Kaja Malanowska

Inteligent

To było niezwykle upalne lato. Lato, pełne słodkiego zapachu akacji, która kwitła pod naszymi oknami, od początku czerwca, do końca sierpnia. W krzakach dzikiego bzu przy śmietniku zamieszkała sroka i każdego ranka budził nas ostry skrzek, jak głos nakręcanej, blaszanej zabawki, który obwieszczał nadchodzący upał. Trawnik porosła wyczka i dzikie margerytki, a stara, czereśnia w rogu podwórka wydała na świat twarde, cierpkie owoce. To było gorące, piękne lato. Lato moich pierwszych triumfów towarzyskich, bo w tamte wakacje wśród chłopców z podwórka powstała wyraźna luka po Inteligencie. Zamierzałam się w nią wpasować i dopięłam swego.

 

Inteligent był wątłym, wiecznie wystraszonym dzieckiem. Mówiąc, zaciągał z wiejska i zdarzało się, że wtrącał do rozmowy śmiesznie brzmiące, gwarowe słowa. Z tych właśnie powodów zajmował w męskiej hierarchii naszej ulicy miejsce poślednie, na szarym końcu, zaraz po Sedesie, synu dozorczyni. Wszyscy czuliśmy się źle z powodu tego, co spotkało Inteligenta i kiedy go zabrakło, chodziliśmy przez dwa tygodnie markotni i poirytowani. Igor Zarzycki, przestał się w ogóle odzywać. Robert i Remek nie wychodzili na dwór. Jednak to Sedes najboleśniej odczuł stratę, bo teraz sam musiał biegać po słodycze do sklepu obok pralni chemicznej i skakać przez szkolny parkan, ryzykując spotkanie z woźnym, ilekroć któryś z chłopców wybił piłkę z boiska. Miałam siedem lat i nie rozumiałam, dlaczego rodzice Inteligenta, zdecydowali spakować cały dobytek do pomarańczowego Żuka, z napisem: „tanio – transport” i ruszyć w długą drogę, na Kaszuby, gdzie mieszkała większa część ich rodziny. Tak czy siak, miejsce po Inteligencie zostało wolne i wystarczyło odpowiednio podejść do sprawy, żeby je zająć.


Inteligent tak naprawdę nazywał się Wojtek, Wojtek Wojda. Wszyscy na naszym podwórku, twierdzili, że jest taki drobny i chudy, bo ojciec leje go kablem. Podobno miał pręgi na plecach i łydkach i dlatego nie chciał przebierać się na lekcje WF-u. Za brak kostiumu dostawał dwóje. Za dwóje – lanie w domu i tak kółko się zamykało. Miał szare, wpadnięte oczy, wystające czoło i wielką głowę, która chwiała się niebezpiecznie na chudej szyi. Przezwisko przylgnęło do niego nie wiadomo skąd, ale wszyscy na naszej ulicy tak na niego wołali. Nawet sprzedawczynie w sklepie pytały:


 – Jak szkoła Inteligent? Dalej pilnie się uczysz?

 

Wojtek nie odpowiadał, pochylał wielką głowę nad ladą, zbierał masło i chleb do plastikowej torby i zmykał do domu. Bał się dorosłych, być może z powodu lania, jakie dostawał od ojca. Dzieci też się bał, dlatego chłopcy z naszego podwórka go nie szanowali. Rzadko pozwalali mu siedzieć na skrzyni z piachem, mimo, że kupował dla nich słodycze i przełaził przez szkolny płot, kiedy piłka wybita z boiska lądowała na aucie. Nie znałam go dobrze. W czasach, kiedy mieszkał na naszej ulicy nie należałam jeszcze do paczki. Całą historię opowiedział mi dokładnie dużo później Igor Zarzycki.

 

Wybraliśmy się któregoś wieczoru na działki. Tylko Igor i ja, bo reszta chłopaków poszła oglądać nowego psa Sedesa, a my akurat mieliśmy chęć na renklody. Przeleźliśmy przez metalowy parkan, wyszukali odpowiednie drzewko, ale śliwki okazały się niedojrzałe. Zrobiło się chłodno. Oblazły nas mrówki i zaczęły kąsać komary. Mimo to siedzieliśmy na trawie i rzucali twardymi owocami w blaszany daszek nad koszem na odpadki.

 

 – Ten chłopak, to był geniusz, mówię ci. – Igor trafił renklodą do wiadra. – Przenieśli go z drugiej klasy do trzeciej, w połowie roku szkolnego.

 

Ojca Inteligenta rozpierała duma. Na wywiadówki chodził ubrany w garnitur i białą koszulę. Zasiadał wśród matek, jak kogut pośród kwoczek, nie zdejmując kapelusza i nie rozpinając marynarki.


 – Z moim Wojtkiem nie ma kłopotów – tłumaczył, zaciągając z wiejska. – Już ja wiem, jak go na ludzi wykierować.


I rzeczywiście, lał go coraz bardziej, zamykał w domu i kazał siedzieć nad książką.


 – Z mojego syna będzie kiedyś persona – mawiał. – My wsiowe jesteśmy, ale on wam wszystkim jeszcze pokaże – dodawał i wymachiwał pięścią w stronę okien kamienicy.


Towarzystwo, które przesiadywało na skwerku pod mydlarnią wzruszało ramionami i odwracało się tyłem na jego widok.


 – Nie ufam temu człowiekowi – powiedziała kiedyś pani Iwonka – nigdy się jeszcze z nami nie napił.


Wszyscy przyznali jej rację. Chodziły słuchy, że ojciec Inteligenta to furiat i lepiej schodzić mu z drogi. Był wielki i gruby. Miał pociągłą, czerwoną twarz i sumiaste wąsy. Z nikim nie rozmawiał, za wyjątkiem tych razów, kiedy przechwalał się swoim synem. W ogóle rzadko go widywaliśmy. Pracował, jako taksówkarz. Wstawał o świcie i ruszał rozklekotanym dużym fiatem do miasta. Wracał nie wiadomo kiedy. Słyszeliśmy tylko, że jest w domu, bo bił Inteligenta, albo jego matkę i przez otwarte okna na drugim piętrze słychać było wrzaski i brzęk tłuczonego szkła. Matka Inteligenta nie wzywała milicji. Po ulicy chodziła dumna, z podniesioną głową i podbitym okiem.


 – Mówię ci –  Igor odgryzł kawałek zielonej śliwki. – Ona lubiła, jak ją lał. Lubiła też jak prał Inteligenta – splunął i gołą stopą roztarł ślinę. – „Powiem ojcu, to popamiętasz”, krzyczała, jeżeli zrobił coś nie tak. I zawsze donosiła.


Inteligent chudł i malał w oczach. Zaczął chorować. Opuszczał szkołę.


 – Zostawiłby chłopaka w spokoju – panowie spod mydlarni kiwali głowami.
 – Nic z tego bicia dobrego nie wyniknie.


I rzeczywiście, pewnego razu ojciec Inteligenta naprawdę przesadził. Zlał go tak, że Wojtek wylądował w szpitalu. Podobno spędził tam trzy dni, a potem zabrali go do domu dziecka. Na naszą ulicę przyjechała milicja i pracownik socjalny, zrobić wywiad środowiskowy. Wszyscy dorośli, wyszli przed dom, żeby zeznawać. Pan Wojda zniknął. Pojawił się po tygodniu, jakby chudszy i mocno wystraszony. Zgolił wąsy. Przestał jeździć taksówką. Całymi dniami przesiadywał na rogu, obok mydlarni. Pił wódkę i płakał.


 – Wszystko człowiekowi odbiorą – skarżył się. – Nawet dzieciaka. Na takich nie ma rady…
 – Widzicie – triumfowała pani Iwonka –  napił się z nami normalnie, jak porządny człowiek i od razu wyspokojniał.


Pan Wojda nie wymachiwał już pięścią, nie krzyczał i nie bił żony. A po trzech miesiącach Inteligent wrócił do domu odmieniony. Utył, głowa przestała mu się trząść, przestał się uczyć, włóczył się po podwórku i okolicy i nic sobie nie robił z rodziców. Powiedział, że nie był w domu dziecka, tylko u babci, nad morzem, a teraz ma kuratora i jeśli ojciec tknie go palcem, to wyjedzie na zawsze i więcej go nie zobaczą.


 – I szkoda, że nie wyjechał – Igor machnął ręką. – Jakby go ojciec znowu porządnie sprał, to może mieszkałby sobie teraz spokojnie, z babcią nad morzem…


To właśnie na niego, na Igora padło, żeby powiadomić matkę Inteligenta. Wszyscy ciągnęli losy, honorowo, nikt nie oszukiwał i Igor dobrze o tym wiedział, więc poszedł i powiedział. Bo tamtej wiosny za skrzyżowaniem, koło kładki, wykopano fundamenty pod nowy budynek. Dół był głęboki, z łagodnym zejściem po jednej stronie i pionową, piaszczystą ścianą, po drugiej i chłopcy wpadli na pomysł, żeby w tej ścianie wyżłobić tunel. Pracowali przez kilka dni. Jamę umacniali deskami. Tyle tylko, że to nic nie pomogło, bo kiedy tunel miał trzy metry, strop się zawalił. Inteligent stał wtedy w środku, z kieszonkową latarką w dłoni i wołał:


 – Zobaczcie, chłopaki, jestem górnik!

 

Miesiąc później, rodzice Wojtka spakowali cały dobytek do Żuka z napisem: „tanio – przeprowadzki”, pojechali nad morze i słuch po nich zaginął. Dół na budowie otoczono drutem kolczastym. Nic nigdy na tym miejscu nie zbudowano. A kiedy dołączyłam do paczki, chłopcy pożyczyli obcęgi, ze sklepu z narzędziami i mogliśmy znowu siedzieć na budowie.  

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij