Nie ma nic ważniejszego niż obchody aktów założycielskich. Nawet jeśli te akty polegają nie na założeniu, tylko na rozwaleniu.
Dzisiaj jest zdecydowanie zły dzień, żeby pisać o murze berlińskim. Mimo że niby rocznica. Na pewno lepiej przetrzymać pomysły na kolejne demokratyczne laurki do następnego roku. Niemiecka Europa znów wywali kupę kasy na jubileuszowe obchody narodzenia nowego, wspaniałego globalnego porządku. Wywali, nawet jeśli tej kasy zabraknie na jakieś bardziej podstawowe potrzeby, na przykład wyżywienie dla greckich bezrobotnych. Bo nie ma nic ważniejszego niż obchody aktów założycielskich. Nawet jeśli te akty polegają nie na założeniu, tylko na rozwaleniu. I nie chodzi wcale tylko o rozwalenie pewnego muru w Berlinie.
Z zaskakującą częstotliwością docierają do mnie informacje o kolejnych działaniach zapowiadanych na przyszłoroczną, 25. rocznicę upadku muru. W jubileuszowej bezmyślności jednoczy się trzeci sektor wszystkich opcji światopoglądowych, instytucje państwowe i fundacje prywatne. Tu walniemy konferencję, tam wystawę, a przy okazji może da się załatwić jakiś wyjazd dla paszportowo upośledzonych zza wschodniej granicy. Zobaczą wreszcie, jak jest fajnie, że nie ma muru. Nie będzie to drogo kosztować, bo konsulaty niechętnie wydają im wizy na okres dłuższy niż trzy dni.
Kiedy pytam o powód, dla którego przyszłoroczna edycja kolejnego projektu zostanie poświęcona tej właśnie rocznicy, uchodzę za idiotę. Czyżby nie było jasne, że wpisanie tej drobnej słuszności do wniosku zagwarantuje jego przyznanie? A że przed chwilą chodziło nam o działanie na temat kryzysu gospodarczego czy inwigilacji internetowej? Z tym na razie możemy trochę zaczekać – z pewnością w przyszłym roku te tematy staną się tylko bardziej aktualne. To, że od ostatnich hucznych obchodów tej samej daty mijają cztery lata, nie przeszkadza w wymyślaniu kolejnych debat o z grubsza takich samych tytułach.
Dwudzieste obchody upadku muru miały w sobie coś od obchodów dwudziestej rocznicy rewolucji październikowej. Nie chcę porówywnać 2009 roku w Berlinie z 1937 rokiem w Moskwie. Ale udział w radosnym świętowaniu narodzin systemu, który właśnie przed chwilą wykazał swoją totalną nieudolność, był w obu przypadkach etycznie wątpliwy. Zasadnicza różnica ma polegać na tym, że naszą demokratyczną rocznicę możemy obchodzić, krytykując błędy systemu. Tylko że to rocznicowe krytykowanie można porównać z samokrytyką, która obowiązywała stalinowskich przodowników pracy – mieli sobie wytykać, że wykonali tylko trzy normy, zamiast pięciu.
Przy okazji rocznicy obalenia muru często powtarza się poetyckie pitolenie o tym, że mieszkańcy nie dość demokratycznych krajów wschodu Europy powinni usunąć jego symboliczne pozostałości z własnych umysłow. Podejmę wysiłek i powtórzę tę obrzydliwą sugestię w odniesieniu do mieszkańców demokratycznego Zachodu. Pozostałości muru berlińskiego tak mocno zadomowiły się w waszych głowach, że każą wam coraz częściej obchodzić rocznicę jego upadku, uniemożliwiając rozmowę o tym, co liczy się tu i teraz.
Załóżmy, że muru berlińskiego nie było. Spróbujmy przetrwać w tym układzie przez jeden rok, zaczynając od dziś. Możliwe, że zobaczymy wokół siebie dużo ciekawych rzeczy. A może nawet murów.