Jeśli doświadczenie lat 1980-81 będzie inspiracją dla nowych ruchów politycznych w Polsce, Solidarność w pamięci przetrwa jako coś więcej niż plemienny totem czy sztandar w najlepszym choćby muzeum.
Wydany przez wojewodę pomorskiego z PiS zakaz organizacji KOD-owskich obchodów rocznicy Porozumień Sierpniowych obok uroczystości NSZZ „Solidarność” trudno uznać za coś innego niż biurokratyczną złośliwość – główne uroczystości związkowe w tym roku odbywają się przecież w Lubinie, a te na pl. Solidarności w Gdańsku ograniczają się do kilkunastominutowego złożenia kwiatów. Chodziło zatem o pokazanie, że „my stoimy tam, gdzie staliśmy”, a większość faktycznych liderów i działaczy sierpniowego strajku – tam, gdzie stało ZOMO. Ewentualnie – o wywołanie zamieszek, gdyby KOD spróbował demonstrować mimo zakazu, co łatwo dałoby się pokazać jako warcholstwo i przeszkadzanie w uczczeniu pamięci wielkiego Sierpnia.
KOD wycofując się z oryginalnych planów i organizując wydarzenie zatytułowane Moc Solidarności, a więc swoje własne obchody pod historyczną salą BHP, zdołał uniknąć dwóch rytuałów.
czytaj także
Po pierwsze, licytacji na to, kto był największym bohaterem Solidarności – Wałęsa czy nie-Wałęsa (czyt. Kaczyński, ewentualnie Nieznany Robotnik). Nie ma ona dla opozycji politycznego sensu, bo racje w tej kwestii są wyłącznie funkcją bycia stroną sporu politycznego. Żeby było jasne – spór o historyczne role, zasługi musi trwać, a wiele głosów i biografii do dziś pozostaje niedoceniona, albo weszły do głównego nurtu dopiero niedawno (Alina Pieńkowska, Henryka Krzywonos, liczni szeregowi działacze Związku). Po prostu przywracaniu zbiorowej pamięci wypartych, względnie zapomniane bohaterki i bohaterów bardziej służą filmy Marty Dzido, artykuły Marcina Zaremby czy książki Ewy Kondratowicz i Shanny Penn niż dyskursywna wojna o to, kto skakał przez płot, a kogo do stoczni dowiozła motorówka.
Wiśniewska: Dlaczego trzeba zobaczyć „Solidarność według kobiet”
czytaj także
Drugi rytuał, z którego wreszcie mamy szansę wyjść, to opowieść o „wielkim wkładzie Polski w zjednoczenie Europy”. Oto mamy wielkie wydarzenie w najnowszej historii, które ktoś jeszcze w tej Europie pamięta; pozytywne to takie, „zaczęło się w Gdańsku”, świat patrzył w zdumieniu i nawet Bono napisał Wałęsie piosenkę – a teraz bohatera z okładki „Time’a” sami Polacy, jak to nieraz w historii bywało, nie tyle nawet zrzucają z piedestału, ile próbują utopić w ubeckim szambie, ku totalnemu niezrozumieniu zagranicznych przyjaciół Polski. I znowu – to wszystko jest w zasadzie prawdą, ale ta narracja jest dziś wyraźnie bezzębna i zużyta; służy głównie utwierdzeniu się jednej strony sporu w pełnym samozadowolenia przekonaniu, że rządzący PiS z IPN-em i niepokornymi publicystami to banda szkodliwych idiotów i frustratów.
Najważniejsze w Mocy Solidarności jest jednak przeniesienie gry na własne boisko i oderwanie się od przeciwnika, czyli dyskutowanie tego, na czym naprawdę polega dziś dziedzictwo Solidarności – zamiast podkreślania, że PiS ma umiarkowane do tego dziedzictwa prawo, co tylko utwierdza większość opinii publicznej w przekonaniu, że te wszystkie rocznice i historie to jakaś durnowata zabawa elit.
Tematy dyskusji podczas Mocy Solidarności – miejsce praw kobiet w polskiej demokracji, znaczenie ekologii i wycinki puszczy, reforma edukacji, wreszcie „przyszłości politycznej Polski” – stwarzają szansę na to, że „jeden z nielicznych momentów w naszych dziejach, kiedy aktywnie współtworzyliśmy historię uniwersalną” (cyt. za Edwin Bendyk) nie będzie okazją do kolejnej celebracji, ale do przebudzenia intelektualnego opozycji. Spór o Solidarność historyczną (powstanie narodowe, rewolta robotnicza, ruch klasowy czy ogólnospołeczny…) nie skończy się tak długo, jak długo będziemy ją uznawać za przełomowy moment historyczny właśnie; ważniejsze są jednak konkluzje polityczne na dziś. Jakich warunków wymaga instytucjonalizacja zmobilizowanej energii społecznej? Ile jedności, a ile różnorodności wymaga skuteczny ruch na rzecz obrony demokracji i odnowy wspólnoty politycznej? Co to właściwie znaczy „jeden drugiego brzemiona noście” w czasach pracy prekarnej, klauzul sumienia w aptekach, pracowników delegowanych, ocieplenia klimatu, napływu imigrantów i baniek spekulacyjnych na rynkach mieszkaniowych?
Bardzo cieszy mnie fakt, że KOD zaprosił do tych debat nie tylko organizacje społeczne, środowiska pozarządowe i związki zawodowej, ale także partie polityczne, od Platformy Obywatelskiej przez Nowoczesną po SLD i Razem. Atmosfera i okoliczności tego wydarzenia dają nadzieję, że liderzy opozycji parlamentarnej zrozumieją potrzebę odpowiedzenia na konkretne wyzwania (zamiast czekać, aż PiS sam się potknie o własne nogi), a ci spoza Sejmu – że spór z PO i Nowoczesną to kłótnia z może irytującymi wujami, ale jednak z własnej, czyli nieautorytarnej rodziny.
Sama Solidarność musi przestać być cepem do okładania przeciwnika po głowie (choć przedmiotem sporu pozostać musi); nie może być dla nikogo biograficznym alibi, a rola logo dla europejskiego PR-u Polski jest wyraźnie poniżej jej realnego znaczenia. Jeśli doświadczenie lat 1980-81 będzie inspiracją dla nowych ruchów politycznych w Polsce, Solidarność w pamięci przetrwa jako coś więcej niż plemienny totem czy sztandar w najlepszym choćby muzeum. Organizując Moc Solidarności, KOD-owcy wykonali doskonały krok w tym kierunku.