Jest nieźle. Genialnym w swej prostocie pomysłem Razemowcy ośmieszyli rząd. Dobrze by zrobił nam wszystkim wspólny namiot pod KPRM.
Jest nieźle. Genialnym w swej prostocie pomysłem Razemowcy ośmieszyli rząd, a Marek Suski – za stwierdzenie, że „obraz z rzutnika na budynku Kancelarii Rady Ministrów może zaszkodzić elewacji” – ma odtąd trwałe miejsce w kanonie polskiego kabaretu. Razem wiarygodnie pokazało, co jest dla nich ważne, i zdobyło – po raz drugi, od czasu pamiętnej przedwyborczej debaty w telewizji – sympatię tysięcy nowych ludzi. Nie wiemy, jak długo improwizowane miasteczko z rzutnikiem pod KPRM przetrwa, ale wspólne nocowanie Razem z KOD-owcami może odświeżyć atmosferę wśród opozycji – ostatnio ciężkawą od sporów o to, kto słuszniej broni demokracji, a kto mocniej boi się PiS. Co dalej?
Trudno oczekiwać, że rząd Prawa i Sprawiedliwości się ze swych deklaracji nieuznania wyroku TK łatwo wycofa. Od świetnego happeningu do masowych protestów droga jest bardzo daleka, a przecież nawet kilkudziesięciotysięczny KOD na Jarosławie Kaczyńskim robi jak dotąd umiarkowane wrażenie. Tak długo, jak opór przeciw łamaniu demokratycznych standardów będzie „sprawą wewnętrzną Polski”, małe są szanse na ustąpienie rządu choćby na krok.
Chmur nad obecną władzą zaczyna się jednak zbierać coraz więcej.
Widzą to życzliwi PiS, ale i pragmatyczni publicyści, wzywając do jakiegoś kompromisu; sztywność „jastrzębich” deklaracji – od prezydenta przez ministrów aż po „lidera państwa” – na razie nie daje na to zbyt wielkich nadziei.
Zapewne negatywna – niewykluczone, że druzgocąca – opinia Komisji Weneckiej układu rządzącego nam nie zmieni, ale stworzy symboliczną „podkładkę” do zewnętrznej krytyki PiS ze wszystkich stron: od Departamentu Stanu USA przez agencje ratingowe po Parlament Europejski, z których tylko temu trzeciemu da się od biedy przypiąć etykietę „lewackich spiskowców”. Skądinąd łatki tego typu mają znaczenie wyłącznie na użytek wewnętrzny – za granicą przekonują już tylko przekonanych, eurosceptycznych sojuszników.
Nie należy się oczywiście spodziewać, by Unia Europejska – zwłaszcza w obliczu wielkiego kryzysu uchodźczego, pęknięć na linii Wschód-Zachód czy wizji Brexitu – miała „umierać za Gdańsk” polskiej demokracji. Instytucje unijne będą jednak dysponowały poważnymi, pozaformalnymi – a więc niemożliwymi do zablokowania przez „zaprzyjaźnione” Węgry – środkami nacisku. Pierwszy, który przychodzi na myśl, to oczywiście instrumenty oceny i kontroli przez Komisję Europejską „(nie)dozwolonej pomocy publicznej”; nawet średnio inteligentny eurokrata szybko się zorientuje, że twardy nacisk górniczych związków zawodowych i części śląskiego elektoratu zmusi szybko rząd do takich działań, których zabronić będzie musiała (a na pewno chciała) Komisja.
Młot KE i kowadło protestów społecznych można przez chwilę rozgrywać na swoją korzyść („najgorszy sort doniósł na swoich do Brukseli”), ale na dłuższą metę rząd będzie musiał czyjeś – Brukseli bądź ulicy – roszczenia odrzucić.
Biorąc pod uwagę zależność polskiej gospodarki od euro-kroplówki (odziedziczoną po PO, ale utrzymywaną przez PiS, także w założeniach planu Morawieckiego), roszczenia unijne rząd uwzględni. Ulicy spróbuje wytłumaczyć, czyja to wina, ale wielokrotnie już „robionych w ciula” górników może nie przekonać.
Spirala roszczeń różnych grup będzie narastać – nie dlatego, że mamy takie roszczeniowe społeczeństwo, tylko z trzech innych powodów. Po pierwsze, PiS dużo naobiecywał. Po drugie, coś jednak musi dać, więc komuś zabierze (większy VAT?). W końcu po trzecie, przez gorsze ratingi, kurs złotego, ewentualnie „zatory” w przelewach z Brukseli może mieć coraz mniej do dawania. Sprzeciw wobec władzy mogą okazywać coraz to nowe – mniej czy bardziej zorganizowane – grupy społeczne: od górników, przez nauczycieli po przyduszanych przez skarbówkę drobnych przedsiębiorców czy kupców franczyzowych.
Dzisiejsza opozycja – a już lewica tym bardziej – stoi przed wcale nieprostym zadaniem. To nie będą spokojne miesiące (pewnie lata), bo wiele grup znajdzie powody do niezadowolenia; z zewnątrz rząd będzie naciskany, choć nie zawsze z ośrodków, w których chcielibyśmy widzieć sojuszników. Po stronie rządu będziemy zapewne zmagać się z oskarżeniami o agenturalność i spiskowanie z obcymi; po stronie opozycji – z wrogością wobec niektórych roszczeń społecznych, dla których sami nie zawsze mamy dobrą opowieść. Gwizdy na Zielonych za krytykę nierówności to małe piwo w porównaniu z tym, co część KOD-owców będzie myślała (i wypisywała) o burzących się górnikach. Tylko wtedy nikt nam nie zagwarantuje, że na największej antyrządowej demonstracji związkowców nie poprowadzi Paweł Kukiz.
Razem pokazało ludziom, jak z lewa można bronić przez rządem Konstytucji i samo doświadczyło, jak wiele sympatii może na tym zyskać; teraz KOD musi ludzi – i sam siebie – przekonać, że naprawdę nie chodzi o to, by wrócił Balcerowicz. Wspólny namiot pod KPRM dobrze by zrobił nam wszystkim.
**Dziennik Opinii nr 69/2016 (1219)