żałośnie. Powodzianie mogą dziękować losowi, że przynajmniej zima była wyjątkowo łagodna.

Od układów scalonych po wodór

Rosjanie łagodni nie będą. Mogą być za to nieudolni i zacofani, więc trzeba zbudować jak największą przewagę technologiczną nad szeroko rozumianym Wschodem. Fundamentem nowej polityki przemysłowej powinno być wytypowanie kilku branż, które będą kluczowe dla potencjału produkcyjnego kraju. Nie tylko dlatego, że te setki kupowanych na szybko wyrzutni rakiet i czołgów muszą mieć czym strzelać. Bezpieczeństwo zewnętrzne to system naczyń połączonych, wśród których obszary cywilne są równie istotne, co wojskowe.

Tanie życie, czyli ostateczny kryzys kapitalizmu [rozmowa]

Niewątpliwie najważniejsza obecnie branża to produkcja układów scalonych. Gdy USA włączyły Polskę do grupy krajów objętych restrykcjami dotyczącymi najbardziej zaawansowanych chipów, Polacy wyrazili słuszne oburzenie, tymczasem pod względem ich aktualnego wykorzystywania nawet nie zbliżamy się do wyznaczonych przez Waszyngton limitów. Branża ta generuje nad Wisłą ok. 3 mld zł obrotów rocznie, przy czym obejmuje głównie projektowanie i tworzenie software’u. Polski potencjał produkcyjny układów scalonych jest właściwie zerowy. Była szansa na dużą fabrykę Intela, ale z powodu kłopotów finansowych amerykańskiej firmy nadzieja ta prysła.

Lepiej wygląda branża produkcji nowych rodzajów napędów. W 2022 roku Polska zajęła drugie miejsce na świecie pod względem produkcji baterii litowo-jonowych, wykorzystywanych między innymi w pojazdach elektrycznych. Co prawda Chiny wyprzedzały nas ponad dziesięciokrotnie, ale to wynik godny uznania. Niestety, jeden z większych inwestorów, szwedzki Northvolt, w marcu ogłosił rozpoczęcie procesu upadłości, w wyniku czego przyszłość gdańskiej fabryki stanęła pod znakiem zapytania. Oby została sprzedana, a nie zlikwidowana.

Paliwem przyszłości ma być wodór, którego jesteśmy jednym z największych producentów na świecie dzięki rozwiniętemu przemysłowi chemicznemu. Problem w tym, że produkujemy go z paliw kopalnych i niewiele inwestujemy w badania nad jego wykorzystaniem – według raportu PIE Wyścig po wodór zaledwie 3 proc. publicznych wydatków badawczych trafia na ten cel, tymczasem wśród krajów zrzeszonych w Międzynarodowej Agencji Energetycznej średnia jest czterokrotnie wyższa.

Czy możemy mieć rządy biznesu i Elona w domu? Możemy i dostaniemy

Trzecim kluczowym obszarem jest automatyzacja. Nasycenie robotami polskiego przemysłu jest jednym z najniższych w UE i OECD, chociaż Polska należy do najbardziej uprzemysłowionych krajów świata – produkcja przemysłowa dostarcza nam niecałe 30 proc. PKB. Według raportu PIE Robotyzacja w Polsce w 2023 roku w 2022 roku na 10 tys. pracowników przemysłowych nad Wisłą przypadało ledwie 55 robotów. We Francji i Hiszpanii niemal trzy razy więcej, w Niemczech pięć razy, a w Szwecji sześć. Łącznie mieliśmy ich niespełna 18 tys., podczas gdy czterokrotnie mniejsze Czechy 22,5 tys. Szybka automatyzacja wytwórstwa przemysłowego jest kluczowa w związku z notorycznym brakiem rąk do pracy w przemyśle i jego rosnącymi potrzebami – szczególnie zbrojeniówki.

Tymczasem kryzys demograficzny się rozpędza, a pod względem dzietności spadliśmy już do poziomu Włoch i jesteśmy na kursie „Korea Południowa” – czyli poniżej 1,0. Nie ma co zawracać sobie głowy próbą odwracania tego trendu, bo warte dziesiątki miliardów złotych programy nie dały niczego lub co najwyżej niewiele. Czas zacząć się adaptować – ekspansja robotów w fabrykach to jeden ze sposobów.

Łatwo napisać, trudniej zrobić. W obecnych warunkach rozwój trzech wyżej wymienionych dziedzin, a w szczególności pierwszej, będzie wymagał przyciągnięcia inwestorów zagranicznych hojnymi podarunkami w postaci ulg podatkowych i zapewnienia publicznej infrastruktury. Lepiej jednak wydać 3 mld zł na ulgi dla jednej dużej fabryki chipów niż dla 300 małych zakładów produkujących serki topione, wafelki, jogurty czy futra z norek. Obecnie utworzona przez PiS Polska Strefa Inwestycji zapewnia ulgi dla właściwie każdego inwestora, który stworzy nowe miejsca pracy. To rozwiązanie było nieprzystające do poziomu rozwoju kraju już w momencie wprowadzania, więc trzeba z nim jak najszybciej skończyć. Polsce nie brakuje fabryk, w takich Tychach już właściwie nie ma gdzie ich stawiać, zajmują jedną trzecią miasta. Brakuje fabryk produkujących zaawansowane dobra oparte na najnowszych technologiach.

W Polsce nie ma oligarchów, ale upolitycznienie spółek skarbu państwa to realny problem

Toyota czy Samsung stworzyłyby wokół siebie całą sieć poddostawców, najczęściej polskich, którzy legalnie wchłonęliby część ich know-how. Tak jak stało się to dzięki ogromnej tyskiej fabryce Fiata (obecnie Stellantis), do której szybko dołączyły brytyjski producent układów sterowniczych Delphi (obecnie Nexteer) czy japoński producent silników Isuzu, a następnie niezliczone polskie firmy motoryzacyjne, mające obecnie po kilka hal fabrycznych i wykonujące zlecenia dla producentów z całego świata. Ulgi podatkowe dla inwestorów powinny więc być hojne, ale bardzo selektywne i dokładnie przemyślane. Ogromną rolę będzie miał tutaj MSZ oraz polscy dyplomaci w państwach rozwiniętych, którzy powinni nieustannie zachęcać do lokowania zaawansowanych inwestycji nad Wisłą.

Stan polskiej nauki jest zawstydzający

Przesunięcie się w górę w globalnym podziale pracy wymagać będzie także zainteresowania się wreszcie polską nauką. Inaczej pozostaniemy uzależnieni od łaski zagranicznych inwestorów. Polska nauka jest obecnie w katastrofalnym stanie, a uniwersytety służą wyłącznie do przekazywania studentom cudzej wiedzy. Według raportu Nauka w Polsce 2023 wskaźnik cytowań polskich prac naukowych wyniósł 1,01 i jest najniższy w UE, obok Słowacji. Wartość grantów zdobytych przez polskich badaczy z European Research Council wyniosła 3 proc. analogicznych dotacji uzyskanych przez naukowców z Niemiec. Nasze ośrodki badawcze są czysto odtwórcze. Ich wkładem jest zebranie zagranicznej wiedzy, uporządkowanie i przetłumaczenie na język polski. Trudno, żeby było inaczej, skoro pensje akademików są żałośnie niskie i nie należą oni do najbiedniejszych tylko dlatego, że biorą mnóstwo dodatkowych fuch, które odciągają ich od pracy naukowej.

Centra badawcze powinny być uniwersyteckie, a nie rządowe. Historia Sieci Badawczej Łukasiewicz pokazuje, że w warunkach skrajnej polaryzacji nawet prowadzenie badań może zostać upartyjnione. Na uniwersytetach również rządzą sitwy i dziaderskie układziki, ale państwo może stworzyć takie warunki finansowania, by uniemożliwić uczelnianym elitom rozkradanie publicznych pieniędzy. Powinno się również stworzyć mechanizmy komercjalizacji efektów badań i sprawnego wchłaniania ich przez gospodarkę.

Tanio się nie da

Polska nie wykorzystuje w pełni swojego ogromnego atutu, jakim jest państwowa kontrola większości krajowego sektora finansowego. Na szczęście nie mamy oligarchów, a ich miejsce zajmują największe spółki kontrolowane przez rząd, które są jak na środkowoeuropejskie warunki gigantyczne. Niedawno PKO BP stało się pierwszą polską spółką, której giełdowa wycena przekroczyła 100 mld zł. Słynny węgierski Moll i najwięksi oligarchowie znad Balatonu to przy czołowych polskich spółkach Skarbu Państwa (PKO BP, PZU i Pekao SA) śmieszne mikrusy do wciągnięcia nosem. Zresztą PZU był już przez PiS wykorzystywany do polityki przemysłowej, chociażby do przejęcia producenta tramwajów i autobusów, bydgoską Pesę, której groziła upadłość.

Trumpnomika – sztuka destrukcyjnego protekcjonizmu

Polskie spółki Skarbu Państwa sektora finansowego mogłyby też służyć jako pośrednik między polskimi badaczami a komercyjnym sektorem prywatnym, szczególnie inwestorami wysokiego ryzyka, czyli tak zwanym venture capital. Tutaj zapewne najlepiej sprawdziłby się bank Pekao SA, który specjalizuje się w obsłudze biznesu. Przepływ wiedzy i ludzi między akademią a gospodarką jest bardzo ważny, co pokazuje chociażby przykład Izraela, gdzie bliskie relacje zbrojeniówki, armii i cywilnego biznesu pozwalają wykorzystywać wynalazki pierwotnie dedykowane wojsku przez resztę gospodarki. O ile lepiej nie wzorować się na Izraelu w kwestii polityki międzynarodowej i przestrzegania standardów humanitarnych, o tyle pod względem finansowania badań czy łączenia naukowców z biznesem i inwestorami można się od nich wiele nauczyć. Zresztą plan Morawieckiego zawierał wiele rozwiązań stosowanych przez Izraelczyków – na przykład program Start in Poland był wzorowany na funduszach Yozma, dzięki którym Izrael stał się światowym zagłębiem venture capital.

Tego wszystkiego nie uda się przeprowadzić, kierując się zasadą „taniego państwa” i imperatywem deregulacji. Tanie państwo prowadzi do destrukcji nauki oraz usług publicznych, które właśnie teraz stają się kluczowe. Do czego prowadzi deregulacja, też już przetestowaliśmy, chociażby w mieszkalnictwie, gdzie namnożyło się flipperów, których innowacyjność sprowadza się do projektowania 15-metrowych mieszkań, w których nie da się otworzyć drzwi do łazienki bez zahaczenia o blat w kuchni. Po 35 latach życia w zachodnim kapitalizmie powinniśmy się zorientować, że pazerni spryciarze zbawią co najwyżej własne portfele.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij