Co pozostanie w głowie przeciętnego odbiorcy mediów po ogłoszeniu tego wyroku?
Co pozostanie w głowie przeciętnego odbiorcy mediów po ogłoszeniu tego wyroku? Przede wszystkim oświadczenie oskarżonego, że jest kobietą o imieniu Chelsea. Co z kolei pozostanie w głowie tegoż odbiorcy po aferze z zatrzymaniem Davida Mirandy, partnera Glenna Greenwalda, dziennikarza współpracującego z Edwardem Snowdenem? Przede wszystkim to, że Glenn Greenwald jest gejem.
Można tym się oburzać czy z tego się cieszyć, ale media działają właśnie tak, a nie inaczej. Czy z tego coś wynika poza uciechą dla prawicowych felietonistów, którzy mogą teraz tłumaczyć „zdradę” Manninga jego problemami z tożsamością płciową, a rewelacje Greenwalda w „Guardianie” – gejowskim spiskiem przeciwko wojsku i wywiadowi?
Można się też spodziewać narzekań z lewej strony. Na przykład, że coming out Manninga odwrócił uwagę od skandalicznego faktu, że dostał(a) on(a) 35 lat więzienia za ogromną przysługę, którą zrobił(a) nam wszystkim. Że zamiast walki o uwolnienie Manninga (Manning), zaczęła się walka o to, żeby dostał(a) w więzieniu pozwolenie na terapię hormonalną. Że musimy pilnować używania rodzaju żeńskiego w rozmowach o Manningu (Manning), zamiast walczyć z opresyjnością systemu, której skalę ujawnił(a).
Faktem jest, że ujawnienie setek tysięcy tajnych dokumentów okazało się desperackim czynem zestresowanego chłopaka, który zemścił się w ten sposób za systemowe olewanie przez dowództwo wojskowe jego problemów genderowych. To oczywiście nie umniejsza w niczym jego prawdziwie bohaterskiego czynu, ale może się okazać przedmiotem licznych manipulacji – nie tylko na prawicy.
Dla ruchów LGBT coming out Manninga może być sukcesem porównywalnym z legalizacją małżeństw jednopłciowych. Ale sprowadzanie tej postaci do „ruchu jednej sprawy” – choćby i najsłuszniejszej – zrobiłoby jej wielką krzywdę.
Bo historia Chelsea Manning może posłużyć zarówno do ograniczenia pola walki – jak i do jego poszerzenia.
Jak zwiększyć oddziaływanie tej sprawy i nie pozwolić na jej marginalizację? Ruch LGBT mógłby dzięki niej spełnić najgorsze fantazje prawicy o gejowskim spisku, który nigdy nie ogranicza się do obrony własnych praw i ingeruje we wszystkie sfery życia społecznego z własną agendą. Tylko że ta agenda musiałaby być rzeczywiście szersza niż małżeństwa jednopłciowe czy zwalczanie homofobii.
Równie ważnym postulatem tego ruchu mógłby stać się na przykład sprzeciw wobec inwigilacji w internecie. Społeczność LGBT ma swoje partykularne powody, by obawiać się całkowitego zaniku internetowej prywatności. Te powody na pewno spotkają się ze zrozumieniem większości. Każdy użytkownik internetu ma w końcu swoje sekrety.
Walka o wolność w internecie byłaby świetnym powodem, żeby wcielać w życie prawicowe strachy przed „homoseksualną dyktaturą”. Gdyby ta „dyktatura” powstrzymała łamanie prawa i nieograniczoną kontrolę w internecie, a przy okazji bardziej martwiła się o ludzi niż o korporacje, chętnie bym ją poparł.
Czytaj także:
Manning nie powinien już spędzić ani dnia dłużej w więzieniu
Katarzyna Szymielewicz, Oddolne protesty, polityczne uniki
Jakub Dymek, Manning, bohater nietypowy
Bradley Manning, Reakcja opinii publicznej dodała mi otuchy
Przepraszam wszystkich, których skrzywdziłem – samokrytyka Bradleya Manninga i komentarz Marka Jedlińskiego.
Marek Jedliński, Szpiedzy tacy jak my