Przede wszystkim strata jej mrocznego przedmiotu pożądania.
Gdyby Rosja miała rozsądną politykę zagraniczną, nie przeszkadzałaby Ukrainie w jej ucieczce do Europy. Gdyby Rosji naprawdę zależało na wchłonięciu Ukrainy, mogłaby na razie dać Ukrainie spokój. Putin mógłby podpowiedzieć Janukowyczowi, żeby koniecznie podpisał umowę stowarzyszeniową pod presją masowych ulicznych wystąpień. – Zagwarantujesz sobie reelekcję, a zarazem staniesz się chcianym gościem nie tylko tutaj na Kremlu – mógłby powiedzieć Putin, poklepując Janukowycza po ramieniu i błogosławiąc jego na podróż do Brukseli. A po ucieczce Ukrainy do Europy spokojnie sobie czekać, aż Janukowycz przypełźnie z powrotem. Najprawdopodobniej – znów pod presją masowych ulicznych wystąpień. Które tym razem będą wymagać od ukraińskiej władzy czegoś bardziej przyziemnego niż „wartości europejskich” czy „cywilizacyjnego wyboru”. Na przykład – chleba i gazu.
Zresztą, Janukowycz mógłby sam się tego domyślić, gdyby tylko myśleć umiał. Przecież musi wiedzieć, czym skończyła się poprzednia ukraińska rewolucja. Wówczas odebrano mu nielegalnie zdobyte stanowisko prezydenta – tylko po to, żeby pięć lat później mógł to stanowisko zdobyć całkiem legalnie. Żałosne rządy Juszczenki mogły nauczyć Ukraińców przynajmniej tego, że masowa euforia i narodowe pojednanie na ukraińskich majdanach prowadzą jedynie ku zbiorowemu politycznemu kacowi. Nawet gdyby Juszczenko okazał się geniuszem politycznym (a nie jest), ten porewolucyjny kac i tak zniszczyłby jego karierę. Nawet gdyby Unia Europejska była rajem na ziemi (a nie jest), ten kac i tak zniszczyłby europejskie aspiracje Ukraińców.
Oczywiście, gdyby proeuropejska rewolucja na Ukrainie wygrała. A tak na szczęście nie jest.
Na razie ukraińska rewolucja raczy zasłaniać się olbrzymią barykadą przed polityczną rzeczywistością, w której Janukowycz wciąż lata do Moskwy podpisywać coś, czego nigdy się nie dowiemy. Bo jeśli się dowiemy, Janukowycz pójdzie drogą Julii Tymoszenko. Też latała do Moskwy podpisywać coś takiego, że teraz cała Unia Europejska nie potrafi jej wyciągnąć z więzienia. A ponieważ nie dowiemy się jak się dogadali Janukowycz z Putinem, mamy świetny pretekst do dalszego ciągu naszej permanentnej proeuropejskiej rewolucji.
Nie grożą tej rewolucji żadne kace, apatie i rozczarowania, bo wciąż jest niespełniona i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się spełni. Nie grożą tej rewolucji skutki uboczne w postaci faszystów ze Swobody w nowym, proeuropejskim rządzie czy w postaci zastąpienia gangstera-prezydenta prezydentem-bokserem. Nie wiemy nawet, czy grożą tej rewolucji represje – a brak represji to, jak wiadomo, najkrótsza droga do wyczerpania rewolucyjnego szału.
Co zatem zagraża ukraińskiej rewolucji? Przede wszystkim strata jej mrocznego przedmiotu pożądania. Ukraińcy jeszcze nie odkryli, że Europa nie jest rajem, a Europa, zdaje się, chce jak najszybciej tę rewelację Ukraińcom dostarczyć. Całe szczęście, że Ukraińcy nie używają Twittera. Gdyby europejscy politycy mieli więcej ukraińskich czytelników, demonstracje na Majdanie byłyby dużo mniej liczebne. Każdy z ministerialnych tweetów o tym, że się obraziliśmy i żadnej umowy już nie podpiszemy, odbierałyby ukraińskiej rewolucji więcej uczestników niż najbardziej beznadziejna umowa podpisana w Moskwie.
Na szczęście nikt na Majdanie tych tweetów nie zauważa – podobnie jak nie zauważa coraz bardziej kuriozalnych zachowań polskiego MSZ-u. Gdyby w świecie dyplomacji istniała nagroda Darwina, należałoby ją przyznać autorowi pomysłu na czasowe – na jeden rok – zniesienie wiz dla Ukraińców. Nieźle byłoby też ograniczyć zasięg tego postanowienia tylko do tych Ukraińców i Ukrainek, którzy będą mogli udowodnić swoją obecność na Majdanie pomiędzy 20 listopada a 20 grudnia 2013, jak teraz muszą udowadniać swoją „przynależność do narodu polskiego”, żeby nie mieć problemu z wyjazdem za granicę. A po roku tej radości znów czekałyby nas kolejki do skorumpowanych konsulatów.
Dobrze, że nawet na tak kuriozalną solidarność Unii Europejskiej nie stać.
Dzięki temu, że Rosja nie ma rozsądnej polityki zagranicznej, Europa wciąż pozostaje dla Ukraińców mglistym marzeniem, a nie twardą codzienną rzeczywistością. Daje to szansę, że pewnego dnia Ukraina jednak ucieknie do Europy. Ale będzie to jakaś inna Ukraina, jakaś inna Europa.