„Klątwa” ukradła show „Pokotowi”. Może nadeszły czasy dla sztuki nieostrożnej.
Wróg pod postacią tej okropnej politycznej poprawności nie pojawił się w Polsce ani wczoraj, ani nawet przedwczoraj. Czaił się już od początku lat 90. I już wtedy pisałam i mówiłam o tym tyle razy, że trochę mi się to znudziło. W tych dawnych czasach w środowiskach kulturalnych liberałów i Mumii Wolności obowiązywał pogląd, że polityczna poprawność to po prostu dobre wychowanie, taki demokratyczny savoir-vivre, i nic więcej za tym nie stoi.
Po części jest to prawda – nieładnie jest obrażać i poniżać symbolicznie bliźnich, a szczególnie całe ich kategorie. Jednak to nie cała prawda, bo jednak coś jeszcze za PP stoi – pewien światopogląd, który najkrócej można streścić tak: chodzi o to, aby jak najwięcej rozmaitych grup włączyć do domeny społecznego szacunku i traktować z równą atencją jak grupy dominujące, a czasem nawet z większą uważnością. Z tego to prostego, niech będzie, że ideologicznego, powodu nie można stawiać znaku równości między antysemityzmem i próbami ograniczenia antysemityzmu, między mizoginią a zwalczaniem seksistowskiego języka w sferze publicznej. Homofobiczny język wyklucza gejów, jego ograniczenie dopuszcza ich do szanowanego świata. Prawda ta dla szwadronów walczących z PP nie do pojęcia.
Czy polityczna poprawność wchodzi w konflikt z inną wartością, jaką jest wolności słowa? Cóż, żyjemy w świecie, w którym wiele wartości wchodzi ze sobą w konflikt i często trzeba szukać między nimi kompromisów. Przeciwnicy PP nieodmiennie jednak wybierali wolność słowa i bajki o o strasznym zagrożeniu, jakie niesie dla niej język szanujący rozmaite wrażliwości. Argument ten był przez nich przywoływany nieustannie, i to nie tylko w tak niewinnych, mimo wszystko, kwestiach jak Murzynek Bambo. Od ćwierć wieku słychać było cichsze lub głośniejsze pomstowanie na to, że PP zabija swobodną ekspresję i myśl skrzydlatą prawicy.
W politycznej poprawności chodzi o to, aby jak najwięcej rozmaitych grup włączyć do domeny społecznego szacunku i traktować z równą atencją jak grupy dominujące.
Dziś brutalność dopuszczalna w sferze publicznej, szczególnie jeśli za taką uznamy internet, osiągnęła poziom, który chyba pozwala powiedzieć, że political corctness is dead. A jedyne, co nam pozostało, to powiedzieć z mściwą satysfakcją – chcieliście, to macie. Macie Klątwę! I tak zabawnie się wkurzacie z tego powodu. Niestety, macie też władzę, więc możecie tę wolność słowa próbować stłumić, używając swojej władzy i siły.
To przypomnijcie sobie wszystkie swoje teksty z jękoleniem, jacy to jesteście w tej niby politycznie poprawnej Polsce dyskryminowani i prześladowani. A i tak nigdy nie pojmiecie, że tym, co was w Klątwie obraża, jest zemsta, odreagowanie frustracji za lata upokarzającego poddawania się waszej fałszywej, chroniącej rozmaite świętości politycznej poprawności, która blokowała wypowiedzi niechętne Kościołowi czy JPDwójce. Nie wymuszaliście jedynie grzeczności, ale także prześlepianie grzechów i przestępstw.
czytaj także
Odnoszę to także do środowiska „GW”, która zwlekała ze sprawą Paetza, uprawiała papieską idolatrię i zajęła się, zresztą nieprzesadnie, kościelnym majątkiem, jak było już po herbacie. Jeśli się nie mylę, terminu „tramwajowy antyklerykalizm” użył Adam Michnik, żeby napiętnować tych, którzy przesadzają z niechęcią do Kościoła. I tak, nie przesadzając, pozwoliliśmy na zamiatanie pod dywan pedofilii, indoktrynowanie dzieci jakimiś Niemymi krzykami na lekcjach religii i okradanie państwa.
Nie wymuszaliście jedynie grzeczności, ale także prześlepianie grzechów i przestępstw.
Teatr, film, literatura, sztuka to przestrzeń, w której skrzywdzeni, poniżeni, niewysłuchani mogą uczestniczyć w rytuale symbolicznej zemsty, nawet krwawej. To są miejsca, które zagospodarowuje złe emocje, także pragnienie zemsty, w sposób cywilizowany, pozwalając nie tylko coś rozładować, przeżyć, ale i przemyśleć.
I tu przechodzę do filmu Pokot, któremu Klątwa trochę ukradła show, a przecież nagonka już ruszyła – oskarżenia o antychrześcijańskość i ekoterroryzm.
czytaj także
Po wyjściu z projekcji Agnieszka Graff rzuciła hasło: Django. Bardzo dobry trop. Przypomnę więc jeszcze jeden, wcześniejszy film Tarantino – Bękarty wojny. W Bękartach wojny Żydzi mordują nazistów. W Django czarny morduje białych. A w Pokocie starsza kobieta w imieniu zwierząt morduje agresywnych, okrutnych, butnych i pozbawionych empatii mężczyzn, czyli patriarchat.
Krzysztof Juruś pisze, że chciałby, żeby i nas czasem ktoś wkurzył. Osobiście nie mam problemów z znalezieniem takich wypowiedzi również literackich czy teatralnych, ale rozumiem. I Pokot daje taką szansę, chociaż mógłby dawać bardziej. (Tu pozdrawiam wszystkich obrońców polowań w zespole KP).
Spójrzmy na analogie dające się zbudować na podstawie wymienionych filmów. Z jednej strony mamy właścicieli niewolników, nazistów i myśliwych / patriarchat, a z drugiej czarnych, Żydów, starsze kobiety, bezduszną eksploatację natury i bezkarne mordowanie zwierząt. Niektórzy, szczególnie patrząc na tzw. produkcję przemysłową mięsa, nazywają to nie bez podstaw holocaustem. Czy zrównanie cierpienia zwierząt i ludzi nie jest wystarczająco radykalne, żeby wkurzyć? Kiedyś w wywiadzie, który przeprowadzałam z Olgą Tokarczuk, powiedziała ona, że bardziej porusza ją cierpienie zwierząt niż ludzi. Teza ta wydawała mi się warta wyeksponowania, ale redakcja wolała „latam samolotem bez stanika”. Po prostu nie bierzemy tego poważnie. Podziwiamy Coetzeego, ale zapominamy, że Duszejko jest bliską krewną Elizabeth Costello, która irytuje wszystkich, wciąż opowiadając o holocauście zwierząt.
Wydaje mi się, że poważnie potraktowane przesłanie Pokotu mogłoby mieć dużo większy zasięg rażenia niż jedynie wkurzanie zawsze dotkniętej i oburzonej prawicy.
Mogłoby, gdyby ten film konsekwentnie został w ten sposób poprowadzony. Gdyby nie udawał jakiegoś pseudokryminału. Gdyby Duszejko była bardziej mścicielką niż wariatką. Gdyby na końcu nie zostało to odniesione do jakieś idyllicznej utopii. Gdyby dawał widzowi szansę na zidentyfikowanie się z aktami zabójstwa, dał naprawdę posmakować zemsty. Zemsta jest rozkoszą bogów, ale także ofiar albo tych, którzy są gotowi po stronie ofiar stanąć. I jeśli możemy bezpiecznie przeżyć ją na ekranie, ma to działanie katartyczne. Ciekawe jednak, ilu widzów naprawdę potrafiłoby się zidentyfikować z mścicielką. Oczywiście zależałoby to od tego, jak zrobiony byłby film. Ten jest jednak ostrożny, nie wygrywa do końca radykalizmu powieści i radykalizmu tematu. Chociaż i tak z satysfakcją zauważyłam, że niektórzy całkiem nieprawicowi panowie poczuli się tym obrazem dotknięci, zniesmaczeni abo uznali za „ośmieszający ekologię”. Cóż, stare wariatki są śmieszne, prawda?
Czy ostrożność Pokotu zaowocuje lepszą frekwencją – i tak filmowi tego życzę – nie wiem, ale może nadeszły czasy dla sztuki nieostrożnej.