Żadna próba restytucji jakiegoś dawnego ładu sprawiedliwości nie doda, za to spowoduje następne niesprawiedliwości.
Te informacje nie pojawiają się na czołówkach gazet ani nie są wiadomościami dnia, za to docierają do nas prawie codziennie, a więc nie robią wrażenia. Co raz to komuś udaje się coś odzyskać, czego przeważnie sam nie stracił. O Królikarnię, filię Muzeum Narodowego, upominają się dawni właściciele. Co prawda pałacyk został odbudowany w 1948 przez złych komunistów, ale teraz będzie jak znalazł na letnią rezydencję. Gdzie indziej zgłosili się chętni po fragmenty parków albo po działkę, na której zdążono wybudować przedszkole. Kościół bez zbędnych ceregieli sięgnął po grunty i budynki, często użyteczności publicznej, w międzyczasie przez kogoś remontowane i konserwowane. Przypomnijmy, że w zamian za te dobra dostał kiedyś Fundusz Kościelny, z którego nie zamierza rezygnować. O półśrodku, jakim miało być zastąpienie go odpisem od dochodów, jakoś przestało się mówić. Odzyskiwaniem mienia często zajmują się jakieś szajki i spekulanci.
Na jakiej zasadzie to się odbywa, wiedzą ci, którym udało się odzyskać albo na tym zbić majątek. O ile mnie pamięć nie myli, ustawę reprywatyzacyjną zawetował prezydent Kwaśniewski. I chyba od tego czasu nic się nie zmieniło. Zresztą nie znam się na tym.
Mam tylko ogólny pogląd, że reprywatyzacja czegokolwiek, przywracanie stanu własnościowego sprzed kilkudziesięciu lat, jest kompletnie pozbawione sensu.
Wojna zabiła, spaliła, zniszczyła, przesiedliła. Komuna znacjonalizowała. Jedni stracili wszystko, inni mniej, a niektórzy się dorobili. Świat jest, ogólnie rzecz biorąc, niesprawiedliwy. I żadna próba restytucji jakiegoś dawnego ładu sprawiedliwości nie doda, za to spowoduje następne niesprawiedliwości.
Może więc nie jest jeszcze za późno, żeby powstrzymać ten proces, a może nawet zrenacjonalizować zreprywatyzowne? Także kościelne. Niestety, co upadło, to przepadlo. Inna sprawa, że wcale nie chodzi tu o sprawiedliwość, tylko o coś zupełnie innego. O rzecz fundamentalną, i wręcz zapisaną w konstytucji.
Uświadomił mi to Wojciech Maziarski w felietonie w GW pod znaczącym tytułem Czy należy rozkułaczyć wydawców. Znaczące tu jest oczywiście słowo „rozkułaczyć”, które odsyła nas do komuszych praktyk.
Jednym aktywne państwo kojarzy się z modelem skandynawskim, innym jakieś neurony-dendryty tak zastygły w głowie, że zawsze będzie im się to kojarzyło z systemem sowieckim.
Tekst ten w zasadzie dotyczy kwestii jednego podręcznika do klas pierwszych, któremu Maziarski jest przeciwny. Wniosek jednak jest ogólny i skierowany do neosocjalistów, czyli tych, którym wydaje się, że państwo zapewniające wszystkim dzieciom tanie książki to jednak jeszcze nie Kambodża Pol Pota.
Może jeszcze nie, ale blisko. W każdym razie jest to – zdaniem Maziarskiego, taki dowcip felietonowy – pomysł sprzeczny z ustawą zasadniczą, jak każdy model, który „wypiera obywateli i prywatne firmy z kolejnych obszarów życia”. A przecież, żeby uchronić nas przed socjalizmem, autorzy konstytucji zapisali w niej, że podstawą ustroju gospodarczego Polski jest społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej i własności prywatnej. I teraz zamknijcie się – radzi Maziarski – przynajmniej do czasu, aż nie zdobędziecie większości niezbędnej do zmiany konstytucji. (Co oznacza określenie „społeczna”, nie będziemy się na razie zastanawiać). Skoro tak, to pewno trzeba zgłosić sprawę do Trybunału Konstytucyjnego.
Wracając natomiast do reprywatyzacji. Stoi za nią dokładnie taki tok myślenia: prywatne jest zawsze dobre i zawsze lepsze niż państwowe. Najlepiej sprywatyzujmy wszystko, każda kostkę Bauma. Jak to się stanie – nieważne, i żadna sprawiedliwość nie ma tu nic do rzeczy. Skąd to wiadomo? Zapisaliśmy to sobie w konstytucji, innych dowodów nie potrzeba.
Czytaj także:
Przemysław Sadura: Wybór podręczników był czystą iluzją
Piotr Paewicz: Czego nie widać z kieszeni