Prawdziwa integracja europejska nie nastąpi jutro, wymaga pokoleń. Może też odbyć się bez naszego udziału. Albo cały ten projekt diabli wezmą.
Czy wybory do Parlamentu Europejskiego naprawdę są takie ważne? W ramach wychowania obywatelskiego siebie i innych powtarzamy: jesteś obywatelem Europy, więc głosuj. Nieważne na kogo, ale głosuj. Albo inaczej: hej, kto Polak, na bagnety… Musimy wybrać naszą reprezentację, żeby dla nas wywalczyła – i tu następuje lista pobożnych życzeń i księżycowych obietnic.
Prawda jednak jest taka, że nawet na poziomie krajowym coraz trudniej jest uwierzyć, że nasz głos o czymkolwiek decyduje. A na poziomie europejskim? Wybieramy niewielką część parlamentu, który nie jest do końca organem ustawodawczym, gdyż nie dysponuje inicjatywą ustawodawczą. Może deliberować, procedować, opóźniać i w ostateczności blokować, ale nie jest w jego mocy podejmowanie kluczowych decyzji co do kształtu europejskiej wspólnoty.
Mimo to możemy pragnąć choćby niewielkiego sukcesu w postaci nie tyle reprezentacji Polski, ile reprezentacji na poziomie ponadnarodowym naszych przekonań.
Zamiast ekscytować się tym, czy wygra PiS czy PO, kibicować frakcjom w Europarlamencie. Czy socjaliści utrzymają swoją pozycję? Jak się powiedzie Zielonym? Kto zostanie szefem Komisji Europejskiej, na co po raz pierwszy jakiś wpływ będzie miał parlament? Krokiem w kierunku mniej lokalnej, a bardziej europejskiej polityki byłby zwyczaj podawania obok nazwiska kandydata nazwy grupy, do której zamierza dołączyć.
Jeśli ktoś właśnie tak chce myśleć o tych wyborach, to polecam teksty z naszego serwisu Wybory Europy – Jakuba Majmurka i rozmowę z Krzysztofem Iszkowskim. Obawiam się jednak, że gdyby takie były motywacje elektoratu, to frekwencja byłaby jednocyfrowa, i nie byłoby to 9 procent.
Nie tylko w Polsce wybory te mają charakter lokalnych rozgrywek. Ale to nasze rozgrywki musimy oglądać, wraz ze spotami. No, może nie musimy, sama więcej o spotach czytałam, niż zobaczyłam, ale wydaje się, że nie mam czego żałować. Puściłam też mimo uszu właściwie całą tę kampanię, bo właściwie z góry można było przewidzieć jej przebieg. Mowa-trawa, pyskówki, kwity i przygrywka do wyborów parlamentarnych. PO czy PiS, PiS czy PO? Wyborcy centrowi (pamiętajmy, gdzie w Polsce znajduje się centrum) oraz nieprawicowi mają do wyboru dwie strategie: „byle nie Kaczyński” albo „byle nie PO lub Kaczyński”. Wtedy wiadomo, co zostaje – niezrealizowany projekt Europy Plus. O ile mnie bowiem pamięć nie myli, miał to być szeroki nieprawicowy front, który sprawdzi się właśnie w kampanii i wyborach europejskich. Swojej charyzmy miał mu udzielić Aleksander Kwaśniewski, który jednak woli udzielać się zupełnie gdzie indziej.
Gdyby powstała jedna sensownie proeuropejska i bardziej lewicowa od PO formacja, pewno miałabym do niej dużo zastrzeżeń, ale może to była jakaś droga… Wymagałoby to utemperowania osobistych ambicji i interesów zawodowych polityków, umiejętności otworzenia się na inne środowiska, przewietrzenie kadr i wiary, że się uda. Czyli cały ten pomysł od początku skazany był na fiasko. Zostaliśmy z SLD, które kurczowo trzyma kawałek swojego tortu i chyba już nie liczy na więcej. Oraz z Europotwoimruchem, który przynajmniej otworzył się na jakieś sensowne kobiety, ale ma też twarz Piskorskiego.
W tej sytuacji, dla higieny psychicznej, warto może rzeczywiście głosować z myślą o tej nieruchawej, obciążonej eurobiurokratami i nie dość solidarnej Europie. Prawdziwa integracja europejska nie nastąpi jutro ani pojutrze, wymaga pokoleń. Może też odbyć się to bez naszego udziału albo cały ten projekt diabli wezmą. Jeśli jednak wciąż nas on pociąga, to choćby symbolicznie należy go poprzeć, wspierając te ugrupowania w Europarlamencie, które sprzyjają głębszej integracji.