Nie widzę powodu, żeby nie rozmawiać o możliwości humanitarnego zakończenia życia dzieci narodzonych, lecz niezdolnych do egzystencji.
Czy podoba mi się akcja Twojego Ruchu „Dzieci Chazana”, w trakcie której eksponowane są zdjęcia uszkodzonych płodów? Umiarkowanie. Czy na ich płody musimy odpowiadać swoimi? Jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu? Osobiście nie chcę oglądać ani jednych, ani drugich, choć wydaje mi się, że te „antyaborcyjne” były dość skuteczne; odwołując się do estetyki szoku, odwoływały się też do empatii, manipulując emocjami, sugerując, że płód cierpi. I tego chwytu, ale nadając obrazom inne znaczenie, nie da się powtórzyć tak łatwo. W każdym razie tekst Maćka Gduli pokazuje, że kierunek myślenia może być inny od zamierzonego, w konsekwencji zbliżony do argumentów pro life. Maciek pisze: „zdjęcia pokazywane na akcjach Twojego Ruchu stają się dowodem, że zdegenerowane płody nie zasługują na status ludzi, co podkreśla stosowane wobec nich konsekwentnie określenie »istota«. Te zdjęcia wyznaczające sztywną granicę między człowiekiem i istotą, chcąc nie chcąc, łączą się z pewnym uzasadnieniem przerywania ciąży. Wychodzi ono od przekonania, że w pełni świadoma i niezależna jednostka ma prawo do decydowania o swoim losie. Gdy pojawia się zagrożenie, że jej projekt urodzenia zdrowego dziecka nie powiódł się, ma pełne prawo do pozbycia się kogoś, kto nie spełnia kryteriów człowieczeństwa”. Dalej autor dowodzi, że kryje się za tym projekt społeczeństwa silnych i nieliczących się ze słabymi.
Mnie również taki stan społeczeństwa nie odpowiada, ale nie wiem, czy jest to dobry przykład, aby o tym przypominać.
To bojownicy pro life uważają, że życie ludzkie, człowiek, zaczyna się od chwili poczęcie i nie ma o czym dyskutować. W konsekwencji słyszą płacz zarodków. Jakkolwiek byśmy rozwiązali tę kwestię i gdziekolwiek byśmy postawili granicę, nadal pozostaje pytanie o to, czy każda biologiczna istota (i na każdym etapie rozwoju), która potencjalnie może się stać człowiekiem, wymaga absolutnej ochrony. Ale to także nie jest ten przypadek, ponieważ uszkodzenie było tak poważne, że nie dawało żadnego potencjału – poza cierpieniem, które mogło trwać dłużej, gdyby zajęli się tym lekarze „walczący o życie”.
Ta sytuacja wymagała nie tylko dyskusji o aborcji, ale też o eutanazji. To jest to straszne słowo na e, którego tak się boimy, a które może powinno paść z naszej strony, a nie tylko jako zarzut wobec nas.
Nie widzę powodu, żeby nie rozmawiać o możliwości humanitarnego zakończenia życia dzieci narodzonych, lecz niezdolnych do egzystencji.
I wreszcie zarzut, też stawiany często przez pro life, że mamy tu do czynienia z egoizmem czy też wygodnictwem, pozbywaniem się kłopotliwych dzieci. Maciek ma rację, że ważna tu jest cała otoczka społeczna, wsparcie, instytucje, nastawienie… Jednak nawet gdyby wszystko działało idealnie, i tak decyzja o donoszeniu ciąży i urodzeniu dziecka, które i tak szybko umrze, albo – co chyba jest jeszcze trudniejsze – o wieloletnim poświęceniu się opiece nad dzieckiem z ciężką niepełnosprawnością, jest niezwykle trudna. I nie sądzę, abyśmy mieli prawo ją oceniać i wybierać cierpienie za innych, dorosłych czy ich dzieci. Mówienie tu o „jednostkach, które dają sobie prawo do pozbycia się kogoś”, brzmi dla mnie w tym kontekście okrutnie. We własnym imieniu mogę powiedzieć, że w takiej sytuacji zdecydowałabym się na aborcję. Bo znam granice własnych możliwości, ale także dlatego, że nie uważam za dobre sprowadzanie na świat istoty skazanej na cierpienie.