Jedynym posunięciem, z którego Rosja naprawdę mogłaby wyciągnąć konstruktywne wnioski na przyszłość, jest rezygnacja Niemiec z budowy Nord Stream II. Druga część „Dziennika stanu wojennego”.
Hybrydowy stan wojenny w Ukrainie przebiega dosyć spokojnie, czego nie da się powiedzieć o hybrydowym stanie wyjątkowym, w którym pogrąża się reszta kontynentu.
Przede wszystkim Francja. Akurat pięć lat po ukraińskim Majdanie to właśnie Francja doświadczyła własnego powstania wywłaszczonych, zdesperowanych obywateli, gotowych zerwać z obecnym stanem rzeczy za wszelką cenę. Mogą sobie na to pozwolić: nawet gdyby gilets jaunes („żółte kamizelki” – nazwa od kamizelek odblaskowych noszonych przez uczestników protestów) obalili obecnego prezydenta, trudno się spodziewać niemieckiej odpowiedzi w postaci anektowania Alzacji oraz zbrojnego wsparcia dla lojalistycznej wobec Macrona insurekcji w Lotaryngii.
czytaj także
Na marginesie, żeby nie było, że na siłę wymyślam kontekst ukraiński dla francuskiego buntu, muszę zaznaczyć, że moja wizja gilets jaunes jest dosyć realistyczna w porównaniu z tą, która zdominowała ukraińskie media w ostatnich dniach. U nas mianowicie – ponieważ ktoś z „żółtych kamizelek” zrobił sobie w Paryżu zdjęcie z flagą Donieckiej Republiki Ludowej – oczywiste jest, że za tym wszystkim stoi Moskwa – jak zresztą za każdym ruchem społecznym wprowadzającym ferment w liberalny porządek światowy, który działał przecież wspaniale aż do niespodziewanego nadejścia populistów.
Two French men have been photographed holding so-called "Donetsk People's Republic" flags during the yellow vest protests in Paris. Both have visited occupied #Donbas, one as an observer in the recent sham elections, and are both known to have pro-Russian views, @unian_en report. pic.twitter.com/q0xQgqfq6D
— Hromadske Int. (@Hromadske) December 9, 2018
W czasie kiedy ukraińska SBU ostrzega Francuzów przed byciem pożytecznymi idiotami Putina, my wracamy do rzeczywistych problemów. Na przykład: kto z dwóch światowych przywódców bardziej szkodzi sprawie powstrzymania globalnej katastrofy klimatycznej: Donald Trump, który zapowiada wycofanie USA z porozumienia paryskiego, czy Emmanuel Macron, który postanowił użyć polityki klimatycznej jako nowego narzędzia odgórnej walki klasowej? Jego próba przerzucenia kosztów nowej polityki ekologicznej na najbardziej wrażliwe warstwy społeczne na razie się nie udała. Pozostaje pytanie, czy cyniczna zagrywka Macrona z „podatkiem klimatycznym” powstrzyma w dłuższej perspektywie globalny rozpęd nowych ruchów ekologicznych, osadzając ich sprawę w niszy piętnowanych przez populistów „kwestii obojętnych dla zwykłych ludzi”?
czytaj także
A mogło być tak pięknie: mieszkańcy francuskiej prowincji chodziliby na piechotę, bo na benzynę już ich nie byłoby stać; na szczytach klimatycznych dalej by sobie jedzono kiełbasę z jelenia i słuchano orkiestry górniczej, Rosjanie w międzyczasie spokojnie ukończyliby budowę gazociągu Nord Stream II, a Niemcy użyliby każdego chwytu z repertuaru materializmu dialektycznego, by dowieść, że coroczne wyrzucenie w atmosferę ponad 100 milionów ton CO2 z tego właśnie gazociągu nie kłóci się z postępową agendą klimatyczną.
O dziwo, szansa – jakkolwiek nikła – na rezygnację z budowy Nord Stream II nagle zmaterializowała się bynajmniej nie z powodów ekologicznych. Oto bowiem rosyjska agresja na Morzu Azowskim znacząco osłabiła europejską opcję powrotu do business as usual wobec Kremla – a jedynym posunięciem, z którego Rosja naprawdę mogłaby wyciągnąć konstruktywne wnioski na przyszłość, jest właśnie niemiecka rezygnacja z budowy drugiej rury pod Bałtykiem. Realizacja tego projektu pozbawiłaby za to Ukrainę resztek jej geopolitycznej racji bytu, polegającej głównie na transportowaniu rosyjskiego gazu przez jej terytorium.
10 największych kompromitacji Polski na szczycie klimatycznym
czytaj także
Podczas partyjnego zjazdu CDU w Hamburgu opcję rozwiązania umowy w sprawie Nord Stream II rozważali w swoich przemówieniach wszyscy kandydaci do przywództwa w tej partii. Niestety, losy projektu ostatecznie zależą jednak od Angeli Merkel – czyli od jej zdolności zignorowania rosyjskiego lobby gazowego w postaci niektórych polityków jej koalicjanta, SPD. Być może decyzja w tej sprawie – budować rurociąg czy podziękować Rosji za współpracę – kiedyś będzie postrzegana jako kluczowa, obok otwarcia granic dla uchodźców w 2015 roku, decyzja w karierze niemieckiej kanclerz. Od decyzji w sprawie tego gazociągu (która, na to wygląda, jeszcze nie zapadła ostatecznie) zależy nie tylko, czy będzie nadal istnieć Ukraina. Zależy też, czy będzie nadal istnieć zdatna dla życia ludzkości planeta.
Rozumiem, że to pierwsze możecie państwo mieć w nosie. Tego drugiego jednak tak łatwo nie oddamy.