Słowa ukraińskich prawosławnych hierarchów szybko przeistaczają się w czyny: jeśli nie wierzysz w Sąd Ostateczny, łatwo urządzą ci go na ziemi.
Witold Mrozek sugeruje, że w Warszawie trzeba odbudować cerkiew prawosławną, bo w ten sposób Polska pokaże, że nie ma problemu ze światopoglądowymi i etnicznymi mniejszościami. Czytam to i czuję, że na Ukrainie dla osiągnięcia tego samego celu musimy raczej zacząć burzyć cerkwie. Niedawne obchody 1025. rocznicy chrztu Rusi Kijowskiej umocniły we mnie to przekonanie.
Kilka dni przed rocznicą kijowski archimandryta Gedeon oświadczył, że każdy uczestnik antyklerykalnych protestów towarzyszących obchodom będzie smażył się w piekle. Nie odebrałbym jego wypowiedzi tak boleśnie, gdybym nie wiedział, że słowa prawosławnych hierarchów bardzo szybko przeistaczają się w czyny: jeśli nie wierzysz w Sąd Ostateczny, łatwo urządzą ci taki sąd na ziemi. Na przykład kolega archimandryta Gedeona, głowa Ławry Kijowskiej metropolita Paweł przez długi czas twierdził, że jedyna na Ukrainie klinika dla chorych na AIDS nie ma prawa znajdować się obok jego zakonu.
Przyczyna? Według metropolity, klienci tej kliniki są grzesznikami, które zasłużyli na straszną chorobę swoim złym życiem.
Gdyby tego było mało, Paweł, odnosząc się do tych samych chorych, podczas wywiadu zapytał dziennikarkę: „Czy pani by się ucieszyła, gdyby u pani w domu, na pani klatce schodowej, mieszkali żule?”. Niedługo po aferze spowodowanej tą wypowiedzią okazało się, że klinika rzeczywiście straci swoje pomieszczenie w samym centrum miasta – znajdzie się tam luksusowy hotel dla osób duchownych. Grzesznicy, chorzy na AIDS, niech przyzwyczajają się do piekielnych warunków jeszcze za życia.
Rocznica chrztu się zbliżała, powodując coraz bardziej makabryczne sytuacje. Tak jakby ktoś chciał zafundować Ukrainie nie żadną tam rocznicę, tylko powtórzenie prawdziwego chrztu, który wreszcie przegoni z tego kraju wszelkie diabelstwo, gender i ateizm.
Już następnego dnia po wypowiedziach Gedeona wątek smażenia się w piekle niezwykle się zaktualizował – przede wszystkim w środowiskach kulturalnych. Dyrektorka największej i najbardziej ambitnej kulturalnej instytucji w Ukrainie – Arsenału Sztuki – postanowiła zniszczyć mural artysty Wołodymyra Kuzniecowa, który zamówiła u niego na wystawę Duże i wielkie, poświęconej rocznicy chrztu. Mural pt. Koliwszyzna. Sąd Ostateczny został zamalowany, ponieważ przedstawiał smażących się w piekle sprzedajnych milicjantów, skorumpowanych księży oraz zdziczałych polityków.
Zniszczenie tego muralu miało uratować Arsenał i jej dyrektorkę – przybyli na otwarcie wystawy prezydent Ukrainy oraz liczni cerkiewni hierarchowie bezbłędnie rozpoznaliby się na obrazie Kuzniecowa, mimo że nie było tam wizerunków konkretnych postaci. A jednak okazało się, że niszcząc dzieło Kuzniecowa (a zarazem swoją reputację), dyrektorka Arsenału raczej uratowała ukraińską sztukę przed potwornie niebezpiecznym sojuszem z prawosławną Cerkwią.
Wystawa Duże i wielkie miała bowiem pokazać, że współczesna sztuka krytyczna świetnie czuje się obok prac muzealnych o tematyce religijnej, przedstawiających, według pomysłu kuratorów, fundamentalny wpływ chrześcijaństwa na ukraińską kulturę (pomysł dość kuriozalny, biorąc pod uwagę, że najstarsze z przedstawionych na wystawie prac artystycznych powstały dobrze przed chrztem, a nawet przed naszą erą). Zaprezentowanie w tym kontekście muralu Kuzniecowa miało stworzyć wrażenie, że Cerkiew jest w stanie tolerować każdą krytykę pod swoim adresem, gdy w rzeczywistości staje się coraz bardziej betonowa i coraz bardziej pogrąża się w chciwości, bezprawiu i agresji.
Ostatecznie wyszło na to, że archimandryta Gedeon nie miał racji. Uczestnicy antyklerykalnego protestu, które próbowali pikietować pod Arsenałem Sztuki w sprzeciwie wobec integracji Cerkwi i państwa, trafili nie do piekła, tylko za kraty. Akcja protestacyjna została rozpędzona podczas otwarcia wystawy, ponieważ sąd zakazał jakichkolwiek zgromadzeń obywateli w trakcie wizyty w Kijowie patriarchy Cyryla.
Aktywistki ruchu Femen miały mniej szczęścia: nie zdążyły nawet dotrzeć na miejsce swojej akcji, ponieważ zostały porwane i pobite przez nieznanych sprawców, których udało się zidentyfikować jako pracowników rosyjskiego FSB.
Porwanie aktywistek Femenu siłą rzeczy przypomniało największy chyba skandal, który ostatnio wstrząsnął ukraińską Cerkwią. Chodzi o porwanie zakonnic kijowskiej Ławry, które nadawałoby się na ostry film z gatunku sexploitation, gdyby nie twarde biznesowe zaplecze tej sprawy. Otóż półtora miesiąca temu dwie zakonnice zostały porwane w Kijowie przez zdesperowanego biznesmena, który za pomocą ich zakonu próbował kupić partię samochodów Lexus (Cerkiew ukraińska jest zwolniona z cła przy tego typu zakupach). Kiedy się okazało, że osoba związana z zakonem po prostu ukradła przekazane przez biznesmena pieniądze, a ani milicja, ani służby specjalne nie są w stanie poradzić sobie z cerkiewną mafią, przedsiębiorca uciekł się do desperackiego czynu niczym z filmu klasy B.
A jednak szantażowanie Cerkwi życiem porwanych zakonnic nie zrobiło na niej żadnego wrażenia – żądania porywacza po prostu olała. Po kilku dniach zakonnice zostały wypuszczone.
Sugeruję więc, by zamiast kolejnej cerkwi w Warszawie wybudować kasyno. Ta instytucja przynajmniej nie ukrywa, czym się naprawdę zajmuje.