Okazuje się, że Obama wie lepiej od Tuska, czy Polska wspiera interwencję w Syrii. Wie o tym nawet rzeczniczka Departamentu Stanu, która dumnie wymienia Polskę wśród krajów wspierających interwencję.
Prezydent Obama spotyka na ulicy w Petersburgu mała dziewczynkę. Dziewczynka pyta: „Panie prezydencie, czy to prawda, że pan czyta maile mojego taty?”. Obama odpowiada: „Tak, to prawda. I wiesz co jeszcze? On nie jest twoim tatą”. Nie przytaczałbym rosyjskiej wersji tej nieświeżej anegdoty, gdyby nie wiadomości z Departamentu Stanu USA. Otóż okazuje się, że Obama wie lepiej od Tuska, czy Polska wspiera interwencję w Syrii, czy też nie. Co tam Obama – wie o tym nawet rzeczniczka Departamentu Stanu, która dumnie wymienia Polskę wśród krajów wspierających interwencję.
Oczywiście, wsparcie bywa różne. Można niecierpliwie zapowiadać udział w bombardowaniach Syrii, jak to robi Francja. Można też po prostu stwarzać sztuczny tłok na niezbyt długiej liście aliantów USA, jak robią Albania i Kosowo. Ale okazuje się, że interwencję można też wspierać poprzez twierdzenie, że Polska „z powodów oczywistych nie weźmie udziału w tej operacji”, jak to robi minister Sikorski. Czy to znaczy, że brak polskiego udziału tak naprawdę tylko wzmocni atak na Syrię? Uczyni go bardziej efektywnym?
Podczas wycieczki do Petersburga Obamie udało się przekonać jeszcze kilka osób, że jako jedyny zna odpowiedź na leninowskie pytanie „co robić?” wobec Syrii. Zdaje się jednak, że po zwolnieniu ze służb specjalnych bezcennego fachowca, który nazywa sę Edward Snowden, wszechwiedza prezydenta Obamy została mocno zachwiana. Dzięki systemowi internetowej inwigilacji Obama może wiedzieć kto jest czyim tatą, ale nie bardzo potrafi dostarczyć bezpośrednich dowodów, że 21 sierpnia w Damaszku to Assad użył broni chemicznej na cywilach.
Po co cały ten system PRISM, jeśli nie da się za jego pomocą ujawnić żadnej korespondencji mailowej, w której Assad czy ktoś z jego ludzi rozkazywałby zagazować półtora tysiąca osób w dzielnicy Ghouta? Dodatkowym ciosem w wiarygodność amerykańskiej inwigilacji stało się to, że jedyny taki wyciek został załatwiony przez wywiad niemiecki, też podobno inwigilowany przez PRISM. Niestety, Niemcy potrafili przechwycić tylko rozmowę telefoniczną funkcjonariusza Hezbollahu, w której ten przypuszcza, że Assadowi przed atakiem chemicznym puściły nerwy.
Można byłoby cieszyć się z tego, że rzekomo totalny system śledzenia komunikacji okazuje się nie do końca totalny. Tylko trochę przykro, że śledzi nas wszystkich, winnych i niewinnych, a nie potrafi wyłapać sprawców największej od lat wojskowej zbrodni.
Niewątpliwym postępem dla amerykańskiej polityki jest to, że powoli zaczyna się ona liczyć z opiniami obywateli z całego świata. Choćby na razie tylko poprzez śledzenie naszych maili i rozmów – przecież trzeba od czegoś zacząć. Wspomnijmy, jak to wyglądało dziesięć lat temu. Podobno nie byliśmy jeszcze tak bardzo inwigilowani, a naszą opinię na temat wojny w Iraku, wyrażoną w najliczniejszych w historii manifestacjach, można było spokojnie olać. Dziś dane zebrane przez system PRISM z pewnością liczą się w Waszyngtonie dużo bardziej od sondaży opinii publicznej. Może więc czas na wymienianie się mailami o treści: „Drogi współpracowniku Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, wiem, że to czytasz, i chciał(a)bym, żebyś wiedział, co sądzę na temat amerykańskiej interwencji w Syrii?”. Jeśli nie pozostały nam inne narzędzia, należy używać tych, które jeszcze mamy.
Czytaj też:
Agata Popeda, Iść na wojnę czy nie?
Ta interwencja tylko podsyci wojnę – rozmowa z Przemysławem Wielgoszem