Rosnących nierówności pokojowo nie zahamujemy.
W styczniu rozpoczęła się na świecie era Trumpa. Niby nic nadzwyczajnego, bo „era trumpów” rozpoczęła się na świecie już dość dawno temu (pisałem tutaj kiedyś o ucieczce od wolności – ten proces się nasila), ale jednak USA to w dalszym ciągu hegemon, który bardzo mocno wpływa na sytuację geopolityczno-gospodarczą na całym świecie. Nie o tym będę jednak pisał, chociaż może lepsze byłoby sformułowanie, że niedokładnie o tym.
Niedokładnie o tym, bo jednak nierówności (a o tym dzisiaj) mocno wpłynęły na to, kto został prezydentem USA. Wielu komentatorów twierdzi, że to nie nierówności, ale Żydzi XXI wieku, czyli uchodźcy/emigranci ekonomiczni, byli powodem zwrócenia się ludzi w wielu krajach w stronę autorytaryzmu i ksenofobii. Ja jednak uważam, że emigranci są jedynie wygodnym wrogiem zastępczym właśnie takim, jakim w XX wieku byli Żydzi. Nowe elity pokazują obywatelom wroga korzystając z wzorca postępowania złodzieja, który chcąc odwrócić uwagę od siebie pokazuje jakiś kierunek i krzyczy „łapać złodzieja”.
Bezpośrednim powodem pisania o nierównościach był oczywiście raport Oxfam, zgodnie z którym ośmiu najbogatszych ludzi świata dysponuje majątkiem równym pięćdziesięciu procentom biedniejszej części ludzkości. Takie porównania mają nieduży sens poznawczy, ale prowokują do dyskusji na temat nierówności i dlatego są cenne.
czytaj także
Zbyt duże nierówności (bo oczywiście jakieś występować muszą), szczególnie jeśli powstają na skutek osuwania się części społeczeństwa w dolne warstwy zamożności, są powodem szczególnie mocnych frustracji. Politolodzy i socjolodzy twierdzą słusznie, że rewolucje wybuchają najczęściej nie wtedy, kiedy naprawdę jest ludziom bardzo źle, ale wtedy, kiedy poprawiająca się sytuacja zaczęła się pogarszać i hamować rozbudzone aspiracje. Z tym właśnie mamy obecnie do czynienia.
Na temat nierówności napisano miliony słów, więc temat zapewne Czytelnicy przyjmą ziewaniem z nudów, ale ostatnie dyskusje zmusiły mnie do zabrania głosu. Powody były dwa – po pierwsze wielu dyskutantów twierdzi, że to nie nierówności są powodem, dla którego obywatele dokonują takich, a nie innych wyborów politycznych i dla którego nastroje przesuwają się w stronę skrajnej prawicy. Po drugie, równie wielu dyskutantów twierdzi, że globalizacja wyciągnęła masę ludzi z biedy i zmniejszyła nierówności, więc teza o wzroście nierówności jest fałszywa. Z obydwoma poglądami można i należy dyskutować.
Przede wszystkim trzeba się zastanowić, jaka jest geneza wzrostu dynamiki nierówności. Według mnie nierówności rosną szybko od 30 lat i jest przynajmniej pięć przyczyn, dla których rosną.
1. Obniżanie podatków dla najbogatszych
Przede wszystkim na całym świecie, od przynajmniej 30 lat, obniżano górną stawkę podatkową dla najlepiej zarabiających (w latach 50. i 60. w USA górna stawka podatkowa przekraczała 90 procent, teraz 35 procent, a Donald Trump chce ją obniżyć do 15-20 proc.). Spadało też opodatkowanie firm.
Kryzysy finansowe i ratowanie publicznymi pieniędzmi firm „za dużych, żeby upaść” oraz spowolnienie gospodarcze wywołane tymi kryzysami w połączeniu z niskimi podatkami zmniejszało dochody budżetów państw, a to prowadziło do polityki austerity, czyli po prostu do ograniczania dobrodziejstw państwa dobrobytu. Rosła frustracja coraz większej grupy ludzi.
2. Tania praca
Drugim powodem była globalizacja i tania praca, którą zapewniały Chiny, Indie, Wietnam i inne państwa rozwijające się. Przenoszenie fabryk z krajów rozwiniętych gospodarczo obniżało ceny produktów i prowadziło do dezinflacji (niewielkiego jedynie wzrostu cen).
Wyżej pisałem o tym, że globalizacja według wielu opinii wyciągnęła ludzi z biedy i zmniejszyła nierówności. Szacuje się, że na przemianach w Chinach zyskało ponad 300 milionów ludzi, ale Chiny to 1,3 miliarda mieszkańców… To prawda, że zmniejsza się obszar skrajnej biedy. Trudno z tym dyskutować. Nie ma jednak nic za darmo. Przenosiny dobrych, trwałych i nieźle wynagradzanych miejsc pracy na przykład z USA do Chin pomagało Chińczykom, którzy dostali z tego powodu pracę (często niewolniczą), ale przecież szkodziło Amerykanom.
Z USA zniknęły dobre miejsca pracy, a zamiast nich zwiększało się zatrudnienie śmieciowe. To z kolei doprowadzało do wypadania całych rodzin z klasy średniej. Broniąc się przed tym ci średniacy, za wszelka ceną chcący utrzymać swój standard życia, zaciągają kredyty. To z kolei prowadzi do zrodzenia się swoistej kultury kredytu, która jest fundamentem kryzysów finansowych. Inaczej mówiąc – co prawda w niektórych państwach znikała skrajna bieda, ale nierówności globalne rosły i rosła też frustracja klasy średniej.
3. Automatyzacja
Jest też trzecia przyczyna rosnących nierówności, czyli automatyzacja, robotyzacja i rozwój sztucznej inteligencji. Procesy te zwiększają wydajność pracy i zmniejszają popyt na nisko i średnio kwalifikowanych pracowników. Zwiększają też zyski przedsiębiorstw, a tą drogą również ich właścicieli oraz kadry zarządczej (o tym niżej).
czytaj także
Nawiasem mówiąc (i to będę zawsze twierdził przy okazji mówienia o sztucznej inteligencji) uważam od dawna, że za 20-30 lat problemem nie będzie brak rąk do pracy (jak twierdzą demografowie), ale brak pracy dla rąk. Uważam, że nie docenia się szybkości, z jaką sztuczna inteligencja będzie przejmowała miejsca pracy już nie tylko od nisko i średnio kwalifikowanych pracowników, ale również od wysoko kwalifikowanych. Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, to powinien przeczytać na przykład Świt robotów Martina Forda.
4. Rozrost ponadnarodowych koncernów
Czwartym powodem wzrostu nierówności jest rozrost ponadnarodowych koncernów i swoista „nomenklatura” w zarządach/radach nadzorczych spółek. Nie trzeba być bardzo spostrzegawczym, żeby zobaczyć, że w polityce/biznesie kręci się niewiele zmieniająca się grupa ludzi. Jak się już do niej wpadnie, to się nie wypada. I w wielu przypadkach nie są to wcale ludzie o niezwykłych kwalifikacjach. Amerykanie nazywają ten proces tworzenia swoistej nomenklatury „polityką drzwi obrotowych” (chodzi o krążenie w swoistym kole biznes-finanse-polityka). „Wynalazkiem” XX wieku było to, że w biznesie pierwszy raz w historii można stać się bogatym człowiekiem bez inwestowania własnych pieniędzy. Wystarczy spojrzeć na wynagrodzenia zarządów, rad nadzorczych i „złote parasole” dla zwalnianych managerów.
5. Nowe instrumenty na rynkach finansowych
Piątym powodem jest gwałtowny wzrost znaczenie rynków finansowych i nowe instrumenty na tym rynku. Współczesny rynek walutowy powstał w latach 70. XX wieku, kiedy to USA ostatecznie zerwały powiązania dolara ze złotem. Dług państw poszedł w prywatne ręce (prywatne banki zaczęły kupować obligacje rządowe) w latach 80. XX wieku. Współczesny rynek instrumentów pochodnych zaczął rozwijać się w latach 90. XX wieku. Wtedy szacowano ten rynek na około 7-9 bilionów dolarów – obecnie rynek jest sto razy większy. Jak rozwój rynków finansowych i finansjalizacja gospodarek wpływa na nierówności? Bardzo prosto – ludzie, którzy mają duże oszczędności, mogą korzystając z rynków finansowych dodatkowo te oszczędności zwiększać. Ci mniej zamożni nie mają takich możliwości.
Jak widać czynników wpływających na wzrost nierówności jest wiele i zapewne dałoby się ich znaleźć więcej. Niestety, mówienie o tym niczego nie zmieni, a dyskutuje się o tym naprawdę często – choćby na szczytach w Davos. Tyle tylko, że mówienie elicie finansowej, żeby się ograniczyła ma taki sens, jak namawianie tygrysa, żeby przeszedł na dietę wegetariańską.
czytaj także
Nie widzę też sensownych i dających się zrealizować pomysłów na spowolnienie trendu zwiększania nierówności. Owszem Thomas Piketty w swojej książce Kapitał w XXI wieku pisał, że należałoby opodatkować majątki, ale sam też twierdzi, że jest to pomysł, którego obecnie nie da się zrealizować. Wniosek jest więc bardzo pesymistyczny – do zmniejszenia nierówności w praktyce może posłużyć jedynie rewolucja lub wojna.