Jasno widać, że nikt nie chce umierać za Ukrainę i te dwa mocarstwa, Rosja i Europa, wspomagana przez Stany Zjednoczone i NATO, właśnie ustalają nową granicę.
Jasne, że jestem pacyfistką. Chciałabym, żeby zlikwidowano wszystkie armie, wojska i inne uzbrojone grupy. A mężczyzn, którzy w związku z tym nie mieliby co robić, można by skierować do szpitali, hospicjów i innych podobnych instytucji. Podobno opiekowanie się kimś powoduje zwiększoną produkcję estrogenów. Niestety, jak w dylemacie więźnia, wszyscy musieliby zdecydować się w tym celu na współpracę i zaryzykować, co nie wydaje się możliwe. A nam pozostaje wiara w NATO. Oraz, czego doświadczyliśmy 1 września, analogie historyczne, które jednak zatrzymują się w pół kroku. Jeżeli bowiem Ukraina gra tu rolę Polski, której rozbiór przypieczętował pakt Ribbentrop-Mołotow, to kto tu jest Ribbentropem, bo kto Mołotowem, chyba jest jasne. Unia Europejska? Może i tak.
Jasno widać, że nikt nie chce umierać za Ukrainę i te dwa mocarstwa, Rosja i Europa, wspomagana przez Stany Zjednoczone i NATO, właśnie ustalają nową granicę.
Europa w gruncie rzeczy gotowa jest oddać te peryferie, jakieś Dzikie Pola, na których nie wiadomo kto mieszka i czego chce. I ostatecznie wchłonąć, to co pozostanie, mimo że to kosztowna inwestycja.
Gdyby więc dalej iść tropem historycznych analogii, następnym krokiem byłaby już wojna mocarstw, bo pakt Ribbentrop-Mołotow nie przetrwał długo. Czy naprawdę tego się obawiamy? Czy imperialne plany Rosji mogą sięgać tak daleko? Czy mamy żyć w poczuciu realnego, wojennego zagrożenia, o czym nieustannie słyszymy? Ja raczej w to nie wierzę, ale gdyby taki scenariusz był możliwy, to właściwie już wszystko jedno. Stary świat się skończy, a nowy mało kto zobaczy. To, że podobnie myślano w przededniu drugiej wojny, że przecież to niemożliwe, nie oznacza, że tym razem też się mylimy. Jednak żyjemy w innych czasach i raczej dla świętego spokoju podzielimy się Ukrainą, niż mielibyśmy zacząć wyrzynać się na globalną skalę. I w końcu można też powiedzieć, że to ukraińska wola dołączenia do Europy naruszyła porządek geopolityczny i chciała uszczuplić wpływy Rosji. A przecież nie raz już okazywało się, że geopolityka jest silniejsza od demokratycznych ciągot.
Pytanie do Europy i zachodniego świata brzmi: czy już pogodziliśmy się z takim scenariuszem, czy jesteśmy gotowi bronić Ukrainy w jej dotychczasowym kształcie terytorialnym, czy do Krymu (czy ktoś jeszcze wierzy w jego odzyskanie?) dołączy Ludowa Republika Noworosyjska?
W gruncie rzeczy chodzi tu o wartości, które bywają sprzeczne z realnymi interesami.
Czy pragnienia ogromnej części społeczeństwa ukraińskiego naprawdę mogą być ważniejsze od geopolityki? Wydaje się, że żadne negocjacje niczego już nie zmienią. A na sankcje też nie ma co za bardzo liczyć. Albo Ukraina szybko dostanie pomoc wojskową i ekonomiczną, co wiązałoby się z dużym ryzykiem, albo się rozpadnie. Nie wiem, czy ktoś jest gotowy narażać nasz Kryształowy Pałac i rozmaite interesy. Nie chcę być złym prorokiem w cudzym kraju, próbuję tylko nazwać rzeczy po imieniu. Na chłopski rozum tak to wygląda. (Nie piszę „na babski” bo to byłoby politycznie niepoprawne.)
A jak ma się do tego postulat zainstalowania baz NATO w Polsce? Polska nie jest zagrożona albo jest tak bardzo zagrożona, że żadne bazy NATO jej nie pomogą. Polski nie da się wchłonąć taktyką salami, po kawałku, udając interwencję humanitarną, opierając się na jakichś siłach wewnętrznych. Sięgniecie po Polskę oznaczałoby po prostu wojnę. Z bazami NATO czy bez albo sojusz nas obroni, albo świat nas pozostawi. Może celowe jest tworzenie baz NATO w krajach bałtyckich narażonych na podobną taktykę jak na Ukrainie. W Polsce nie mają one sensu – poza propagandowym. Byłoby to symboliczne umocnieniem dotychczasowych granic Europy, tak jakbyśmy już w ogóle odpuszczali sprawę ukraińską. Przede wszystkim jednak jest to karta w wewnętrznych rozgrywkach politycznych. Nie czas na kłótnie i sprawy drugorzędne – Polska w niebezpieczeństwie! Ale my sprowadzimy wam obrońców i wszyscy poczujemy się lepiej. I będziemy powtarzać, że w sprawie Ukrainy potrzebne są zdecydowane kroki, Donald Tusk zadba o to w Brukseli. A w końcu okaże się, że graniczymy z Rosją.
Czytaj także:
Oleksij Radynski, Wojna w Nowoeuropie
Sławomir Sierakowski, Nie wysyłajcie nam słów