Nie można usłyszeć Donbasu. Regiony przemysłowe nie mają głosu. Głosy mają żywi ludzie. Każdy swój.
Sasza służy w ługańskim oddziale pograniczników. Opowiada, że zimą i na wiosnę uczestniczył w Antymajdanie. Dobrowolnie, rzecz jasna, jako zwykły obywatel. Majdanowcy, mówi, mieli broń, widzieliśmy. Po co ruszali pomnik Lenina? – pyta. – To przecież historia.
Kiedy zaatakowano ich jednostkę w Ługańsku, jako jeden z pierwszych otworzył ogień. Wspomina ze śmiechem, jak bojownicy podbiegali do bramy i krzyczeli „banderowcy, poddajcie się”. Wspomina strach i zdradę dowódców, zagubienie szeregowych. Wspomina, jak próbował ściągnąć na siebie ogień snajpera, żeby go namierzyć – stał przy oknie, chodził z pokoju do pokoju.
Udało się, snajpera namierzyli – siedział w bloku naprzeciwko, w czyimś mieszkaniu, nie można było go ostrzelać. Wspomina, że pierwsza kula przeleciała nad jego głową – miał szczęście. Upadł, kiedy leżał na potłuczonym szkle, zadzwonił do niego przyjaciel z dzieciństwa, który stał na „separskim” posterunku drogowym. Na pytanie, co robisz? Sasza odpowiedział – leżę, odpoczywam. Wspomina, jak się wycofywali, jak niszczyli broń, żeby nie wpadła w ręce bojowników. Wspomina ostrzał z rosyjskiego terytorium, rozmowy z rosyjskimi wojskowymi.
Teraz przyjaciel z dzieciństwa jest gdzieś w Rosji, a Sasza póki co na tyłach. W Ługańsku zostawił mieszkanie i część przyjaciół. Niektórzy walczą po tamtej stronie, inni – po stronie Ukrainy. Mówi o Putinie: dobry polityk, z Krymem ładnie sobie poradził.
Dlaczego nie zostałeś w Ługańsku? – pytam. – Przecież ci proponowali. Nie mogę zdradzać – odpowiada. Odpowiada bez udawania. W ogóle mówi spokojnie i bez emocji – i o Majdanie, i o ostrzałach, i o dowódcach, i o poległych, i o śladach kul za plecami. I o Putinie też.
Po przyfrontowym miasteczku snuje się wielu wojskowych. Jedni mają sensowny ekwipunek, inni przypominają piratów na lądzie. Niektórzy mają broń na ramieniu, inni siatkę z supermarketu w dłoni. Niektórzy mówią po ukraińsku, niektórzy – po rosyjsku. Mówią różne rzeczy, każdy własne zdanie. Bo każdy ma własne zdanie, chociaż naprawdę nie kwapi się, żeby nim się dzielić.
Myślę sobie, że dobrze byłoby usłyszeć, to „własne zdanie”. Dobrze byłoby pamiętać, że każdy tutaj ma swoją historią i swoją prawdę. I swój konkretny przypadek, i swoją szczególną biografię. Inaczej nie bywa.
Nie można usłyszeć Donbasu. Regiony przemysłowe nie mają głosu. Głosy mają żywi ludzie. Każdy swój. Szczególny. Czasami miły. Czasami nie bardzo. Ale każdy ma.
I jeśli już mówić o tych głosach, dobrze byłoby wiedzieć, do kogo należą. Dobrze byłoby liczyć żywych nie procentami, dobrze byłoby mówiąc o poległych, kierować się nie statystyką, a pamięcią.
Bo pamięć to rzecz zupełnie ulotna, rzecz, która zależy wyłącznie od nas, a właściwie – od naszego pragnienia, by cokolwiek pamiętać. Byłoby dobrze, mówiąc o miastach, brać pod uwagę, że zamieszkałe są one nie przez amorficzną masę wyborców, a przez żywych ludzi, z których każdy może nie tylko odpowiadać na nasze pytania, ale także zadawać nam swoje.
Dobrze byłoby brać pod uwagę, że ludzie, nawet kiedy zbierają się w grupy, na pikiety, demonstracje, w zbrojne ugrupowania, nie przestają być oddzielnymi osobami (no dobrze – w większości wypadków nie przestają), nie tracą imion, nie tracą przeszłości, nie tracą swoich historii. Które mają zawsze – imiona, przeszłość, historie. Nie zawsze przyjemne, nie zawsze zrozumiałe.
Ale tu jest taka prosta rzecz – jeśli chcesz coś zrozumieć, lepiej oczywiście wiedzieć. Pytać, słuchać, odpowiadać. W innym wypadku co możesz zrozumieć? Zrozumieć drugiego to rzecz w ogóle niezbyt wdzięczna, można powiedzieć – niemal niemożliwa. Znacznie więcej jest szans, by nie rozumieć. Nie odróżniać, nie słuchać, nie wątpić. Obstawać przy swoich przekonaniach. Czyli przy swojej niewiedzy.
przeł. Michał Petryk
Tekst oryginalny ukazał się na stronie TSN.