Wybory samorządowe trwają nadal i nadal stajemy się mięsem armatnim w wojnie między PiS i PO.
To może rodzaj pychy (nie wciągniecie mnie do swoich rozgrywek!), a może reaktancja? Tak, chyba reaktancja pasuje tutaj najlepiej. Opór psychiczny przed czymś, co ogranicza naszą wolność i swobodę wyboru.
Wybory samorządowe trwają nadal i nadal – jeśli chcemy być obywatelami, w tym wypadku Warszawy – stajemy się mięsem armatnim w wojnie między PiS i PO. Na tym etapie wyborów, kiedy pozostała tylko dwójka kandydatów, nie można już pozwolić sobie na pięknoduchostwo popierania swoich lub prawie swoich. Jest Sasin i jest HGW, i wiadomo, że nie chodzi o te wybory, ale następne, co może zmobilizować elektorat antypisowski.
Nie bardzo mi się to uśmiecha. Postanowiłam zatem zostać wyborczynią idealną, właściwie idealistyczną. To znaczy uwierzyć w to, że moja decyzja zależeć ma od programów i poglądów kandydatów. A także w to, że zostały one uczciwie przedstawione, a nawet zostaną podjęte próby ich realizacji. Nie stać mnie aż na taką naiwność, żeby uwierzyć, że zostaną naprawdę w obiecywanym zakresie urzeczywistnione.
Obejrzałam debatę między HGW a Sasinem i jakoś nie dostrzegłam wielkich różnic.
Jedyne, co widziałam, to strategiczne podlizywanie się elektoratowi ruchów miejskich. Sasin nawet obiecał im wiceprezydenta, HGW bezbłędnie wypowiadała słowa: ścieżki rowerowe albo kultura.
Ale rozumiem – mało czasu. Trudno wdawać się w szczegóły, a trzeba wszystkim innym niż żelazny elektorat się spodobać.
Nie bardzo chciało mi się wczytywać w programy kandydatów, ale już prawie gotowa byłam to zrobić. Na szczęście z pomocą przyszedł portal Mam prawo wiedzieć i ich porównywarka. Postanowiłam porównać moje poglądy w sprawach miejskich z poglądami kandydatów. Może ktoś jest bardziej mój i to będzie jakaś wskazówka?
Wygrała HGW, mam z nią 64% wspólnych odpowiedzi. Z Sasinem 63%. To trochę za mała różnica, żeby wybrać. W każdym razie, jeśli reaktancja nawet zwycięży i nie pójdę na wybory, to nie ma się czym przejmować. Ta czy tamten… I jak widać, jakiś, wcale nie taki mały, zakres poglądów, przynajmniej tych deklarowanych przez kandydatów, rzeczywiście musi być im wspólny i nie całkiem odbiegają one od moich.
Postanowiłam sprawdzić ich jeszcze z drugiej strony. Wcieliłam się w zwolennika prywatyzacji wszystkiego, wroga zielni i ścieżek rowerowych itp. Tym razem różnica okazała się nieco większa. Jako przaśny prawicowy wyborca uzyskałam 38% zgodności z Sasinem i 34 z HGW. No cóż, dziś prawdziwej prawicy już nie ma… Albo się ukrywa za prospołecznymi hasłami. To właściwie optymistyczny wniosek. Reaktancja jednak nadal działa – po co głosować, skoro nie ma różnicy.
Jest, jest – nie poprzestawajmy na słowach, popatrzmy bardziej całościowo. Trwa wojna i nie wolno pozostawać obojętnym.
Aktualna jej odsłona – PKW. Z jednej strony: Polacy nic się nie stało, komputer nam porąbało. Z drugiej – koniec demokracji w Polsce! Fałszerstwo!
Nie mam zamiaru mówić, że prawda leży pośrodku. Po prostu nie wiem, czy jest coś, co mogło zniekształcić wynik wyborów. I co z tym zrobić na przyszłość? Może rzeczywiście jakieś zmiany w ordynacji mogłyby się przydać. Jednak konflikt ten służy jedynie konfliktowi, a nie naświetlaniu czy rozwiązywaniu jakiegoś problemu.
Za to na pytanie, czy należałoby powtórzyć wybory, moja odpowiedź jest jasna – nie. Po co, skoro i tak wyjdzie to samo, nawet jeśli trochę inaczej. Różnice są minimalne.
Chyba pozostanę przy reaktancji.