Państwo chce dziś dać pokaz siły. Udowodnić, że wstaliśmy z kolan i teraz będziemy nie czapkować, a prać po gębie.
W Polsce narasta terrorystyczna gorączka. Ustawom inwigilacyjnej, która weszła w życie w lutym tego roku, i antyterrorystycznej towarzyszą demonstracje siły władzy, aresztowania i udaremnione zamachy bombowe. Coraz ostrzej poczynają sobie z zatrzymanymi policjanci na komendach. Władza krok po kroku się autorytaryzuje.
Coraz odważniej kryminalizowane są kolejne środowiska. Najpierw wyrok dostali emeryci z Komunistycznej Partii Polski. Następnie w areszcie znalazł się naczelny „Faktów i Mitów” Roman Kotliński. Na dniach dołączył do niego lider partii Zmiana, Mateusz Piskorski. Trudno mi czuć do nich osobistą sympatię. Pierwsi to grubi staliniści. Drugi chciał ponoć zabić własną żonę. Trzeci zaczynał jako neonazista neopoganin, a kończy jako piewca Noworosji, Baszszara al-Asada i Władimira Putina. Kiedy jednak przyjrzeć się tym sprawom, układają się w niebezpieczny schemat, który zaraz może rozlać się szerzej. I jak pokazują ostatnie „próby” zorganizowania w Polsce „zamachów terrorystycznych”, już się rozlewają.
Komuniści dostali wyrok zaocznie. Nikt nawet nie wezwał ich do sądu. Zdaniem sądu ich gazeta „Brzask” gloryfikowała metody totalitarne. To internetowy zin wydawany przez partię staruszków i rekonstruktorów. Ich znaczenie polityczne jest żadne. W drugiej odsłonie siły państwa funkcjonariusze przez 11 godzin przeszukiwali biuro redakcji „Faktów i Mitów”, zabierając twarde dyski z komputerów i dokumenty księgowe. To samo spotkało Zmianę, gdy aresztowano Piskorskiego, pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Zabrano flagi, transparenty i komputery. Pytanie nie brzmi tu: „dlaczego”, ale raczej: „dlaczego właśnie teraz”. Dobór osób, które kończą za kratkami, też nie wydaje się przypadkowy. Trudno czuć do nich sympatię, trudno budować szerszy front w ich obronie. To osobnicy raczej antypatyczni i dlatego łatwi do osadzenia. To test na to, o ile można przesunąć dopuszczalne zachowania władzy. To sprawdzanie, na ile my sami władzy pozwolimy.
Państwo chce dziś dać pokaz siły. Udowodnić, że wstaliśmy z kolan i teraz będziemy nie czapkować, a prać po gębie. Wiąże się z tym bezpośrednio sprawa dwóch ostatnio udaremnionych zamachów – wrocławskiego i warszawskiego. Eksplozja w dolnośląskiej metropolii sprawiła, że w poszukania sprawcy zaangażowały się setki funkcjonariuszy. Ostatecznie udało się go namierzyć w rodzinnej miejscowości. Okazał się nim być nienawidzący uchodźców „kuc” z polibudy, korwinista. To jednak za mało, żeby uprawomocnić polski „patriot act” – ustawę antyterrorystyczną. Skoro terrorysta to prawicowy biały katolik potrzebna była symetria. I od razu, dzięki „ciężkiej pracy śledczej” policji, na gorącym uczynku złapano „skrajnych anarchistów”. Próbowali ponoć wysadzić kilka radiowozów na komendzie Warszawa-Włochy.
I zaraz „okaże się”, że środowisko najbardziej skuteczne na lewicy w realnej pomocy biednym – ofiarom reprywatyzacji, Romom rumuńskim, ludziom mieszkającym na działkach – stanie się w reżimowych mediach rozsadnikiem terroryzmu. Zaraz usłyszymy o zbrodniczej antifie. Autonomiczne centra społeczne są jednym z pierwszych celów ataków państwa w okresie narastania tendencji autorytarnych. Może dojść do prób wejścia funkcjonariuszy na ich teren i ewikcji. W Polsce trwa budowanie narodowego kapitalizmu. Nikt tak nie przeszkadza w akumulacji, niż wyjęte z jej logiki przestrzenie, będące do tego bazą anarchistów. To oni są pierwszą linią oporu wobec eksmisji na bruk, bezprawnej reprywatyzacji czy policyjnej przemocy. Poznański wyrok dla Łukasza Bukowskiego za „naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza policji” wyznacza niebezpieczny precedens. Jeśli nie będziemy patrzeć władzy uważnie na ręce, takich wątpliwej słuszności wyroków może być więcej. I to wszystko w kraju, gdzie co chwilę dowiadujemy się o pobiciu kogoś z powodu wyglądu czy wyznawanej religii. W kraju, w którym kandydat na duce, Marian Kowalski, gości co chwilę w „dobrozmianowych” mediach. W kraju, w którym po ulicach raźno maszerują neofaszystowskie bojówki.
Dwa udaremnione zamachy to jednak mało. W piątek o godz. 13 służby otrzymały informację, że w budynku Telewizji Polskiej we Wrocławiu przy al. Karkonoskiej znajduje się ładunek wybuchowy. W tym samy czasie ewakuowane zostały również inne oddziały TVP, centra handlowe w Krakowie, Katowicach i Gdyni, a także wszystkie Biedronki w Polsce. Pracownicy musieli także opuścić siedziby redakcji wydawnictwa Axel Springer („Fakt” i „Newsweek”), budynek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w Warszawie oraz gmach Giełdy Papierów Wartościowych.
Żadnych ładunków na szczęście nie znaleziono. Lęk i bombowa psychoza zostały już jednak zasiane.
Policja chce się dziś zaprezentować jako nie tylko aktywny, ale i twardy obrońca porządku. Skutkiem ubocznym jest fakt, że poczyna sobie coraz ostrzej z zatrzymanymi. Dwudziestoletni Igor zmarł po zatrzymaniu na komendzie Wrocław Stare Miasto. Po sieci krążyło jego zdjęcie z prosektorium. Wybroczyny, siniaki i opuchnięcia wskazywały, że przed śmiercią był bity. Policja próbowała kluczyć, wysyłała sprzeczne komunikaty i sugerowała, że zmarły zażywał dopalacze. Wszystko po to, żeby sprawę rozwodnić i uniknąć jej publicznego rozliczenia. Trzy dni trwały zamieszki pod komisariatem. Latały kamienie, użyto oddziałów interwencyjnych. Zatrzymano kilkadziesiąt osób. Ultrasi stali się niepotrzebni PiS, kiedy aparat państwa został opanowany. Ciężka ręka „stróżów prawa” ma działać. Nikt w telewizji po zamieszkach nie opowiadał o prawdziwych patriotach, o sercu tego narodu, o dzielnych młodych ludziach, dla których ważna jest tożsamość i pamięć. Nikt nie mówił, że „trzeba im bić brawo”.
Działania policji i budowanie atmosfery strachu sprawiają, że ustawa pozwalająca nasz szpiegować, podglądać i podsłuchiwać bez większej kontroli przez organy śledcze, przejdzie w Polsce gładko.
To co się dzieje teraz, to testowanie społecznych reakcji i potencjalnego oporu. To wprowadzanie do zawieszenia części praw obywatelskich, inwigilacji i „przykręcenia śruby”. Po wyczyszczeniu mediów publicznych i planach budowy Gwardii Narodowej, opartej na zdominowanych przez nacjonalistach związkach strzeleckich, to kolejny krok w kierunku miękkiego autorytaryzmu.
Tymczasem realnie ostatnim polskim terrorystą pozostaje idol nacjonalistów, morderca lewicowego przywódcy z RPA, Chrisa Haniego, Janusz Waluś. I z tego kierunku realnie bym się przemocy obawiał. I, niestety, ze strony polskiego państwa.
**Dziennik Opinii nr 148/2016 (1298)